Trener powinien inspirować
Jest ambitny. – Remis z Legią tylko po części daje nam poczucie dobrze wykonanej pracy – mówi. Dba o odpowiedni dobór słów, można odnieść wrażenie, że każde zdanie waży. Że chroni drużynę: – Jestem zadowolony z postawy zawodników, Widzew przy Łazienkowskiej grał odważnie, grał do końca, dwa razy dogoniliśmy rezultat – dodaje. To pierwsze wrażenie. A drugie?
Przemysław Pawlak („Piłka Nożna”): Na pierwszy kurs trenerski zapisał się pan w wieku 25 lat, w młodym wieku, grając w piłkę, dlaczego?
Janusz Niedźwiedź (trener Widzewa Łódź): – Już gdy byłem czynnym zawodnikiem, wiedziałem, że w przyszłości chcę zostać trenerem. Problemy zdrowotne, z którymi zmagałem się w trakcie profesjonalnej gry w piłkę tylko przyspieszyły moją decyzję. To był dobry krok, ponieważ futbol był, jest i pozostanie moją pasją. Szybko mogłem też zacząć zdobywać doświadczenie w zawodzie szkoleniowym. I dziś mogę powiedzieć, że jest one niemałe, choć mam 41 lat, a zatem jak na trenera – nie tak dużo.
Chęć bycia świadomym zawodnikiem pomagała czy może jednak przeszkadzała, gdy grał pan w piłkę?
– Od wczesnych lat próbowałem zrozumieć, dlaczego szkoleniowcy mają określone wymagania względem mnie i innych zawodników, z czego zadania wynikają i dokąd prowadzą. Krótko mówiąc: chciałem lepiej rozumieć grę, szukałem smaczków taktycznych.
I jak reagowali trenerzy na piłkarza, który zadaje dużo pytań?
– To raczej ja sam wyciągałem wnioski na bazie własnych obserwacji. Nie było tak, że zasypywałem szkoleniowców gradem pytań, nie wychodziłem przed zespół.
Występował pan w niższych ligach, jednocześnie kształcił się pan w kierunku szkoleniowym. Jak pan sobie z tym radził pod względem finansowym?
– Miałem jasno zdefiniowany cel. Zamierzałem zdobywać kolejne licencje trenerskie – z UEFA Pro włącznie. Trzeba było z pewnych rzeczy zrezygnować, aby móc sfinansować naukę i to jest normalne. Po zdobyciu pierwszych uprawnień trenerskich, po zajęciach z drużyną pracowałem z grupami młodzieżowymi, zdarzyło się, że musiałem wyjść także poza piłkę, by zwiększyć przychody. Traktowałem to jako inwestycję w siebie. To była właściwa postawa – tak to widzę z perspektywy czasu.
W jednym z wywiadów powiedział pan, że największą presję nakłada pan na siebie sam. Co się za tym kryje?
– Nie można bać się stałego rozwoju. Znam swoje mocne strony, ale też znam te słabsze, którym muszę poświęcić więcej uwagi i nad nimi pracować. Dla mnie to kluczowe – człowiek musi sam od siebie wymagać, a nie czekać, aż ktoś zrobi to za niego. I tylko dużo wymagając od siebie, mogę dużo wymagać od ludzi, z którymi współpracuję. Działa to zresztą w dwie strony. Na poziomie Ekstraklasy spotykasz zawodników często doświadczonych, mających za sobą pracę z szeregiem trenerów, mających własne doświadczenia i dorobek piłkarski. Naturalnie jako szkoleniowiec od nich wymagasz, ale też i oni wymagają od ciebie, zastanawiają się czy dzięki wspólnej pracy staną się lepszymi piłkarzami, co wyniosą z tego dla siebie na dzisiaj i na przyszłość. Słowem – jestem przygotowany na codzienny rozwój, tylko tak mogę zainspirować zawodników.
W jakim aspekcie rozwój jest wskazany w pana przypadku?
– Im w wyższej klasie rozgrywkowej pracujesz, tym wyższe muszą być kompetencje trenera. I nie chodzi tu wyłącznie o wiedzę taktyczną czy dotyczącą kwestii przygotowania zespołu do sezonu. Po prostu Ekstraklasa niesie ze sobą dodatkowe wymagania. Pod względem zarządzania szatnią, gdyż piłkarze na najwyższym poziomie są bardziej świadomi, ale też mają większe ego, które przecież doprowadziło ich do najwyższej klasy rozgrywkowej. Pod względem organizacji pracy z większym sztabem szkoleniowym, współpracy z pionami organizacyjnymi klubu, współpracy z mediami, komunikacji z kibicami – do tego wszystkiego trzeba być przygotowanym, a to oznacza działanie w tych warunkach, a nie tylko reagowanie na dobre czy złe wyniki. Doskonalę również naukę języka angielskiego.
