Trudne początki Włochów w reprezentacji
Choć w pięknym stylu biegną razem na tych mistrzostwach z nadziejami na metę na Wembley, to wcześniej pojedynczo potykali się, przewracali i zostawali w tyle. Dla wielu Włochów reprezentacyjne początki do łatwych nie należały.
Locatelli to piłkarskie nazwisko. Znajdziemy je na liście mistrzów świata z 1938 roku – Ugo przeszedł do historii jako jeden z czterech Włochów, który zdobył zarówno mistrzostwo świata jak i złoto na igrzyskach olimpijskich (w Berlinie w 1936 roku). W latach 90-tych poprzedniego stulecia świetnie rokował Tomas, któremu talent z pewnością pozwalał na więcej niż dwa występy w drużynie narodowej. Nie przebił się w Milanie, z lepszej strony dał się zapamiętać kibicom Udinese i Bolonii. Z żadnym z nich spokrewniony nie jest Manuel.
W Milanie i z Milanem
Wszystkie światła ściągnął na siebie golem z Juventusem na San Siro. 22 października 2016 roku miał 18 lat, pięknym strzałem pokonał starszego o 20 lat Gianluigiego Buffona, dzięki czemu jego Milan wygrał. O niczym więcej nie mógł wtedy marzyć. Zachodził Riccardo Montolivo (jeden z bohaterów Euro 2012), wschodził Locatelli, którego jednak szybko przykryły chmury i po cichu przeniósł się do Sassuolo. Tam odnalazł go Roberto Mancini: już dojrzałego pomocnika, z ponad setką występów w Serie A, świadomego swoich umiejętności. Powołanie od selekcjonera także dla samego Locatellego nie mogło już stanowić zaskoczenia.
Był wrzesień poprzedniego roku, kiedy mecz w Lidze Narodów z Bośnią i Hercegowiną obejrzał w całości z ławki. Mimo nieobecności Marco Verrattiego, do występu z Holandią też nie był faworytem mediów. Tymczasem w Amsterdamie zaczął od pierwszej minuty i między rywalami z Liverpoolu, Barcelony i Manchesteru United wodził rej. W kraju został uznany za najlepszego piłkarza meczu i zarazem słodkim pocieszeniem po kontuzji Nicolo Zaniolo.
Z piłkarzy, których z Turcją i Szwajcarią pokazał selekcjoner w większym wymiarze czasowym, później od niego debiutował tylko Giovanni di Lorenzo. Niewiele później, bo zaledwie o miesiąc. Tym samym niemal na ostatniej prostej zostawił w tyle Cristiano Picciniego, Manuela Lazzariego czy Davide Calabrię, a pech Alessandro Florenziego pozwolił mu zająć w hierarchii pierwsze miejsce.
Z 35 debiutantów za kadencji Manciniego bodaj najciekawszym przypadkiem jest Domenico Berardi, którego z Locatellim połączyło znacznie więcej niż pierwszy gol ze Szwajcarią. Po pierwsze – trafili do kadry narodowej z Sassuolo. To zresztą klub, który może być niedoceniany tylko zagranicą, bo w lidze włoskiej wywalczył w krótkim czasie szanowane miejsce. O mistrza nigdy nie będzie się bił, ale z potężnym sponsorem w firmie Mapei, polityką stawiania na młodych piłkarzy i trenerów lubiących ofensywny styl gry wyszedł z klasy średniej i aspiruje wyżej. Po drugie – objawił się jako nastolatek. Z tą drobną różnicą, że strzelił Milanowi, a nie grając w jego barwach. Wydarzenie o tyle pamiętne, że po jego czterech golach ze stanowiska ustąpił trener Massimiliano Allegri i nastały długie lata chaosu w Milanie. Po trzecie – od pierwszego solowego popisu do chrztu w reprezentacji musiało wiele wody upłynąć w Tybrze. W jego przypadku 4 lata. Bywał powoływany zarówno przez Antonio Conte jak i Gian Piero Venturę, ale zawsze coś stawało na przeszkodzie debiutowi. Jak wreszcie pokazał się jesienią 2018 roku, to zaraz zniknął z kadry na dwa lata. Jak wrócił, to z golem z Mołdawią i od tamtego czasu w 8 meczach strzelił ich 5 i dołożył 2 asysty. Prawe skrzydło byłoby jakieś łyse bez Berardiego.
