TOP 15: Najlepsi dryblerzy świata
18 kwietnia minęło dokładnie 10 lat od wspaniałej akcji Leo Messiego w meczu Barcelony z Getafe, którą porównywano do słynnego i też zakończonego golem rajdu Diego Maradony ze spotkania Argentyna – Anglia podczas finałów MŚ 1986. Zastanawiające, że Messi od tego czasu nie popisał się równie spektakularną szarżą. Czy należy zatem i dziś określać go jako najlepiej kiwającego piłkarza świata? Naszym zdaniem – nie. Jeśli nie on więc, to kto jest królem dryblingu?
LESZEK ORŁOWSKI
Według powszechnej opinii umiejętność kiwania się zanika we współczesnym futbolu, z generacji na generację sztuka ta znajduje wśród zawodowców coraz mniej adeptów, w piłce stawia się na podania, a nie drybling. Trudno zweryfikować tę tezę, jeśli lata 50. i grę Manu Garrinchy czy Lucjana Brychczego zna się tylko z opowieści. Ale, na oko, wcale nie jest tak źle, jak się powiada.
Jeśli nawet istotnie próby kiwki podejmuje mniej zawodników, to tym bardziej ci, którzy umieją to robić, się wyróżniają. Zresztą, obserwujemy chyba coś w rodzaju rehabilitacji dryblingu. Coraz więcej ekspertów domaga się na przykład, by nie ograniczać pod tym względem adeptów futbolu, by pozwolić im na indywidualne popisy, zamiast wtłaczać w schematy i wymogi profesjonalnego futbolu. Pojawia się konstatacja, że futbol był ładniejszy, radośniejszy, gdy dzieciaki, zanim trafiały do klubów, ganiały za piłką po podwórkach, gdzie nikt im niczego nie zabraniał.
Niniejszy ranking jest więc poniekąd klasyfikacją najbardziej podwórkowych piłkarzy z obecnego topu. Jednak wznieśli oni swe cyrkowe sztuczki na tak wysoki poziom, że zarazem są tymi, którzy najbardziej rozpalają grą tłumy. Nie jest łatwo sporządzić takie zestawienie, bo jakość dryblingu jest całkowicie nieuchwytna statystycznie, gdyż żadna statystyka przedsięwziętych i udanych akcji indywidualnych nie ujmuje kontekstu, czyli sytuacji na boisku, a ona jest najważniejsza. Siłą rzeczy jest to więc ranking skrajnie subiektywny.
1. Arjen Robben – popisowy numer
Skrzydłowy Bayernu niedawno znalazł się na czele naszego rankingu piłkarzy najbardziej podatnych na kontuzje. Nie ma tu mowy o żadnej przypadkowej zbieżności. Robben często sobie coś zrywa nie tylko dlatego, że ma taką a nie inną konstrukcję mięśni i stawów, lecz również z powodu użytkowania ich w określony sposób. Jego drybling polega na gwałtownych skrętach tułowia podczas biegu z piłką oraz machaniu na wszystkie strony nogami. W swej popisowej akcji, atakując z prawego skrzydła, biegnie z piłką niemal równolegle do końcowej linii pola karnego, by skończyć akcję strzałem lewą nogą. Całe zagadnienie polega na tym, żeby stojących mu na drodze rywali nakłonić do blokowania tej ścieżki, którą w żadnym razie nie zamierza podążać, czyli w kierunku linii końcowej boiska, i odsłonięcia głównego kanału. Doprawdy zdumiewające jest, że przez tyle lat kolejne już pokolenia obrońców dają się nabierać na dziwne kroki i ruchy Holendra.
