Real Sociedad San Sebastian przystąpił do nowego sezonu Primera Division przetrzebiony przez kontuzje oraz COVID-19, który dopadł aż pięciu zawodników, w tym dwie największe gwiazdy: starą choć młodą – Mikela Oyarzabala oraz nową choć starą – Davida Silvę.
LESZEK ORŁOWSKI
Ocena transferu tego drugiego piłkarza musi więc poczekać, a jest to kwestia interesująca wszystkich miłośników La Liga.
Wrócił bowiem do niej futbolista wybitny, który jednak nie miał szczęścia dostać się do Realu i Barcelony przeżywających okres prosperity, więc wyjechał do Manchesteru City, czego zresztą nie żałował, bo przez 10 lat zwojował w Anglii naprawdę dużo. Mając 34 lata na karku grał w poprzednim sezonie na poziomie nie odbiegającym od optymalnego, tego z finałów Euro 2012 na przykład, choć nieco rzadziej znajdował się w wyjściowym składzie. Po zakończeniu rozgrywek dostał wolną rękę i związał się z baskijską ekipą.
Piękni i ambitni
Praźródłem jego wyboru jest odległy sezon 2004-05, kiedy 18-letni Kanaryjczyk (jego mama, Eva Silva, jest w połowie Japonką i stąd skośne oczy piłkarza), od trzech lat szkolący się w szkółce Valencii, został wypożyczony do drugoligowego Eibar. Spędził w tym klubie rok udany nie tylko pod względem sportowym (35 meczów i 4 gole), ale także każdym innym. Krótko mówiąc: zakochał się w Kraju Basków, w tamtejszym, niespiesznym, ale i nie próżniaczym rytmie i stylu życia, w kuchni, ludziach. Wspomnienie pobytu w leżącym niedaleko San Sebastian Eibar tkwiło w nim przez wszystkie kolejne lata. Kiedy więc pojawiła się oferta z Realu Sociedad, postanowił z niej skorzystać, choć przecież w połowie sierpnia był już jedną nogą w Lazio. Jak widać, wolał wrócić do Kraju Basków niż zakosztować życia w Rzymie. Także jego rodzina była zadowolona z tego wyboru, choć dla niej liczyło się przede wszystkim to, by wrócić do Hiszpanii, a nie rozpoczynać tułaczkę po kolejnym obcym kraju.
Oczywiście Silva podjąłby inną decyzję, gdyby klub z Anoeta nie spełniał także jego wymagań sportowych. Podczas powitalnej konferencji prasowej nie ukrywał, że podoba mu się ofensywny styl gry zespołu Imanola Alguacila. Dał także do zrozumienia, że gdyby zespół nie wywalczył na finiszu poprzedniej kampanii awansu do europejskich pucharów, z pewnością nie zdecydowałby się na podpisanie kontraktu. Silva bowiem ma wciąż sportowe ambicje, nie chce tylko spokojnej emerytury w fajnym miejscu, lecz pragnie nowych wyzwań i gry o stawkę. Przyciśnięty pytaniami przyznał też, że zasięgnął języka w kwestii osobowości i metod pracy trenera Alguacila; dopiero pozytywne zweryfikowanie jego osoby sprawiło, że podjął decyzję na tak.
Z pewnością nakręca Silvę także perspektywa przejęcia w zespole Sociedad roli jej największej gwiazdy, Martina Odegaarda, który po roku, a nie po dwóch, jak wstępnie ustalano, wrócił do Realu Madryt. Kanaryjczyk nie tylko dostanie swój ulubiony numer 21, z którym grał także Odegaard, ale chce wejść w buty Norwega, widzi bowiem, że znakomicie nań pasują. Nie przeszkadza mu bynajmniej presja, jaka wiąże się z zadaniem dorównania młodemu playmakerowi.
Spodobać się mu musiały także deklaracje przyszłych kolegów na wieść, że do nich dołączy, gdyż przebijał z nich szacunek i zadowolenie. Nastroje w zespole najlepiej scharakteryzowała deklaracja bramkarza Aleksa Remiro: – Sam posprzątałem szafkę Davida… Kibice zanim jeszcze zawodnik wylądował w Kraju Basków ułożyli o nim piosnkę: „El de Arguineguín nos deja encandilados con su magia sin fin” (zawodnik z Arguineguin obezwładni nas swoją magią, która nie ma końca)…
Podsumowując: fajne miejsce, fajna drużyna, fajny trener, ambitne cele, dobry, dwuletni kontrakt – bo Sociedad to zamożny, acz nierozrzutny klub – czegóż więcej trzeba do szczęścia?
Wirus w samolocie
To proste: zdrowia. Przypadek zakażenia Davida Silvy jest jednym z najdziwniejszych w hiszpańskiej piłce.
Pomocnik podpisał kontrakt z Realem 18 sierpnia, po czym udał się na wakacje na rodzinne Kanary. Przed podróżą do Kraju Basków przebadano go, lecz wynik testu wypadł negatywnie. 30 sierpnia przybył do San Sebastian, zaraz pobrano mu ponownie wymaz, a 31 sierpnia odbyła się jego prezentacja na pustym Estadio Anoeta, transmitowana przez klubową stronę. Towarzyszyli mu wiceprezydent Angel Oyarzun, dyrektor sportowy Roberto Olabe oraz jeszcze jeden dyrektor Eric Britos, gdyż prezydent Jokin Aperribay był na kwarantannie wskutek kontaktu z osobą zakażoną. Następnego dnia Silva miał dołączyć do treningów, jednak okazało się, że tym razem wynik jest pozytywny. Czy zawodnik zaraził się w samolocie? Na to wszystko wskazuje. W każdym razie Oyarzun, Britos i Olabe także musieli udać się na kwarantannę, a Alguacilowi wypadł z kadry na mecze sparingowe z Osasuną i Alaves oraz na ligową inaugurację z Realem Valladolid kolejny zawodnik. Na trzy dni przed tym spotkaniem nie mogło trenować – czy to z powodu kontuzji, czy koronawirusa – trzynastu członków kadry pierwszego zespołu!
Infekcja Silvy przebiegła bezobjawowo, niebawem podejmie treningi, za kilka tygodni zadebiutuje zapewne w nowym zespole. Wszystko wskazuje na to, że znalazł się we właściwym miejscu i powtórzy historię Santiego Cazorli, który po powrocie do La Liga nadal cieszył kibiców swoją futbolową sztuką. To może nawet być królewski transfer Realu. Pozostaje drobiazg – zmiana korony.
ARTYKUŁ UKAZAŁ SIĘ W TYGODNIKU „PIŁKA NOŻNA” (NR 37/2020)