To nie ranking najlepszych i najskuteczniejszych, nie tych, którzy nie mieszczą pucharów na półkach i licytują się nazwiskami wychowanków. To nie zestawienie najbogatszych w zawodzie lub najdłużej pracujących. Ani dziwolągów, oryginałów, wyłącznie pyskaczy bądź intelektualistów. To subiektywne grono trenerów, których fani pokochali bezwarunkowo i którzy byli więksi od swoich największych podopiecznych – byli lub są idolami.
Juergen Klopp zwyciężył w naszym rankingu (fot. Dave Howarth / Reuters)
ZBIGNIEW MUCHA
Niemożliwe? Nie do końca. Powstał podobno nawet artykuł oparty o naukowe badania, że sami piłkarze są idolami dla nastolatków i ciut starszych. Ci już bardziej starsi wolą utożsamiać się jednak z trenerami (kult menedżera!), czyli bardziej Pepem Guardiolą niż – dajmy na to – Leroyem Sane.
(…)
7. Tele Santana
W Argentynie, konkretnie w Boca Juniors, mają swoją postać pomnikową, kogoś ważnego równie, jak Riquelme, a może i Maradona (albo na odwrót, bo w okolicach Bombonery królem jest jednak ten pierwszy) – to Carlos Bianchi. W Brazylii zaś sytuacja jest kuriozalna, bo tamże, i to nie tylko w Sao Paulo, ale całym kraju, mamy do czynienia z trenerem kojarzonym z jedną z dwóch największych traum w dziejach brazylijskiej piłki – z piękną drużyną, która została zamordowana przez bezwzględnych Włochów na mundialu w 1982 roku. W Brazylii nigdy o tym nie zapomną. Zico o dniu, w którym jego drużyna przegrała z Italią, powiedział: – Tego dnia umarł futbol.
(…)
1. Juergen Klopp
Oto i zwycięzca subiektywnego rankingu. Wygrał, choć de facto w pracy zawodowej wygrał niewiele. Cóż bowiem znaczą dwa tytuły mistrza Niemiec i dwa finały Champions League wobec osiągnięć wielkich trenerów z przeszłości czy nawet nieobecnego w tym zestawieniu Joachima Loewa. A jednak to Klopp jest idolem, nie Loew.
Znakomitą robotę wykonywał w Mainz, czyli tam, gdzie grał w piłkę (trzy dni po tym jak przestał, został trenerem). Jako nowicjusz w fachu nie tylko dał Moguncji Bundesligę, ale i europejskie puchary. Był lokalnym bogiem. Pomogła mu dodatkowo praca w telewizji. Został gwiazdą ZDF podczas MŚ w 2006 roku, „telewizyjnym selekcjonerem”, jego analizy, sposób podejścia do tematu, ekspresja, kontakt z widzami uczyniły z niego medialną gwiazdą. Za chwilę był już w Dortmundzie, by wdrażać swój gegenpressing zwany przez niego piłkarskim heavy metalem i kłaść podwaliny pod wielkość BVB, a stojąc na samym dole, mieć u stóp żółtą ścianę Westfalenstadionu złożoną z tysięcy zakochanych w nim głów.
Film z nagranym powrotem 51-latka z wakacji, ściskającego i całującego wszystkich – od sprzątaczki poczynając – zatrudnionych w Liverpoolu, obiegł świat, wymuszając uśmiech na twarzy zwolenników szkoleniowca, któremu ten sam uśmiech nigdy nie schodzi z oblicza. Jego podobizny są na flagach, układa się o nim piosenki, jeśli przegrywa, to jest pierwszym, któremu się współczuje, kiedy wygrywa – otrzymuje najgłośniejsze brawa. Kochają go piłkarze i kibice, nawet ci niezaangażowani uczuciowo w Liverpool czy kiedyś Borussię.
Ciepły, serdeczny, opiekuńczy, z niespełnionym, dziecięcym marzeniem zostania lekarzem. Facet, któremu się ufa, bo musi być uczciwy. Reklamuje Opla; gdy zachwalał Skodę, sprzedaż „jego” modelu wzrosła ponoć o jedną czwartą. Charyzmatyczny, mimo chłopięcego uśmiechu, zarostu i luzackiej bluzy z kapturem.
To w ogóle przypadek socjologiczny. Kiedy Niemcy odpadają z mistrzostw świata, w Polsce otwiera się szampana. Ci sami ludzie fetujący niemieckie porażki na co dzień są wyznawcami blondwłosego okularnika rodem ze Szwarcwaldu. Ale być może na tym właśnie polega bycie idolem?
(…)
CAŁY TEKST MOŻNA ZNALEŹĆ W NOWYM (33/2018) NUMERZE TYGODNIKA „PIŁKA NOŻNA”