Dziś, kiedy kariera Robbena dobiega końca, nikt nie powie, że był on choć przez chwilę najlepszym piłkarzem świata. Mało kto pamięta, jak go postrzegano dekadę temu, gdy przybywał do Realu Madryt. Warto sięgnąć do prasy hiszpańskiej z owego czasu. „Marca” napisała słowa, których zaiste nie poświęca każdemu nowemu nabytkowi Realu: „Możliwości ofensywne Robbena nie mają granic. Jest to następca Johana Cruyffa”. Potem nazwany został przez tę gazetę nowym mesjaszem Realu. Przypomniano też słowa Pele: „Robben do tego stopnia przypomina mi mnie samego z lat świetności, że aż chce mi się płakać”. Były to komplementy przesadzone, niestosowne? Nie, Robben w 2007 roku był bowiem wszechstronniejszym zawodnikiem niż dziś. Atakował nie tylko ze skrzydła, lecz także środkiem, potrafił niczym Maradona czy Messi przebiec pół boiska, mijając kolejnych rywali. Dopiero kilka lat temu, już w Bayernie, wyspecjalizował się wąsko, doprowadzając do perfekcji swój popisowy numer i rezygnując ze stosowania innych.
2. Neymar – ludzie, zejdźcie z drogi
Brazylijczyk atakuje z kolei z lewego skrzydła. Na nim się czuje najbardziej komfortowo. W odróżnieniu od Holendra nie zaczyna akcji ze z góry założonym planem jej przeprowadzenia. Prowadzi piłkę, balansując ciałem tak, by rywale schodzili mu z drogi. Na tym polega właśnie specyfika jego dryblingu: wykonuje bardzo mało zwodów polegających na zagraniu sobie do boku piłki, halsuje biodrami, żeby wywrzeć na przeciwniku wrażenie, iż zaraz ucieknie, objedzie go, podczas gdy chce tylko, żeby on mu się usunął ze szlaku. Obrońca winien po prostu stanąć i się nie ruszać, wzrok wlepić w piłkę i reagować tylko na zmiany trajektorii jej ruchu. Łatwo powiedzieć…
Kiedy już Neymar wyczyści sobie drogę, nie musi myśleć, jak zakończyć akcję: strzałem czy podaniem, a jeśli podaniem, to do kogo i gdzie. On to wie, bo dryblując, czy też: quasi-dryblując, ma głowę uniesioną, skanuje wzrokiem sytuację w polu karnym.
Neymar z piłką u nogi w innym sektorze boiska zachowuje się w sposób odmienny. Przyczaja się, przygarbia; stojąc w miejscu, kołysze nad piłką; sprawia wrażenie, że będzie kiwał, lecz wszystko, co robi, robi tylko po to, by rywal go nie zaatakował, by zyskać chwilę na wypatrzenie dobrze ustawionego kolegi i zagranie piłki. Proszę przypomnieć sobie asystę przy golu Sergiego Roberto na 6:1 z PSG – zachowanie Neymara w tej sytuacji było kwintesencją jego stylu.
3. Kevin De Bruyne – na pełnym gazie
To drybler klasyczny, choć zazwyczaj ustawiony w środku pola. On nie zmierza do tego, by rywale usuwali mu się z drogi, on chce ich objeżdżać jak narciarz slalomowe tyczki. Robi ruch biodrami w jedną stronę, puszcza piłkę w drugą i natychmiast za nią biegnie. Nigdy nie można przewidzieć, w którą stronę będzie kiwał, jest mu zresztą wszystko jedno. Może dlatego lepiej czuje się, nie będąc ograniczony z żadnej strony linią boczną.
Potrzebuje natomiast kilku wolnych metrów, by się rozpędzić. Nie musi ich mieć od razu, ale po minięciu pierwszego z rywali, często dzięki odpowiedniemu, kierunkowemu przyjęciu piłki – już tak. Jeśli zaraz za pierwszym stoi drugi przeciwnik – gubi się. Drugiego, trzeciego, ewentualnie kolejnych jest gotów mijać, tylko będąc już w pełni rozpędzonym. Belg najchętniej w każdym meczu robiłby kilka akcji a la Maradona ze spotkania z Anglią w 1986 roku. To jest jego żywioł. Jednak potrafi też w pełnym biegu idealnie zagrać do kolegi, zwłaszcza jeśli zapędzi się z piłką gdzieś do boku.
