Nie owija w bawełnę. Jeśli Jaga nie zdobędzie mistrzostwa, będzie czuł zawód i rozczarowanie, będzie czuł porażkę. Nie kryguje się pytany o reprezentację Polski. Sam się nie powoła, ale jak już dostanie wezwanie, pojedzie na kadrę bez kompleksów. Tak mówi Piotr Tomasik – jeden z najlepszych bocznych obrońców kończącego się sezonu.
Rozmawiał ZBIGNIEW MUCHA
Rozczarowanie, niedosyt czy jednak satysfakcja po remisie z Legią?
Zdecydowanie niedosyt. Legia była do pokonania i bardzo chcieliśmy to zrobić – mówi Piotr Tomasik. – Widać było jednak, że goście, świadomi dwupunktowej przewagi w tabeli, zamierzali jej bronić. Robili to skutecznie, a nam zabrakło w dwóch sytuacjach dokładności, lepszego rozwiązania. Chcieliśmy wygrać, by znów mieć wszystko w swoich rękach, a nie liczyć na pomoc i potknięcia innych. Tymczasem na dwie kolejki przed końcem sezonu sytuacja wciąż była taka, że to obrońca tytułu mógł czuć się bardziej komfortowo. Wygląda więc na to, że w meczu na szczycie straciliśmy dwa oczka, a nie jedno zyskaliśmy.
To może zdradzisz, jaki był najważniejszy punkt odprawy przedmeczowej i dlaczego brzmiał: Góralski kontra Vadis?
OK, ja wiem, że tak to może wyglądało z boku, jakby Jacek nie otrzymał żadnych innych zadań prócz przeszkadzania legioniście, ale to nieprawda. Siłą rzeczy musiał być najbliżej lidera gości, zdawaliśmy sobie sprawę, ile Odjidja-Ofoe znaczy dla warszawskiej drużyny, że pod względem umiejętności przewyższa całą ligę, ale też mieliśmy mimo wszystko swój plan na ten mecz i nie ograniczał się on do uprzykrzania życia Belgowi. A że został zneutralizowany, tym większa chwała dla Górala. Gdybyśmy jednak wyłącznie skupili się na Vadisie, źle by się to mogło dla nas skończyć, bo potencjał ofensywny Legii jest niesamowity. Tymczasem zagraliśmy na tyle dobrze, że praktycznie nie dopuściliśmy przeciwnika do stuprocentowych okazji.
Mówisz zatem, że Vadis przerasta całą ligę? Czyli Kostę Vassiljeva również?
Nie łapmy się za słówka. Obaj są wielcy, obaj mają niesamowity wpływ na drużynę. Kosta zdobył w tych rozgrywkach około 30 punktów w klasyfikacji kanadyjskiej, naprawdę nie odważyłbym się wskazać, który z nich jest lepszy, bardziej wartościowy.
Rozmawiamy w momencie, kiedy do końca zostały dwa mecze. Układaliście scenariusze, zastanawialiście się, kto może Legii odebrać punkty?
Po pierwsze – nie tylko Legia pozostała w grze o mistrzostwo i o tym pamiętajmy. Po drugie – skupialiśmy się przez kilka dni wyłącznie na sobie, na tym, by wygrać oba ostatnie mecze – z Niecieczą i Lechem. Wywalczenie kompletu punktów nałożyłoby na konkurencję dodatkową presję. A czy Lechia zdobędzie jakieś punkty na Łazienkowskiej, to już nie zależy od nas.
Ta Lechia to wasz diabeł, rywal, z którym nie potraficie grać i wygrywać. W tym sezonie pokonała was już wyraźnie trzy razy.
Coś w tym jest. Każda, nawet największa drużyna ma swojego prześladowcę, z którym – z pozornie niezrozumiałych względów – nie bardzo jej idzie. Odkąd jestem w Białymstoku, zawsze doznawaliśmy klęski z Lechią. Teraz miało być inaczej. Jechaliśmy do Gdańska nabuzowani, napompowani, pełni wiary w odwrócenie złej serii. Zagraliśmy koncertowe 20 minut, najlepsze w sezonie, a potem dostaliśmy dwie głupie bramki z rzutów karnych i powietrze zeszło, ponieważ ciężko po takich ciosach podnieść się na nowo, choć oczywiście próbowaliśmy.
