Przejdź do treści
Trenerskie piekło

Ligi w Europie Bundesliga

Trenerskie piekło

Bundesliga popadła w niepokojący trend – po raz kolejny przed startem nowego sezonu prawie połowa stawki zmieniła trenerów. Do Bundesligi wkracza mieszanka doświadczenia i debiutanckiego entuzjazmu. Czy nowi szkoleniowcy zasłużą na cierpliwość przełożonych?

Niko Kovac zdecydował się na pracę w mieście Volkswagena.

Trenerska karuzela była nie mniej interesująca niż transfery zawodników. O ile w poprzednim sezonie roszad trenerskich dokonywała górna połówka tabeli, o tyle teraz za porządki zabrała się dolna. Jak na zmianach szkoleniowców wyszły kluby? Na dwoje babka wróżyła. Z jednej strony mieliśmy absolutnie trafione decyzje w postaci Steffena Baumgarta w Koeln, Olivera Glasnera w Eintrachcie Frankfurt czy Gerardo Seoane w Bayerze Leverkusen, a z drugiej totalne nieporozumienia z Marco Rose w Dortmundzie czy Adim Huetterem w Moenchengladbach na czele. Przypadek Juliana Nagelsmanna w Bayernie Monachium nie jest jeszcze rozwiązany, o jego wyniku zadecyduje z pewnością drugi sezon w stolicy Bawarii. O pomyłkach w Wolfsburgu nawet nie ma co wspominać – menedżer Joerg Schmadtke nie miał dobrego roku i dwukrotnie przestrzelił z wyborem szkoleniowca.

Wyjść z cienia

Niepowodzenia trenerów nie zawsze są wyłącznie ich winą. W idealnym świecie kluby budują coś na dłuższą metę, konsolidują, promują talenty. Rzeczywistość wygląda o wiele mniej sielankowo. Prezydent Eintrachtu Frankfurt Peter Fischer po odejściu Huettera powiedział: – Odejdzie dobry, przyjdzie lepszy.

Słowo klucz: cierpliwość, tyle że niemieckie kluby się jej wyzbyły. Mają nadzieję na znalezienie jednego zbawiciela, który wyniesie klub ponad poziom, na jakim obecnie się znajduje. Cytując Martina Rafelta, analityka taktycznego z rozmowy z Deutschlandsfunk: – Bundesliga stała się trenerskim piekłem. Kluby, w których oczekiwania nie są tak wielkie, lub które nie mają władz ze skłonnością do megalomanii wychodzą na tym najlepiej. To, co było dobre, nie może być automatycznie złe podczas kryzysu.

Zaufanie wobec trenera to przywilej dostępny wyłącznie dla nielicznych. Szefowie klubów zaczęli zwracać zbyt wielką uwagę na opinię publiczną, a ta ma skłonności do ekstremum. Według Rafelta, fakt, że zmiany trenerów nastąpiły dopiero po sezonie jest znaczący: – Kluby miały wrażenie, że właściwie nie było pilnej potrzeby działania. Trenerzy zasadniczo wykonywali dobrą robotę, ale ktoś mógłby wykonać ją jeszcze lepiej.

Borussia Dortmund rozpoczyna nowy rozdział, tym razem dając ponowną szansę swojemu człowiekowi, Edinowi Terzicowi. Czeka go bardzo ciężkie zadanie, podobnie jak innych nowych szkoleniowców. Wszystkich łączy jedno: mają zmienić obecny stan i znacząco poprawić wyniki. I tak w koło Macieju. Nie będziemy przesadnie zdziwieni, jeśli następnego lata cyrk zacznie się od nowa, na miejscu trenerów nie ryzykowalibyśmy z długoterminowym wynajmem mieszkań.