4. Dries Mertens – chroniąc piłkę
Czwarty zawodnik i czwarty typ dryblera. O ile trzej wyżej przedstawieni prowadzą piłkę przed sobą, wręcz prowokując rywala do zaatakowania jej, by wtedy szybciutko go złapać na wykroku i minąć, o tyle Belg z Napoli chroni futbolówkę, wioząc ją albo bardzo krótko przy nodze albo wręcz posuwając do przodu zewnętrzną częścią stopy bardziej oddalonej od przeciwnika. Potem nagle następuje zagranie piłki na kilka metrów obok rywala i błyskawiczny sprint. Ułamki sekund decydują zazwyczaj o tym, że Mertens jest pierwszy przy futbolówce, ale rywal pozostaje za plecami, wyeliminowany.
DM przypomina stylem dryblowania klasycznego skrzydłowego sprzed lat – Holendra Marca Overmarsa, z tym że tamten piłkarz zazwyczaj zagrywał sobie piłkę, mijając rywala na nieco dalszą odległość, więc potrzebował więcej przestrzeni, by skutecznie nacierać, w związku z czym był piłkarzem gorszym. Ponadto Mertens kapitalnie umie zamknąć akcję strzałem, co obrazuje liczba zdobytych przez niego w tym sezonie bramek.
5. Leo Messi – drybling jako narzędzie
Dawno minęły już czasy, gdy Messi porywał się na straceńcze szarże od połowy boiska, gdy podejmował trud okiwania kilku zawodników, by samemu dojść do bramki rywala. Już raczej nie powtórzy akcji takiej jak ta ze wspomnianego we wstępie do niniejszego artykułu meczu z Getafe z 18 kwietnia 2007 roku. Teraz takie hece nawet nie przychodzą mu do głowy. Gdyby zresztą w minionej dekadzie koncentrował się na próbie powielania tamtej akcji, nie zostałby najlepszym piłkarzem świata.
La Pulga oczywiście nadal umie świetnie dryblować. Tyle że stara się robić to tak rzadko, jak tylko się da. Kiedy dostrzeże szansę wypracowania sobie okazji do oddania groźnego strzału lub wykonania śmiertelnego podania, gdy zauważy, że droga do tego celu prowadzi przez drybling, natychmiast podejmuje próbę. I wtedy jest to kiwka błyskawiczna: rach, ciach i po sprawie. Zanim minięty przeciwnik (albo dwóch) zrozumie, że został minięty, piłka już trzepocze w siatce. Messi zazwyczaj zresztą wykonuje ten sam zwód: markuje, że będzie schodził do prawej strony, po czym kiwa do lewej, by mieć piłkę na lepszej nodze.
Argentyńczyk z Barcelony nie traktuje dryblingu jako sztuki dla sztuki. Mógłby go częściej stosować, ale nie chce, stosuje ledwie jako narzędzie. Nie nadużywa kiwki; czasami można wręcz dojść do wniosku, że niedoużywa, że gdyby częściej grał indywidualnie, zespół by na tym korzystał.
6. Franck Ribery – zderzanie rywali
Dla Francuza drybling też jest narzędziem. Jednak sięga po nie znacznie częściej. Można powiedzieć, że o ile Argentyńczyk robi to z niejakim obrzydzeniem, on – z lubością.