Systematycznie?– Owszem, mam ten przywilej, że żona jest tłumaczem i nauczycielem angielskiego. Mam indywidualny tryb nauczania, zdarza się nam rozmawiać w tym języku w domu, w codziennych sprawach. Zresztą, w przyszłości planuję nauczyć się kolejnego obcego języka. Kadry klubów z Ekstraklasy złożone są z zawodników z różnych stron świata, a umiejętność swobodnej komunikacji może tylko trenerowi pomóc.
Czego Ekstraklasa pana nauczyła?– Przede wszystkim pokazała, że każdy mecz jest dla Widzewa wielkim wyzwaniem. To, że jesteśmy wysoko w tabeli, nie oznacza, że punkty przychodzą nam łatwo. Wkładamy ogrom pracy w nasz model gry, by punktować na tym poziomie. Oczywiście jest radość z faktu, że zespół wykonuje dobrą pracę na boisku. Długo czekałem na debiut w Ekstraklasie i chcę tę adrenalinę utrzymać w kolejnych sezonach. Pierwszy mecz był wyjątkowy. Spotkanie z Pogonią w Szczecinie to swego rodzaju nagroda za te dziesięć lat pracy w piłce seniorskiej i kolejne kilka lat w piłce młodzieżowej – długi czas, przez który czekałem, aby dojść do najwyższej klasy rozgrywkowej w Polsce. Nie zapominam o przebytej drodze, bo dzięki niej byłem gotowy na Ekstraklasę.
Łatwiej o udany debiut w Ekstraklasie, awansując z drużyną z pierwszej ligi, czy po prostu otrzymując ofertę pracy?– W momencie startu obecnego sezonu mieliśmy za sobą już ponad rok wspólnej pracy. To był czas poświęcony na osiąganie odpowiednich wyników, natomiast spożytkowaliśmy go również na dopracowanie modelu gry Widzewa, organizacji gry drużyny, selekcji zawodników. Wchodząc do Ekstraklasy, mieliśmy wypracowane powtarzalności, które były bazą do dalszego rozwoju zespołu. Krótko mówiąc – było o tyle łatwiej osiągać dobre wyniki po awansie, że nie zaczynaliśmy pracy od zera.
W niższych ligach można znaleźć dobrych, polskich trenerów?
– Oczywiście, zresztą w ostatnich latach dopływ młodych trenerów z niższych lig do Ekstraklasy jest powtarzalny.
Ale nie w większości teoretycznie czołowych klubów – w Lechu Poznań, Legii Warszawa czy Pogoni pracują obcokrajowcy.
– Wolny rynek. Najważniejsze jest w tym wszystkim, by klub przed zatrudnieniem szkoleniowca wiedział, jakiego profilu trenera poszukuje, jakiej gry oczekuje od drużyny, czy od posiadanych w kadrze zawodników. To, czy trener jest Polakiem, czy obcokrajowcem, jest młody czy starszy ma pewne znaczenie, ale zawsze podstawowym kryterium będzie wiedza – jakość i to co trener może dać klubowi.
W każdym razie zmierzałem do tego, że może pan powinien był wcześniej zadebiutować w Ekstraklasie?– W ogóle tak do tego nie podchodzę. Powtórzę, droga, którą przebyłem do Ekstraklasy dużo mnie kosztowała, tym bardziej jest dla mnie cenna. Ukształtowała mnie jako trenera, ale też jako człowieka.
Pojawiły się w jej trakcie wątpliwości względem założonego celu?– Nie, wiara we własne umiejętności i konsekwencja w codziennej pracy popychały mnie do przodu. Nie miałem czasu na wątpliwości.
A to pan był bardziej potrzebny Widzewowi do awansu do Ekstraklasy czy Widzew był bardziej potrzebny panu?
– I klub, i ja skorzystaliśmy na tej współpracy, każda ze stron wyniosła z niej coś dla siebie i dała coś stronie drugiej. To oczywiste.
Założył pan sobie, że do czterdziestego roku życia zadebiutuje w Ekstraklasie, a postawił pan przed sobą daty realizacji innych celów – gry w europejskich pucharach bądź pracy w roli selekcjonera reprezentacji Polski?
– Jestem w Widzewie i tylko to mnie interesuje. Natomiast przyjdzie taki czas w przyszłości, by wyznaczyć kolejne cele i krok po kroku je realizować.
Przemysław Pawlak „Piłka Nożna”
WYWIAD UKAZAŁ SIĘ NA ŁAMACH TYGODNIKA „PIŁKA NOŻNA” (NR 10/2023)