Andre Breitenreiter wreszcie wraca do Bundesligi. Po zwolnieniu z Hannover 96 długo zwlekał z objęciem kolejnej posady, również z powodów rodzinnych. To typ trenera, który potrzebuje spokoju i bezwzględnego zaufania ze strony władz klubu. Odnalazł to ostatecznie w szwajcarskim FC Zurich i sensacyjnie zdobył mistrzostwo kraju. Breitenreiter jest niezwykle ambitny, a jego ofensywny styl powinien idealnie pasować do Hoffenheim, w którym nie poradził sobie Sebastian Hoeness. Nowy szkoleniowiec Bundesligę zna doskonale: awansował do niej z Paderborn i Hannoverem, prowadził też Schalke. Jego popis w Szwajcarii był wyjątkowy, zwłaszcza po gruntownej przebudowie drużyny. Dietmar Hopp wyznaczył mu jako cel pierwszą szóstkę i w konsekwencji awans do europejskich pucharów. Nie brzmi to nierealnie. Hoeness momentami był na dobrym kursie, ale atrakcyjny i ofensywny futbol łączył z brakiem stabilności w defensywie. Breitenreiter musi znaleźć na to szybkie remedium. 48-latek jest znakomitym motywatorem, który jak mało kto stawia na indywidualne podejście do piłkarzy. Nie raz, nie dwa z krnąbrnych i chodzących swoimi drogami zawodników czynił swoich lojalnych żołnierzy. A przede wszystkim rozwija do granic możliwości potencjał drużyny. Tak było w Paderborn, tak było w Hanowerze, tak było i w Zurychu. W Hoffenheim dostaje znakomity zespół, stworzony pod system nowego trenera. Ma wszystkie atuty, żeby w końcu ktoś w Hoffenheim wyszedł z długiego cienia Nagelsmanna. Nie udało się to Schreuderowi ani Hoenessowi.

Dortmundzka szkoła

Czyżby redbullowska szkoła była w odwrocie, a zaczęła liczyć się dortmundzka? Po Terzicu mamy dwóch kolejnych trenerów z przeszłością w rezerwach Borussii. Huettera w Borussii Moenchengladbach zastąpił Daniel Farke, a Markusa Weinzierla w Augsburgu zluzował Enrico Maassen. Na pierwszy rzut oka zatrudnienie Maassena w Augsburgu może wyglądać na szalony eksperyment, bo to trener bez doświadczenia chociażby w drugiej lidze, a w trzeciej przepracował zaledwie rok. Ale jego nazwisko nie jest anonimowe – od dawna przebąkiwało się, że w końcu otrzyma szansę w profesjonalnej piłce. Zwłaszcza od kiedy awansował do trzeciej ligi z rezerwami Borussii Dortmund, a potem gładko je w niej utrzymał. Młodzi piłkarze mają u niego raj, bardzo dobrze się rozwijają. Inspiruje graczy, ściśle z nimi współpracuje. To on rozwinął Ansgara Knauffa, który wygrał niedawno Ligę Europy, to on stoi za rozwojem Steffena Tiggesa, który trafił teraz do Koeln. Prowadząc czwartoligowe Roedinghausen, napędził swego czasu stracha Bayernowi Monachium Niko Kovaca w Pucharze Niemiec. Jego dotychczasowe drużyny zawsze legitymowały się najlepszym atakiem i topową obroną, umiał doskonale znaleźć balans pomiędzy formacjami. Jest młodym trenerem, głodnym sukcesu, przy tym perfekcjonistą. – Niektórzy trenerzy grają po treningu w golfa. Enno jest inny. Czasami może to być męczące, ale taki właśnie jest. I większość jego pomysłów jest również dobra – mówił w „Kickerze” Ingo Preuss, kierownik rezerw BVB.

Wewnętrzna opinia o nim była zawsze taka sama: męczący, ale stanowczy i kreatywny. Elastyczny, poszukujący najlepszego rozwiązania. Jeśli Augsburg chciał postąpić nieszablonowo, nie było lepszego kandydata. Do tej pory menedżer Stefan Reuter zatrudniał weteranów. Teraz postawił na żółtodzioba. A Augsburg jest dobrym miejscem, by zacząć. Nie grożą tu wygórowane ambicje, które mogłyby pochłonąć debiutanta, a jakość zespołu jest znacznie większa niż sugerują wyniki. Oprócz bezpiecznego utrzymania, głównym celem ma być rozwój zespołu i poszczególnych piłkarzy.

Farke wyrobił sobie markę dzięki pracy w Norwich. Ostatnio zatrudniony był w rosyjskim Krasnodarze, ale wyjechał zaraz po wybuchu wojny, nie rozgrywając żadnego meczu. Nie był pierwszym wyborem Borussii, ale jego nazwisko regularnie krążyło w środowisku bundesligowym. Po dotkliwej odmowie Favre’a dyrektor sportowy, Roland Virkus, zwrócił się prosto do Farke. Od pierwszej konferencji prasowej wprowadza optymizm nienagannym uśmiechem, przekonuje, że nie potrzebuje rewolucji, by wprowadzić swoją filozofię. Borussia według niego jest stworzona do posiadania piłki, dominacji na boisku, kreatywności i przede wszystkim entuzjazmu. A tego za Huettera wielokrotnie brakowało. Farke chciałby wskrzesić tradycyjny futbol BMG, zaczynając od radości z gry. Nie boi się, nie chce być chorągiewką. Ma jasne pomysły i wie, jak chce grać w piłkę. Wolfgang Kleff, legenda Borussii w felietonie dla „Bilda” napisał, że problemem nie są błędy, a tchórzostwo i gra na alibi. Źrebaki pod Farke będą bezkompromisowe. Jest trenerem w stylu Baumgarta – ma autorytet i zapobiega tworzeniu się grupek, a to było grzechem numer jeden w ostatnich latach. Zwłaszcza że Huetter potem obwiniał Francuzów za wszelkie zło.