Kiedyś Ribery był indywidualistą, kochał ściągać na siebie uwagę kibiców, błyszczeć. Dziś wykonuje solowe natarcia wyłącznie ku chwale zespołu. Najbardziej lubi znaleźć się naprzeciwko dwóch albo trzech rywali. O ile mając przed sobą jednego, nawija go, zazwyczaj zbiegając z piłką do lewej strony, o tyle gdy napotyka większą liczbę przeciwników, wpada między nich, wykorzystując moment zawahania dotyczący tego, który ma go zaatakować. A kiedy jest już za nimi, ci często się zderzają. W takiej grze jest arcymistrzem, choć Messi też znakomicie potrafi napuszczać na siebie rywali.
Francuz coraz rzadziej kończy kiwki strzałami. Raczej ściąga na siebie rywali, wymanewrowuje ich i podaje do lepiej ustawionego kolegi, najczęściej prostopadle bądź wertykalnie. Uderzać woli z pierwszej piłki, po zagraniu od partnera.
7. Gareth Bale – szukaj wiatru w polu
Real Madryt coraz rzadziej gra z kontry. W związku z tym dryblerski kunszt Walijczyka nieco się przykurzył. Niemniej wciąż stać go na akcję rzucającą na kolana.
Gra inaczej niż wszyscy opisani powyżej. Nie ma wspaniałej techniki, nie potrafi balansować ciałem, prowadzić krótko piłki przy nodze. Za to jest szybki. Diabelnie szybki. Najbardziej mu pasuje, kiedy rywale są rozstawieni rzadko, jak stare świerki. Zagrywa piłkę obok jednego, wyprzedza go. Drugi myśli, że będzie przy futbolówce szybciej niż Bale, ale się przelicza. Walijczyk mija także jego i gna dalej.
Oczywiście, dziś umie już znacznie więcej i gra zupełnie inaczej niż w czasach, gdy występował na lewej obronie Southampton. Ale kiedy tylko nadarzy mu się okazja do pogrania jak za starych dobrych czasów, natychmiast z niej korzysta. Jest jak wilk, którego ciągnie do lasu.
8. Douglas Costa – od prostoty do wyrafinowania
Kolejny w naszym zestawieniu zawodnik Bayernu Monachium. Bardzo ciekawy przypadek. Gdy przybył do zespołu, był dryblerem świetnym, ale jednostronnym. Miał styl gry piłkarskiego dinozaura. Mianowicie był skrzydłowym, którego jedynym celem pozostawało dokładne dośrodkowanie piłki. Tym wprowadzał rywali w błąd: sądzili oni, że Brazylijczyk markuje zamiar ataku po zewnętrznej i zacentrowania, by potem zrobić coś zupełnie innego, na przykład ściąć do środka i strzelić – a on rzeczywiście dośrodkowywał. A robił to mocno, ostro, celnie. Wkrótce okazało się, że nie należy mu na to pozwalać. Po początkowych triumfach Douglasa Costy w nowym klubie przyszedł okres słabszej gry. Lecz zawodnik nie poddał się, tylko postanowił rozbudować repertuar zagrań. Dziś potrafi zrobić zarówno to, co nagminnie wykonuje Robben, jak i wcielić się w Ribery’ego.
Najrzadziej gra jak on sam sprzed dwóch lat. Ponadto nie zawsze podejmuje właściwą decyzję w kwestii optymalnego przebiegu natarcia.
9. Ousmane Dembele – szlifowanie diamentu
Francuz ma dopiero 18 lat. Znajduje się więc w fazie kształtowania piłkarskiego profilu. I stale zachodzą w nim zmiany.
W poprzednim sezonie w Rennes specjalizował się we wkręcaniu rywali w ziemię. Biegł z piłką obok przeciwnika, udając, że jest to pojedynek tylko szybkościowy. Nagle jednak stawał, a towarzysz podróży gnał dalej. Albo w równie zaskakujący sposób skręcał, co przynosiło identyczny skutek: zostawał sam z piłką. I od razu zaczynał się rozglądać za kolejnym frajerem do nawinięcia. Oczywiście, często zdarzało się, że w odpowiednim momencie umiał zagrać piłkę koledze, ale też bywało, że przesadzał z dryblingiem. W Borussii u Thomasa Tuchela gra w sposób bardziej zdyscyplinowany. Zaczyna kiwkę od razu, kombinując, komu i kiedy podać piłkę. Biega z nią zarówno wzdłuż, jak i wszerz boiska. Więcej myśli, ale na szczęście nie stracił uroku świeżości, błysku geniuszu, wyjątkowości.