Gdyby od początku sezonu grał z wami Cillian Sheridan, to można założyć, że pewnie mielibyście na koncie kilka oczek więcej.
Dla mnie imponujące jest, jak szybko Irlandczyk wkomponował się do zespołu i został jego kluczowym ogniwem. A że nie jest to takie proste, pokazują choćby przypadki Necida i Chukwu w Legii. Z drugiej strony trzeba pamiętać, że jesienią na szpicy grał u nas Fiodor Cernych i spisywał się znakomicie, strzelił mnóstwo goli, zatem w tej chwili to tylko wróżenie z fusów, co byłoby z Sheridanem w składzie. Choć na pewno okazał się wzmocnieniem drużyny.
Presję to mają w Iraku, my zaś mamy fajne życie i dobry zawód – tak ostatnio mówiłeś. Kibice Jagi naprawdę nie wywierają na was dodatkowego ciśnienia?
Oczywiście nie sposób się odciąć od wszystkiego, nie czuć oczekiwań, tego czegoś, co wisi w powietrzu – na mieście, na stadionie… Wychodzę z rodziną na zakupy i zewsząd słyszę rady, życzliwe uwagi, odgłosy wsparcia. Mieszkańcy Podlasia bardzo pragną tytułu, ale mam wrażenie, że nie ma zbytniej napinki, chyba nie aż tak jak w innych klubach, choć zakładam, że mogę się mylić. Słyszę natomiast często, że stworzyliśmy najlepszy zespół w niemal stuletniej historii klubu i to jest niesamowicie miłe oraz motywujące. Czuć po prostu, że nas doceniają. Już doceniają. A co się zdarzy, to akurat inna sprawa. Osobiście marzę o tym, by dać gwiazdkę na koszulkę Jagi, i wierzę, że stać nas na to. Nawet też nie próbuję sobie wyobrażać, co by się działo w mieście, gdybyśmy faktycznie sięgnęli po tytuł. Szampan pewnie lałby się przez tydzień. Ale jak już powiedziałem, wyjątkowej presji nie odczuwam.
Za to w domu pewnie tak. Twoja narzeczona to ekspert…
Natalia to córka nieżyjącego już ekstraklasowego piłkarza Wisły Kraków, Jarosława Giszki. Wie zatem doskonale, na czym ta zabawa polega. Potrafi mnie ocenić i wytknąć niedoróbki, ale nie przesadza z krytyką.
Natomiast Michał Probierz jak może stara się zdjąć z was niepotrzebną presję. Jednego dnia rozdaje tytuł Legii, innego Lechii lub Lechowi, a przy okazji podkreśla, że moralnym zwycięzcą powinna czuć się Jagiellonia, czyli lider po sezonie zasadniczym. To pomaga?
Nie skupiam się na tym, co mówi trener w mediach. Wiadomo, jaki jest. Lubi być wyrazisty lub powiedzieć coś interesującego, potem media delikatnie jeszcze jego słowa podkręcą, albo nawet nie muszą, i temat żyje. Dla mnie najważniejsze jest to, co usłyszę od trenera w szatni i na treningu. Ale jeśli komuś pomagają jego medialne wystąpienia, to bardzo dobrze.
To również Probierz powiedział, że gdyby wcześniej zajął się Piotrem Tomasikiem, dziś grałby on w Bundeslidze. Czujesz się na siłach podbijać Niemcy?
Po to gram, by w końcu wyjechać za granicę, sprawdzić się w mocniejszym towarzystwie. Zawsze wierzyłem, że w końcu trafię do ekstraklasy, byłem pewien swoich możliwości, i w przypadku transferu zagranicznego jest podobnie. A czy się uda? Nie tacy jak ja wracali na tarczy, mam tylko nadzieję, że doświadczenie pomoże mi nie utonąć, udźwignąć odpowiedzialność. Na razie jednak jeszcze przez rok mam ważny kontrakt z Jagiellonią.