Posprzątać bałagan

Mało kto ma ochotę pracować z Joergiem Schmadtke, menedżerem Wolfsburga. Ci, którzy się na to decydują, najczęściej później żałują. Ostatni sezon był tego dobitnym przykładem. Najpierw Van Bommel, potem Kohfeldt, czyli osoby, które w starciu z przełożonym nie postawiłyby na swoim. Teraz sytuacja się zmieniła i najpóźniej w styczniu Schmadtke opuści stanowisko, wpuszczając do wolfsburskich gabinetów świeże powietrze. I może właśnie dlatego na pracę w mieście Volkswagena zdecydował się Kovac, który wcześniej zarzekał się, że do Bundesligi wracać nie chce. Choć w pierwszych wywiadach podkreślał, iż liczy na doskonałą współpracę ze Schmadtke, bo zna go jeszcze z czasów gry w Bayerze Leverkusen.

Wolfsburg stracił w poprzednim sezonie wszystko to, co wypracowali w nim Glasner i Labbadia – surowe zasady, chęć zwycięstwa, jedność i tożsamość. Kovac jest idealną osobą, by wprowadzić je na nowo, jest znany z promowania właśnie takiego zachowania. VfL ma znakomity zespół, nieprzypadkowo jeszcze niedawno grał w Lidze Mistrzów. W normalnych warunkach przy tak wielkim chaosie w czołowych klubach, w poprzednim sezonie powinien był pokusić się o podium. Celem minimum dla Kovaca będzie więc Liga Europy. Wszystkich najbardziej jednak interesuje jego przyszła współpraca z Maksem Kruse. Z jednej strony fanatyk dyscypliny, z drugiej ktoś, kto ma dość specyficzne podejście do przygotowań i mówi wprost, że nie jest mistrzem świata treningów. Jego styl sprawdzał się u poprzednich trenerów, którzy wiedzieli, że dając mu swobodę, dostają w zamian świetnego piłkarza. Kovac, dla którego sprawność i kondycja mają priorytetowe znaczenie na równi z porządkiem może uważać inaczej. Jeśli jednak znajdą wspólny język, Wolfsburg może mocno namieszać w nadchodzącym sezonie.

Hertha przechodzi obecnie jeden z najczarniejszych okresów w historii. Mimo znakomitej sytuacji finansowej, nie potrafi przekuć tego w wyniki na boisku i tylko cudem uniknęła spadku do drugiej ligi. Fredi Bobic po ostatnich nieudanych pomysłach z trenerami w końcu zdecydował się na konkretne nazwisko. Takie, które nie budzi momentalnie śmiechu i politowania.

Sandro Schwarz zapracował na szacunek pracą w Mainz i Dynamie Moskwa, choć w przeciwieństwie do Markusa Gisdola i Farkego pozostał w Rosji do końca sezonu. Był za to zewsząd krytykowany, ale sam uważał, że najważniejsze jest jego poczucie odpowiedzialności za drużynę. Bronił go zresztą w niemieckich mediach nawet były asystent Andrij Woronin, swego czasu ulubieniec berlińskich kibiców.

Czysto sportowo może to być strzał w dziesiątkę. Futbol Herthy stał pod znakiem bierności i mierności, Schwarz może to odmienić i przywrócić boiskową agresję i ogień. A przede wszystkim tożsamość i osobowość. Schwarz wykazuje się pasją, entuzjazmem i emocjonalnością, pokazywał to w poprzednich klubach. I będzie tego w Berlinie potrzebował. Hertha jest w rozsypce, ale paradoksalnie dzięki temu łatwiej będzie nowemu trenerowi podnieść ją z kolan, zaczynając praktycznie od zera. Na szczęście w stolicy wybili sobie z głowy – przynajmniej do czasu – jakiekolwiek mrzonki o Big City Club. Na razie włodarzy zadowoli bezpieczne miejsce w tabeli bez kolejnego horroru na koniec sezonu. Symboliczne może być też wspólne powitalne zdjęcie Schwarza i Bobica. Zamiast typowej prezentacji na tle loga Herthy, za nimi widnieje zdjęcie czteropasmowej autostrady. Dla jednych nadinterpretacja, dla innych sygnał nowej drogi obranej przez klub.