10. Riyad Mahrez – licencja na kiwanie
Algierczyk ma świetne panowanie nad piłką, którą trzyma krótko przy nodze, ale potrafi też przyspieszyć. Odpowiednia kombinacja tych dwóch czynników sprawia, że jest w akcjach tak skuteczny. Jednak najważniejsze w jego przypadku jest co innego. Otóż występuje w relatywnie słabym zespole, jest jego największą gwiazdą, przerasta kolegów. Dlatego nikt go nigdy za indywidualną akcję nie skrytykuje, a przeciwnie, cały zespół żyje z jego kiwek. Jeśli akcja Mahreza nie skończy się golem czy asystą, to w każdym razie stworzy przewagę liczebną w danym fragmencie boiska, a to może stać się zalążkiem bramki. Algierczyk więc, choć może kiwa się słabiej niż kilku zawodników spoza rankingu, robi to częściej i temu zawdzięcza swą markę.
11. Eden Hazard – drybling na przeczekanie
Trudno uważać tego zawodnika przede wszystkim za dryblera. Celem jego pobytu na boisku jest, podobnie jak u Messiego, organizowanie akcji zaczepnych całego zespołu, myślenie za siebie i za innych. Ale skuteczność jego poczynań nierzadko opiera się na przeprowadzeniu rajdu.
W schemacie gry Chelsea Hazard często jest zawodnikiem pozostającym na desancie. Dostaje piłkę, będąc daleko od kolegów, za to w otoczeniu kilku rywali. Jego akcje polegają więc nie na parciu na ich bramkę, lecz utrzymaniu się przy piłce do czasu nadciągnięcia posiłków. Dlatego też Belg biegnie zrazu w jedną stronę, potem nagle zatrzymuje się, odwraca, kiwa w drugą. Dopiero gdy układ sił zmienia się na korzystniejszy, podejmuje właściwe działanie; czasami jest to dalszy drybling, ale już zorientowany na konkretny cel.
W innych sytuacjach zaczyna swoje natarcie z okolicy linii środkowej. Wtedy zamienia się w De Bryune’a: szarżuje środkiem, niszcząc, jak maczetą, kolejne zasieki rywali. Bardzo często też, jeśli akurat znajdzie się bliżej lewej linii bocznej, kombinuje tak, by pociągnąć za sobą niczym kometa ogon wszystkich graczy przeciwnika zgromadzonych na tej flance i następnie uruchomić mającego wolne pole lewego obrońcę Marcosa Alonso.
12. Philippe Coutinho – rozgrywanie w biegu
Brazylijczyk z Liverpoolu jest wypadkową skrzydłowego i ofensywnego pomocnika. Dlatego też jego charakterystyczna akcja polega na tym, że z piłką przy nodze zbiega z lewego skrzydła ukosem do środka, w kierunku narożnika pola karnego i mijając krótkimi, energicznymi zwodami kolejnych rywali – albo przepychając się między nimi – wypatruje partnera, do którego mógłby podać piłkę i stworzyć mu okazję strzelecką. Ale gdy się taki nie napatoczy – po prostu strzela.
Jeśli natomiast dostaje piłkę w szesnastce rywala i ma przed sobą tylko jednego przeciwnika, od razu orientuje się na akcję polegającą na szybkiej kiwce, przełożeniu sobie piłki na prawą nogę i podkręconym strzale w kierunku dalszego słupka. Robi ten swój numer równie perfekcyjnie jak Robben swój.
