Przejdź do treści
Totti – Papież futbolu

Ligi w Europie Serie A

Totti – Papież futbolu

Niepowtarzalny, nieśmiertelny, wyjątkowy, genialny, boski… Nie ma takiego przymiotnika, którego jeszcze nie dopasowano do jego nazwiska i zarazem takiego, który oddawałby to, ile znaczy dla Rzymu, Włoch i futbolu.



Niedziele w Rzymie należą do dwóch Franków. Przed południem do papieża, który błogosławi wiernych na placu świętego Piotra i po południu do Tottiego czyniącego cuda na boisku i naigrywającego się z praw natury. Jeden i drugi święty za życia, choć jeszcze przed beatyfikacją. Bez nich to nie byłby taki sam dzień i takie samo święto. Dowód? Koledzy z Romy marudzą, że na Stadio Olimpico rozgrywają dwa mecze w jednym. Bez kapitana czują się u siebie obco, wręcz ogłusza ich cisza. Z nim na boisku jakby z zimnego Bałtyku wskoczyli do ciepłych wód Adriatyku, aż chce się pływać. Fale wysyłane z trybun same niosą. Jak do niedawnej wygranej z Sampdorią. 

Z kariery boskiego Francesco wypadają tysiące artykułów, setki wywiadów (szczerze mówiąc, najmniej ciekawych), dziesiątki książek, fakty, anegdoty, liczby, rekordy. Z tego bogactwa wybraliśmy zaledwie parę miesięcy… 

Wrzesień 2016. Kolejne urodziny na boisku. W koszulce Romy od 1995 roku. Z dychą na plecach od dziewiętnastu lat i opaską na ramieniu o ledwie rok krócej. Z życzeniami płynącymi z całego świata. Z połową Rzymu gnącego się w pokłonach. Kto wie, co bujna wyobraźnia jego wyznawców podpowie im z tej wielkiej okazji. W 2013 roku na Koloseum wywiesili ogromny transparent z napisem: Rzym, 27.9.1976, godzina 13.20: początek legendy. Rok temu rzymski urząd komunikacyjny wypuścił bilety z jego wizerunkiem, ale nikt nie był w stanie przebić Ilary Blasi, która ogłosiła, że jej sławny mąż po raz trzeci zostanie ojcem. Zatem okrągłe urodziny z wpisanymi w metrykę rekordami, których nikt nie potrafi już zliczyć, i których nikt być może nie poprawi. Z 305 golami dla jednej drużyny. Z mianem legendy, która zaczęła się tak dawno, że wydaje się jakby trwała wiecznie. I na wieczność pozostanie. 

Czerwiec 2001. Jeśli uznać, że osiągnął jeden szczyt, to właśnie wtedy. – Jedno mistrzostwo z Romą jest warte dziesięciu z innym klubem – tę formułkę wypowiada, kiedy pytają, dlaczego nie osiągnął więcej, dlaczego nie wyjechał w strony, gdzie splendor czekał większy i sukcesy leżały na wyciągnięcie ręki. Wytrwale opierał się pokusom bogatszej Północy, nawet dostojnemu Madrytowi. O zostawieniu Rzymu na poważnie myślał tylko raz, w 1997 roku. Carlos Bianchi niemal zmusił go do wybierania między piłkarskim niebytem a Sampdorią. Nim Totti odebrał bilety do Genui, zdążył się zmienić trener, co rzymianie błogosławią po dziś dzień. W 2000 roku nastały rządy Fabio Capello, który Tottiemu gotów był nieba przychylić. Do pomocy w zdetronizowaniu Lazio i pozostawieniu w tyle Juventusu z Milanem dał mu Vincenzo Montellę i Gabriela Batistutę. Nawiasem mówiąc Argentyńczyk był ostatnim środkowym napastnikiem Romy, który nie zbladł w świetle kapitana, tylko je odbijał. We dwóch strzelili 33 gole i Rzym utonął w żółto-czerwonych barwach. Później bywało blisko scudetto, ale zawsze coś stawało na przeszkodzie, decydowały niuanse. Na osłodę pozostawały gole Il Capitano. 