Jak u Zemana
Na pierwszej linii frontu na barykady wroga rzucają się Lorenzo Insigne i Ciro Immobile. Przez odpowiednio 9 i 7 lat stażu w kadrze przeszli już całkiem długi szlak bojowy, ale żeby było się czym pochwalić, to tak nie za bardzo. Chcąc dokuczyć skrzydłowemu z Napoli, można napisać, że najbardziej pamiętnym meczem w reprezentacji w jego wykonaniu był ten, w którym w ogóle nie zagrał.
13 listopada 2017 roku na boisku podczas barażowego rewanżu ze Szwecją o awans do mistrzostw świata robiło się coraz bardziej nerwowo, zakotłowało się również w okolicach ławki rezerwowych. Ventura wpadł na pomysł, żeby szwedzki mur skruszyć Daniele de Rossim, co dzisiejszy członek sztabu Manciniego, uznał za ewidentną głupotę i wskazał na siedzącego Insigne – on mógł zdziałać więcej. Ostatecznie jeden i drugi pozostali do końca tylko obserwatorami najgorszego remisu w historii calcio, a cała sytuacja jeszcze bardziej skompromitowała selekcjonera w oczach opinii publicznej. Insigne, choć nigdy nie był, wtedy urósł do rangi zbawcy narodu. U Manciniego przynajmniej stał się ważną częścią sprawnie funkcjonującej maszyny i regularnie naoliwia ją jeśli nie golami, to asystami.
Immobile, tak jak Insigne, doświadczeń z mistrzostw świata w 2014 roku i odbywających się dwa lata później mistrzostw Europy zebrał tyle, co kot napłakał. Mancini przejął go z bilansem 7 goli w 32 meczach. U niego w 16 trafił 8 razy. Obiektywnie rzecz ujmując, szału z gry napastnika Lazio jak nie było, tak nie ma i Włochom marzyłby się strzelec wyższej klasy, ale postępu trudno nie docenić.
U obecnego selekcjonera obaj poczuli się jak u Zdenka Zemana. W tym miejscu trzeba do opowieści włączyć trzeciego – Marco Verrattiego. W sezonie 2011-12 stworzyli najpiękniej grającą drużynę w historii Serie B. Na mecze Pescary czekało się i oglądało transmisje w telewizji, a teraz wspomina z wypiekami na twarzy. Widowisko co się zowie było gwarantowane. Znany z ofensywnego szaleństwa Czech udostępnił pole do popisu dla ich młodzieńczej fantazji, kreatywności i talentu. Immobile został królem strzelców. Insigne słał asystę za asystą, Verratti zaraz potem odleciał do Paryża. On też pierwszy zetknął się z reprezentacją. Cesare Prandelli umieścił go w szerokiej kadrze przed Euro 2012, ale ostatecznie go obciął. Jednak już w tamtym roku filigranowy rozgrywający rozpoczął wyjątkową karierę reprezentacyjną: robi ją, choć nigdy nie postawił nogi w Serie A. Gwoli ścisłości statystyki podają jeszcze drugi taki przypadek, ale Vincenzo Grifo to nie ten sam rozmiar kapelusza.
Za Verrattiego
Z wychwalanym pod niebiosa Jorginho to w ogóle było urwanie głowy, a polegające głównie na tym, że to bardziej on napraszał się kolejnym selekcjonerom niż oni jemu. I aż dziwne, że traktowany przez lata tak lekceważąco nie zraził się i nie wycofał.