Z Jagiellonią, która z Tomasikiem w składzie wygrywa trzy razy częściej, niż wówczas, kiedy go brakuje.
Nie widziałem tych statystyk, ale jeśli to prawda, czuję satysfakcję. Niczego mądrzejszego nie powiem.
Szybkość, wydolność, umiejętność dogrania piłki w pole karne – lewy obrońca z takimi przymiotami to w Polsce rzadkość. Na tyle duża, by upoważniała do myślenia o reprezentacji?
Na razie to głównie myślą za mnie dziennikarze i eksperci. Sam się nie powołam, choć bardzo bym chciał.
Chodzi mi jednak o to, czy czujesz się gotowy rywalizować o miejsce w kadrze choćby z Arturem Jędrzejczykiem?
Jedyne, czego się boję, to śmierć. Jak dostanę powołanie, to jadę bez kompleksów, wychodzę na trening i z miejsca pokazuję, na co mnie stać.
Michał Pazdan, twój rówieśnik i druh z juniorskich zespołów Hutnika Kraków, już na dobre zadomowił się w reprezentacji Adama Nawałki. Od samego początku lepiej rokował, przejawiał większe zdolności?
Jak sięgnę pamięcią, to zawsze miał świetny odbiór i potrafił czytać grę. Charakteryzowała go również pewnego rodzaju solidność, sprawiająca, że nie schodził poniżej pewnego poziomu. Natomiast do szczebla ekstraklasy obaj doszliśmy dzięki uporowi i ciężkiej pracy, bo szczerze mówiąc, jakiegoś wielkiego talentu nie przejawialiśmy. Było wręcz kilku w Hutniku, którzy lepiej rokowali, choćby Daniel Jarosz. Nawiasem mówiąc, w naszej drużynie grali również Marcin Siedlarz czy Grzegorz Goncerz, więc naprawdę mieliśmy solidną paczkę. Jestem przekonany, że prezentowaliśmy wyższe umiejętności niż dzisiejsi juniorzy. Na niektóre mecze, zwłaszcza derbowy z Wisłą, przychodziło mnóstwo ludzi, a starcia były wyjątkowo elektryzujące i na poziomie.
Nie mogło być inaczej, skoro z jednej strony Tomasik i Pazdan, z drugiej Krzysztof Mączyński. Znaliście się ze szkoły?
Z Michałem chodziłem do jednego gimnazjum, mieszkaliśmy na osiedlu Dywizjonu 303, ale to ogromne osiedle, więc spotykaliśmy się tylko na piłce i w szkole. Z kolei Mączyński, z tego, co wiem, mieszkał po drugiej stronie Krakowa. Nie mieliśmy kontaktu poza meczami derbowymi.
Nowa Huta to niezła szkoła życia…
Różnie bywało. Czasem trzeba było się oglądać za siebie, bo towarzystwo biegało z różnymi narzędziami. Ale to stare dzieje, każdy w młodości miał różne przygody. Generalnie problemów nie sprawiałem i sam ich nie miałem, choć broniłem barw Hutnika, a całe osiedle jest wiślackie.
Niezależnie od jego zakończenia, to cały sezon jest i dla Jagi, i dla ciebie niezwykle udany. Tym bardziej nie żal, że to wszystko przyszło tak późno?
Że niby mogło rok wcześniej? Najwidoczniej nie mogło, trzeba było pozostawić szkielet drużyny, nie osłabić go i poczekać, aż wszystkie tryby się zazębią…
Chodzi mi o twój późny start.
No tak, mając 24-25 lat, na pewno byłbym inaczej postrzegany niż jako 29-letnie, tak to nazwijmy umownie, odkrycie. Szkoda mi bardzo, że na trzy lata przepadłem w I lidze. Pewne rzeczy mnie ominęły, na pewno się spóźniłem, niemniej nawet w I lidze miałem się czego i od kogo uczyć. W Arce Gdynia zmontowaliśmy superekipę – z Budką, Jarzębowskim, Radzewiczem i kilkoma innymi. Dwa razy docieraliśmy do półfinału Pucharu Polski, ale też dwa razy nie udało się awansować do ekstraklasy. Moim zdaniem właśnie dlatego. Była napinka na puchar, a potem brakowało sił i ludzi, by skutecznie powalczyć w lidze.
