Trener Roku 2020 – nominacje
Nie ma w gronie nominowanych mistrza Polski, bo jednak Aleksandara Vukovicia traktujemy bardziej jako serbskiego, niż polskiego trenera. Ostatecznie więc w grę wchodziło właściwie tylko pięć nazwisk: Brosz, Fornalik, Papszun, Probierz i Żuraw!
ZBIGNIEW MUCHA
MAREK PAPSZUN
Mówiąc Raków coraz częściej myśli się Papszun. Mówiąc Papszun – zastanawiać się trzeba czy jego miejsce nie powinno być już gdzieś wyżej. Ale gdzie, skoro to Raków prezentuje dziś chyba najlepszą, najbardziej wyrozumowaną piłkę w Polsce, w dodatku chce i ma wszelkie ku temu atuty, by powalczyć o tytuł. Drużyna była wiceliderem po rundzie jesiennej, w minionym roku zdobyła 53 punkty, tylko 7 mniej od Legii. Papszun, postać niebanalna, o szerokich horyzontach, to budowniczy – rozwija cały zespół i poszczególne jednostki. Słynie z twardej ręki, sumiennego podejścia do obowiązków, pracy czasem katorżniczej i tego samego oczekuje od zawodników. Wielu zrezygnowało z angażu w Rakowie, bojąc się standardów narzuconych przez szkoleniowca. Ma 47 lat. Wprowadził Raków do elity z II ligi. W tym roku klub obchodzić będzie stulecie powstania. Cichy cel to mistrzostwo, głośny i nieskrywany – europejskie puchary. Gdyby chcieć opisać zawodową ścieżkę Papszuna przy pomocy twitterowych wpisów, zaczęlibyśmy od Mateusza Sokołowskiego sprzed dwóch lat: „2009: Marek Papszun w czynie społecznym kosi trawę na boisku Polfy Tarchomin, żeby nadawało się do trenowania. Poza klubem uczy historii w szkole. 2019: Marek Papszun wyrzuca Legię z PP i zmierza do Ekstraklasy.”. Dalej – właściciel klubu, Michał Świerczewski, wszystkich chętnych do podebrania trenera odganiał: „Zrobiło się „małe” zamieszanie z Markiem Papszunem. Życie uczy, aby nigdy nie mówić nigdy. W tym przypadku trzeba szybko zakończyć temat. Albo ktoś zapłaci 30 mln zł, albo mówię definitywnie nigdy w życiu. Ręce precz od Papszuna… EOT”. To było dawno. Z czasem doszacował coacha: „Ile milionów za Marka Papszuna? 35? Mało! 37? Mało! 39? Mało!”. Dziś zapewne konieczna byłaby kolejna aktualizacja.
MICHAŁ PROBIERZ
Dorobił się tylu samo zwolenników, co przeciwników. Piastuje (a właściwie chyba piastował, bo w sobotę podał się do dymisji – czy jednak została ona przyjęta, w niedzielę jeszcze pewności brakowało) w Cracovii dwie funkcje – trenerkę łącząc z (wice) prezesowaniem. Miał zawsze dużo do powiedzenia – zarówno przed kamerami, jak i w klubowych gabinetach. Najwięcej wciąż jednak w szatni i na boisku, bo niezależnie od wszystkiego, to jeden z najbardziej cenionych i skutecznych polskich szkoleniowców. Jego robotę ocenia się różnie. Prawda jest taka, że Cracovia nie grała efektownego futbolu, a i punktowała w minionym roku umiarkowanie. Gdyby trzymać się czystej arytmetyki, MP musiałby ustąpić pola nie tylko Waldemarowi Fornalikowi (44 ligowe oczka w 2020 roku), ale przede wszystkim Marcinowi Broszowi (aż 53!). Uzasadnienie będzie zatem krótkie – nominację zawdzięcza wymiernemu sukcesowi, czyli zdobyciu Pucharu Polski (pierwsze trofeum Pasów od 1948 roku i pierwszy Puchar Polski w historii klubu), a na dokładkę Superpucharu. Na tle dwóch pozostałych nominowanych, Trener Roku 2010 to już stary wyga. Mimo że z Dariuszem Żurawiem są rówieśnikami, a Papszun jest od nich tylko dwa lata młodszy, Probierz w roli trenera ekstraklasowego ma prawie cztery razy więcej meczów niż dwóch pozostałych razem wziętych.
DARIUSZ ŻURAW
Przejął Lecha awaryjnie wiosną 2019 roku. Ósme miejsce w tabeli trudno więc do końca zapisać na jego konto. Na własny rachunek zaczął pracować w kolejnym sezonie. Skończyło się srebrnym medalem i półfinałem Pucharu Polski, a więc rezultatami, które przy Bułgarskiej nie są postrzegane w kategoriach oszałamiającego sukcesu, niemniej klęską trudno je nazwać. Żurawia bardziej jednak niż wyniki bronił efektowny styl gry – odważny, ofensywny, nastawiony nie na pragmatyzm, lecz widowisko. Bronił również sposób budowania zespołu – śmiałe korzystanie z wychowanków akademii, ogrywanie ich w seniorskiej piłce i promowanie. To u niego poważne szanse otrzymali Kamiński, Puchacz czy Moder. Przede wszystkim jednak Lech awansował do fazy grupowej Ligi Europy – w dodatku w imponującym stylu, gromiąc po kolei łotewską Valmierę, szwedzkie Hammarby, cypryjski Apollon i na końcu zwyciężając belgijskie Charleroi. A tam? Każdy ma swoją teorię. Żuraw i Lech zaczęli dobrze – mimo porażki z Benfiką to był futbol, jakiego nikt nie musiał się wstydzić. W tym, że w końcu zaczęło się sypać zarówno w Europie, jak i na krajowym podwórku, najmniej było w tym chyba winy samego Żurawia. Jeśli ktoś nie stanął na wysokości zadania, to bardziej zarząd Lecha, który nie dołożył należytych starań, by kadra KKS była gotowa na występy na dwóch frontach. Zabrakło sił – w efekcie już na półmetku sezonu poznaniacy mogą raczej zapomnieć o mistrzowskim tytule.
„Piłka Nożna”