Włoskie obywatelstwo formalnie otrzymał w 2012 roku ku zadowoleniu trenera młodzieżówki Italii Devisa Mangii. Jednak gra w młodzieżówce jeszcze o niczym nie przesądzała i Brazylia nadal mogła go wcielić w swoje szeregi. Inna sprawa, że nie wyrażała żadnego zainteresowania. Prandelli go nie poważał. W 2016 roku zadebiutował u Conte w meczu towarzyskim, ale na wyjazd na mistrzostwa Europy okazał się za słaby. Znów dwa towarzyskie występy dla Italii nie zamykały brazylijskiej furtki. Jorginho konsekwentnie widział siebie w błękitnej, a nie kanarkowej koszulce.
Ventura długo go pomijał i dopiero w akcie desperacji powołał na wspominane wyżej baraże ze Szwecją. Na wyjeździe siedział na ławce, a w rewanżu biegał w miejsce wykartkowanego Verrattiego. To był de facto jego trzeci, ale pierwszy poważny krok reprezentacyjny – zdecydowanie najtrudniejszy. Jak na wszystkich, tak na nim nie pozostawiono suchej nikt. U Manciniego od samego początku nietykalny i niezatapialny. To jego rzut karny uchronił przed porażką z Polską w Bolonii. To on pokonał Wojciecha Szczęsnego w Reggio Emilia, kiedy to już my błagaliśmy o najniższy wymiar kary. W sumie z 5 rzutów karnych wszystkie wykorzystał. Nie tylko w tym elemencie okazał się mistrzem.
Absencja akurat wynikająca z kontuzji Verrattiego również ułatwiła wejście do kadry Nicolo Barelli. Ventura na wszelki wypadek powołał młodzieńca z Cagliari i na wszelki wypadek nie odważył się dać mu szansy. Mancini nie miał żadnych obaw i kariera pomocnika Interu rozwija się jak po sznurku.
Najbardziej nieskazitelną kartą reprezentanta legitymuje się Gianluigi Donnarumma, który na samym starcie zgarnął rekordy i kroczy po następne. W wieku 17 lat i 189 dni został najmłodszym bramkarzem reprezentacji Italii. Z Francją przegrała 1:3, ale debiutant i zarazem zmiennik Buffona stracił tylko jednego gola i to stało się limitem, który narzucił przeciwnikom. W żadnym z 28 meczów nie puścił więcej niż jednego gola, w sumie 11. W 17 przypadkach nie miał sobie kompletnie nic do zarzucenia.
Wielki jak góra bramkarz jeszcze nie dorósł do szkoły podstawowej, kiedy z narodowymi barwami witał się Giorgio Chiellini. Zapraszał Marcello Lippi, a że działo się to w 2004 roku, więc dawało nadzieję na wyjazd na mistrzostwa świata do Niemiec. Obszedł się smakiem. Drugie podejście do wielkiej imprezy też specjalnie nie wyszło – owszem znalazł się w kadrze na Euro 2008, ale na treningu spowodował uraz Fabio Cannavaro, który tym samym stał się wielkim nieobecnym turnieju. W trakcie następnych Euro sam Chiellini doznał kontuzji, wykurował się na czas na półfinał z Niemcami, lecz o występie w finale z Hiszpanią na domiar złego zakończonym odnowieniem kontuzji wolałby zapomnieć. W RPA pogryzł go Luis Suarez. W niedawnym meczu z Turcją w wieku 36 lat i 301 dni został najstarszym Włochem z pola grającym na mistrzostwach Europy lub świata.
Leonardo Bonucci podczas drugiej kadencji Lippiego więcej się przyglądał niż grał. Na pełnoprawnego reprezentanta pasował go Prandelli i tak już zostało bez względu na to, kto dowodził z boku. Z liczbą 104 występów wysunął się na 8 miejsce w klasyfikacji wszech czasów i goni siódmego Chielliniego. Nie mówi pas w wyścigu za wiceliderem Cannavaro z wynikiem 136 meczów. Po drodze chciałby wznieść jakieś trofeum. Być może na Wembley?
TOMASZ LIPIŃSKI
TEKST UKAZAŁ SIĘ W TYGODNIKU „PIŁKA NOŻNA” (25/2021)