Nie przypomina ci to czegoś?
Owszem, i taka jest właśnie moja teoria, że zdobycie Pucharu Polski w tym roku może Arka przypłacić degradacją. Nie życzę jej tego, ale nie wykluczam, że w następnym sezonie będzie przeplatać występy w Siedlcach i Suwałkach meczami na przykład w Mediolanie.
Czy na fakt, że w pewnym momencie zostałeś przekwalifikowany z lewego pomocnika, albo nawet skrzydłowego, na lewego obrońcę, miała wpływ praca z trenerami, którzy w przeszłości byli właśnie bocznymi obrońcami – Markiem Motyką i Antonim Szymanowskim?
Myślę, że nie, aczkolwiek to trener Szymanowski w Przeboju Wolbrom kazał mi większą uwagę zwracać na defensywę, przekonując, że z czasem mogę zostać najlepszy na tej pozycji w Polsce. Ostatecznie to Petr Nemec mnie wycofał, przesuwając do tyłu prawdopodobnie dlatego, że nie mógł poradzić sobie z dylematem: kogo dać na skrzydło – mnie czy Marcina Radzewicza. W każdym razie uważam, że zaprawa w ofensywie wyszła mi na dobre, bo wiem, jak się zachować w pobliżu pola karnego rywali, kiedy trzeba zaatakować, znaleźć optymalny moment do wejścia w pole karne. Pomaga też wrodzona wydolność, a nie ukrywam, że mam chamskie zdrowie do biegania. W testach wydolnościowych zawsze byłem jednym z najlepszych i z wiekiem jakoś mi wcale nie przechodzi…
Uchodzisz za poważnego i ułożonego faceta, taki faktycznie jesteś?
Bez przesady. Z racji wieku, ustabilizowanego życia rodzinnego, dziecka muszę po prostu pewne rzeczy przewartościowywać, ale to nie tak, że jestem wyjątkowo stateczny i poważny. Myślę również, że musiałem szybciej dorosnąć, kiedy niespodziewanie i przedwcześnie zmarł mój tata. Trzeba było zmierzyć się z życiem. Nie załamałem się, pomogła piłka, w którą wtedy uciekałem, by nie myśleć za dużo o tym, co się stało. Mama nalegała tylko, bym równolegle z bieganiem po boisku skończył szkołę i zdobył zawód. Tak na wszelki wypadek. Dlatego wybrałem nie liceum, ale technikum i wyuczyłem się kelnerskiego fachu.
No dobra – gdyby Jagiellonia została wicemistrzem Polski, byłbyś zawiedziony?
Jeszcze jak! Wiem, co mówiło się o Jagiellonii, że nie musi, ale może, że kadra szczuplejsza, więc to naturalne, że w końcu musimy spuchnąć, ale skoro prowadziliśmy przez większość sezonu i przyzwyczailiśmy się do bycia na szczycie, byłbym bardzo zawiedziony, gdybyśmy wykoleili się na ostatniej prostej.
To w tej sytuacji wciąż jedyną rzeczą, na której się w życiu nie zawiodłeś, pozostawałoby twoje słynne, dwudziestoletnie audi A4…
Na to wygląda. Fakt, zjeździłem nim całą Polskę i nigdy na nic nie narzekałem. Chodzi wciąż bezbłędnie. Zbliżam się do pół miliona przebiegu, ale nie zamierzam go sprzedawać. Jestem tak do niego przywiązany, że nawet jeśli w końcu kupię coś nowego, czego nie wykluczam, to tego auta na pewno nie sprzedam.
TEKST UKAZAŁ SIĘ W NAJNOWSZYM NUMERZE TYGODNIKA „PIŁKA NOŻNA” (22/2017)