Stanąć za drużyną

Rozczarowanie – tak jednym słowem można podsumować reakcje fanów Schalke na wieść, że to Frank Kramer zostanie nowym trenerem. Klub z Gelsenkirchen miał wiele tygodni, by znaleźć ciekawe nazwisko lub przynajmniej nieobciążone genem klęski. Czasu było aż nadto, bo od początku było wiadomo, że Mike Bueskenes po sezonie na własne życzenie ponownie usunie się w cień. Kramer do kwietnia był trenerem Arminii Bielefeld, która potem i tak spadła z Bundesligi. Zwolnienie z pracy nie jest mu obce. Wylatywał zarówno z Greuther Fuerth, z którym dodatkowo spadł z ligi, a potem przegrał baraż oraz z Fortuny Duesseldorf. Z tej ostatniej po niespełna pięciu miesiącach. Trudno się dziwić sceptycyzmowi, patrząc na jego dokonania, bo zadanie utrzymania w lidze Schalke będzie z kategorii tych bardzo wymagających.

Frank Kramer nie był rozwiązaniem C czy nawet D. Nie da się ukryć wrażenia, że był po prostu opcją budżetową – dostępny za darmo plus znajomy Rouvena Schrodera, dyrektora sportowego Schalke, ze wspólnych czasów w Greuther Fuerth. Cała nadzieja w nim i tym, że po raz kolejny podjął dobrą decyzję. Odkąd trafił do Gelsenkirchen wykonuje tytaniczną pracę i odznacza się nadzwyczaj dobrą intuicją. Bo futbol Kramera jest mało ambitny, toporny, brak w nim odwagi. Piłkarze Schalke na pewno będą musieli biegać i to sporo. Arminia pod jego kierownictwem była najsilniejsza biegowo w całej lidze. Przy systemie gry, który preferuje Kramer, ucierpi najprawdopodobniej najlepszy strzelec drużyny Simon Terodde i podzieli los Fabiana Klosa w Arminii.

Nowy trener Schalke nie dawał do tej pory wielu argumentów za swoją osobą, ale tak wielki hejt mimo wszystko wydaje się nieco na wyrost. Wszak nawet nie rozpoczął pierwszych treningów. Bronił go zdecydowanie na powitalnej konferencji prasowej członek zarządu Peter Knaebel, wyraźnie potępiając negatywne opinie i wypowiedzi, przywołując przypadek Maksa Eberla. Nie można powiedzieć, że Kramerowi nie zależy – wręcz przeciwnie. Jest typem pracusia, który pracuje od 8 do 22 i godzinami analizuje w biurze nagrania z sesji treningowych. Stawia na dialog z piłkarzami, słucha ich pomysłów i wskazówek, choć paradoksalnie to przez utratę szatni musiał odejść z Arminii. By odnieść sukces, potrafi sporo poświęcić. Gdy w Bielefeldzie chciał dodatkowego trenera, a klubu nie było na niego stać, zaproponował obniżenie swojej pensji. Jest typem człowieka, dla którego bardzo ważna jest atmosfera – nie tylko w szatni, ale w całym klubie – nie raz, nie dwa jeździł po treningu do pracowników z bułeczkami czy bajglami.

Od pierwszych minut będzie pod wielką presją, a każde jego boiskowe posunięcie będzie analizowane na wszystkie możliwe sposoby. Przekonać może do siebie jedynie wynikami, choć kibice Schalke muszą sobie szybko zdać sprawę, że jeszcze dużo wody upłynie w rzece, zanim klub będzie cokolwiek znaczył w Bundeslidze. Wprawdzie na pierwszej konferencji Kramer przejęzyczył się, mówiąc o Schalke, hejterzy powinni sobie przypomnieć jego gest po meczu pieczętującym spadek Schalke do drugiej ligi. Gdy po końcowym gwizdku ruszył do płaczących piłkarzy rywali i ich pocieszał. Jeden z wielu rozsądnych komentarzy na facebookowym profilu klubu brzmiał: – Jeśli Schalke chce zerwać z łatką klubu, który wykańcza trenerów, wszyscy muszą stać za drużyną. Obejmuje to również trenera. I nie zapominajmy, kto pocieszał naszych piłkarzy w Bielefeldzie po spadku w 2021 roku. Nie byli to nasi ludzie.

Maciej IWANOW

Możliwość komentowania została wyłączona.

Najnowsze wydanie tygodnika PN

Nr 50/2024

Nr 50/2024