Październik 2005. Jak z kopalni diamentów wybrać te najpiękniejsze? Spróbujmy. Jedenaście lat temu przyjechał na San Siro, na którym momentami czuł się lepiej niż w domu. Zwłaszcza, kiedy gościł go Inter. Przejął piłkę w okolicach środkowej linii i jak wicher popędził na bramkę. Miał siłę, szybkość, technikę i trochę szczęścia, więc minął napotkane ruchome przeszkody. Miał też klasę i fantazję, które pozwoliły mu przelobować Julio Cesara. Bez wysiłku, jak na treningu i jak rok wcześniej w derbach Angelo Peruzziego z Lazio. Jeśli po raz drugi użył cucchiaio, to znaczyło, że trzymał je zawsze pod ręką i nie zawaha się użyć przy każdej okazji. Z karnymi też próbował, jak w półfinale z Holandią na Euro 2000. Wprawdzie czasami się sparzył, ale w sumie przerósł mistrza Czecha Antonina Panenkę. Inne arcydzieło zmalował na niedoszłym swoim stadionie w Genui. W sezonie 2006-07 z woleja lewą nogą i z precyzją Tigera Woodsa trafił w dołek znajdujący się w dalszym rogu bramki Sampdorii. Oprócz jakości szła w parze też ilość. Bez niej nie zostałby królem strzelców Serie A i nie wciągnął na stopę Złotego Buta. W plebiscycie o Złotą Piłkę najwyżej sięgnął piątego miejsca, w 2006 roku. 

Kwiecień 1999. Ktoś się obruszy, że było o wielkich golach, ale prawie nic o tych w derbach, które przecież mają wymiar ponadczasowy. Tym bardziej że strzelił ich w lidze jedenaście i ma się rozumieć, że najwięcej w historii. Gole golami, ale derby z Tottim w roli głównej najbardziej kojarzą się z manifestowaniem radości. Napisem na białej koszulce „Vi ho purgato ancora” podsumował zwycięstwo nad Lazio w 1999 roku, co można przetłumaczyć tak, że znów przeczyścił sąsiadów. Parę lat później pomysł skopiował Pablo Osvaldo. Totti zawsze starał się być oryginalny. W kwietniu 2004 roku po swoim golu zasiadł za sterami telewizyjnej kamery, której obiektyw skierował na wiwatującą Curvę Sud. Jeszcze lepszy numer wykręcił w styczniu 2015 roku, kiedy zrobił selfie z fanami w tle. To zdjęcie retwittowało 8 milionów osób. Dzięki derbom i Tottiemu do miejskiej legendy przeszedł nawet brytyjski komentator Richard Whittle, który w styczniu 2011 roku w uniesieniu po drugiej bramce Il Capitano ogłosił, że „The king of Rome is not dead” (Król Rzymu jeszcze nie umarł). Później t-shirty z tą frazą sprzedawały się lepiej niż ziarno dla gołębi na placu świętego Marka w Wenecji.
Marzec 2002. A jakże, oczywiście, że przy derbach wyznał miłość. 6 unica (jesteś jedyna) pokazał, co wówczas pojęli nieliczni, ponieważ jego związek ze wschodzącą gwiazdą show-biznesu Ilary Blasi dopiero się rozkręcał i był tajemnicą. Pobrali się trzy lata później z wielką pompą, jak na celebrytów przystało. Ich ślub transmitowała stacja Sky Italia, która zanotowała ponad milionową oglądalność. Ilary dała mu syna, dwie córki i inną twarz. Wcześniej uchodził za ćwierćinteligenta, który za wiele nie rozumie z otaczającego go świata, a zdania złożone klecił z jednej miny, dwóch gestów i trzech monosylab. Powstawały o nim kawały jak o blondynce, Rusku czy sołtysie z Wąchocka. Ilary wykonała mistrzowski ruch i kazała mężowi śmiać się razem z innymi z samego siebie. Zebrali dowcipy w książce, opatrzyli słowem wstępnym i odnieśli wydawniczy sukces, zyski przeznaczyli na cel charytatywny. Materiału starczyło i na drugą książkę. Totti urósł w oczach opinii publicznej. Nie był już głupi, był autoironiczny, z dystansem. W nowej roli świetnie się też prezentował we wszystkich spotach reklamowych, a nakręcił ich sporo. 

Luty 2004. Od miłości do nienawiści droga krótka, zatem przechodzimy do Juventusu, któremu prawdziwi romaniści życzą jeszcze gorzej niż Lazio. Pamiętny mecz Roma – Juve zbliżał się już do końca, gospodarze prowadzili 4:0, a mistrzowie Włoch byli na kolanach. Wtedy Igor Tudor prawdopodobnie słownie obraził Tottiego. Ten nie wdał się w słowną utarczkę, lecz w odpowiedzi ograniczył do wykonania trzech gestów. Najpierw przyłożył palec wskazujący do ust (- Zamilcz!), następnie wysunął cztery palce (- Ile goli dostaliście?) i wreszcie tą samą dłonią wykonał ruch, który we Włoszech każdy zrozumie jako zachęcający w mało sympatyczny sposób do powrotu do domu (- Spadajcie!). – O wszystkim dowiedziałem się za późno. W innym przypadku zszedłbym do szatni, odnalazł Tottiego i dał kopniaka w tyłek – żartobliwym tonem całe zdarzenie skomentował Alessandro Del Piero. Bardziej wziął to do siebie Marcello Lippi: – Wielcy piłkarze nawet wtedy, kiedy wygrywają z nielubianymi drużynami, powinni zachować szacunek dla przeciwnika – mówił przyszły selekcjoner, który jednak długo nie chował urazy. 