13. Angel Di Maria – jazda przełajowa
Ten zawodnik przypomina rower – musi znajdować się w ruchu, bo inaczej się przewróci. A jego poruszanie się po boisku najeżonym rywalami wygląda właśnie jak jazda przełajowym rowerem po lesie pełnym zwalonych pni i mrowisk. Gdy zobaczy przeszkodę, stara się od razu rozpocząć omijanie jej jak najszerszym łukiem, by nawet się z nią nie zetknąć. Innymi słowy: dryblowanie El Fideo polega na dostrzeganiu wolnych przestrzeni na boisku i natychmiastowym ich zajmowaniu bez względu na to, z której strony się pojawią.
Kiedy Di Maria biegnie z piłką, kiwa się, można odnieść wrażenie, że nie widzi niczego, co znajduje się dalej niż kilka metrów przed nim. I wtedy nagle wykonuje celny przerzut na drugą stronę boiska albo dośrodkowanie w pole karne na nos partnera. Na tej umiejętności polega jego wielkość.
14. Yannick Carrasco – przebłyski geniuszu
Belg pełni w Atletico Madryt rolę kontrapunktu dla zapracowanych, zdyscyplinowanych taktycznie, poruszających się według schematu kolegów. Stoi samotnie na drugim końcu boiska, a kiedy dostaje piłkę, rusza do przodu w kierunku bramki rywala bez jakiegoś głębszego planu, nie wiedząc, co zrobi, co się wydarzy za kilka chwil i metrów. Ma nie tylko prawo, ale i wręcz obowiązek zająć się piłką sam przez kilka sekund: albo zmajstrować jakąś ciekawą akcję, albo choćby utrzymać się przy futbolówce, wywalczyć aut. Jest to potrzebne reszcie piłkarzy, by mogli odsapnąć, przegrupować się.
Na grę Carrasco należy więc patrzeć nie tylko przez pryzmat goli i asyst. A przecież zanotował i w tym, i w poprzednim sezonie wiele kluczowych zagrań. Ma bowiem, jako drybler, wszystkie trzy najważniejsze cechy: szybkość startową, technikę i pomyślunek. Repertuar jego zwodów jest niezwykle bogaty, każda akcja wygląda inaczej. Czasami robi z piłką rzeczy głupie, ale czasami genialne. Lepiej czuje się, atakując z lewej strony, ale potrafi też stworzyć zagrożenie, będąc z piłką po prawej.
15. Marco Reus – rewolwerowiec
Jego drybling charakteryzuje krótki zwód i następnie zagranie na wolne pole, wejście w pojedynek biegowy. Lubi w ten sposób pobawić się z rywalem przez dłuższą chwilę. Chętnie dobiega do linii końcowej, by uderzyć z ostrego kąta. Dobrze czuje się w tłoku, ale umie też we właściwym momencie wycofać się na margines boiska. Jest to gracz błyskotliwy, inteligentny, dryblujący od niechcenia, ale skutecznie. Można go porównać z kowbojem, który wyjmuje rewolwer z kabury, kręci nim młynka, po czym trafia dokładnie w cel.
Brakuje na powyższej liście Cristiano Ronaldo, co wielu Czytelników z pewnością zdziwi. Ten zawodnik jest już jednak byłym dryblerem. Obecnie w jego stylu gry w zasadzie nie ma miejsca na kiwanie się z rywalami. Dojrzał, a może zestarzał się, wszystko jedno – nie może być ujęty.
Najlepszym polskim dryblerem pozostaje Kamil Grosicki. On sukcesy na tej łączce opiera na swego rodzaju bezczelności: jest w stanie uwierzyć w powodzenie najbardziej nawet szalonego planu i skierować go do realizacji. A potem okazuje się, że rzeczywiście dało radę…
RANKING UKAZAŁ SIĘ TAKŻE W NAJNOWSZYM WYDANIU TYGODNIKA „PIŁKA NOŻNA” (NR 16/2017)