Lipiec 2006. Z reprezentacją długo nie było mu po drodze, a kiedy wreszcie zaczął nadawać na jednej fali, to bezpowrotnie zerwał łączność. Miał dopiero trzydzieści lat i nie dał nikomu się namówić na zmianę decyzji. A próbowało wielu. Na turniej do Niemiec jechał boleśnie doświadczony przez mundial w Korei Północnej i Japonii, gdzie Byron Moreno obsmarował go na czerwono i całą Italię wystrychnął na dudków. Zniszczony przez Euro 2004, na którym zamienił się w lamę i jednym splunięciem wypisał z turnieju. Na mundial do Niemiec mógł w ogóle nie pojechać, przez parę miesięcy leczył kontuzję, walczył z czasem, ale Lippi uparł się, żeby go zabrać. I zabrał, a Totti zrobił swoje. Przede wszystkim wykorzystał rzut karny, przepychając drużynę do ćwierćfinału. Zatrzymał się na 58 występach i 9 golach. Tych drugich niezrozumiale mało. Tyle samo w ledwie 19 meczach niedawno uzbierał Graziano Pelle, który owszem wyrobił się, ale przecież gdyby grał w Romie, to potrzebowałby co najmniej stu lat, żeby zbliżyć się do dorobku Tottiego. 

Luty 2016. Kiedy na Santiago Bernabeu kibice Realu zgotowali mu standing ovation, w Rzymie byli przekonani, że to już koniec. Trener Luciano Spalletti zepchnął starego mistrza na margines i traktował bez należytego szacunku. Wybuchł konflikt, którego finał dobrze nie wróżył Tottiemu. Zawodnik otworzył się publicznie, czego nie robił często. Przed kamerami słowami o braku szacunku, braku szczerości i generalnie złym traktowaniu przyparł do muru Spallettiego. Trener nie dał się rozstrzelać i sam zaatakował. W dniu meczu z Palermo odesłał do domu delikwenta, który próbował zdestabilizować coraz bardziej spójną drużynę. I dla przypomnienia wszystkim, co należy do obowiązków trenera, dorzucił: – Ja odpowiadam za Romę, nie za jednego piłkarza. W ten sposób z całą mocą wybuchł konflikt tragiczny, bo nierozwiązywalny, w którym racje są po jednej i po drugiej stronie. Myślący sercem kibice w ciemno wzięli stronę Tottiego. Mecz z Palermo był manifestacją poparcia: transparenty, pozdrowienia, skandowane okrzyki – wszystko dla niego. Dla Spallettiego tylko gwizdy. Wzburzone vox populi można było sprowadzić do wspólnego mianownika w formie wypowiedzi Antonello Vendittiego, twórcy klubowego hymnu: – Totti odesłany do domu? Przecież Roma jest jego domem. Czyli niedowierzanie pomieszane z oburzeniem. Na szczęście przyszedł kwiecień i maj, w których Il Capitano jak po spożyciu eliksiru młodości dostał skrzydeł. Strzelał i asystował, wygrywał mecze i przedłużył kontrakt na następny sezon. 

Sierpień 2024. Początek kolejnego sezonu. Na wreszcie nowym stadionie Romy sprawne oko kamery wyłowiło Tottiego na trybunie honorowej. Twarz lekko zaokrąglona, włosy na skroniach zmieniły nieco kolor, ale żona wciąż ta sama. Dla niej czas się zatrzymał, wiadomo praca w telewizji ma swoje wymagania, a chirurgia plastyczna – swoje możliwości. Państwo Totti nie zerkają na Curvę Sud, która już nosi nazwę wiecznego idola, ale szukają wśród rozgrzewających się piłkarzy Cristiana. Ma prawie 19 lat. Czeka na debiut w Romie. Będzie kontynuował rodzinne tradycje. Na niego czeka dziesiątka, jeszcze trochę poczeka. Nawet syn takiego ojca musi na nią zasłużyć. Ale tylko on może ją kiedyś założyć.

Tomasz Lipiński

TEKST UKAZAŁ SIĘ W NAJNOWSZYM WYDANIU TYGODNIKA „PIŁKA NOŻNA”

Możliwość komentowania została wyłączona.

Najnowsze wydanie tygodnika PN

Nr 50/2024

Nr 50/2024