Temat Tygodnia: Pustka po mistrzowskiej Legii. „PN” analizuje przyczyny kryzysu
2 czerwca 2013 roku, czyli całkiem niedawno, przy Łazienkowskiej było wesoło i sympatycznie, kolejne sukcesy po świeżo wywalczonym dublecie, już międzynarodowe, wydawały się kwestią przyszłości. I to nie jakiejś odległej, ale najbliższej, bo wszystko zdawało się wskazywać, że nowy i bardzo dynamiczny prezes nada Legii prędkość kosmiczną. Niestety, po upływie kolejnych czterech miesięcy mistrz Polski, zamiast rozwinąć skrzydła, cofnął się w rozwoju. Szanse na wyjście z grupy w Lidze Europy po porażce z nisko notowanym Apollonem Limassol ma już czysto matematyczne, a w T-ME dostał bolesnego klapsa od poszukującej nowej tożsamości Wisły Franciszka Smudy. Dokąd zmierza zdziesiątkowana kontuzjami i mocno zdezorientowana nieustannymi rotacjami Legia Jana Urbana?
ADAM GODLEWSKI
Plagi, które dotknęły Legię, zaczęły się w… Enklawie. To nie pomyłka, od początku sezonu największym problemem mistrza Polski jest przecież brak klasowego napastnika. I jeśli nawet Danijel Ljuboja nie spełniał już wymogów Ligi Mistrzów, i tak dawał zespołowi z Łazienkowskiej więcej goli i większą pewność siebie niż ktokolwiek z obecnej kadry. Mało tego, mistrzowie Polski w Rzymie z Lazio grali w stylu wręcz wymagającym wystawienia napastnika o charakterystyce zbliżonej do Ljubo, w każdym razie znacznie bardziej niż do Marka Saganowskiego, który na Stadio Olimpico musiał wejść w nieswoje buty, w których czuł się co najmniej niekomfortowo.
Jeszcze przed wpadkami z Apollonem i Wisłą, w studiu telewizji Orange Sport, zdarzyło mi się wymienić poglądy na temat nieobecności Serba w kadrze stołecznego zespołu z prezesem Bogusławem Leśnodorskim. Zapytany niewinnie, czy wobec braku postępów Władimira Dwaliszwilego zaczyna już odczuwać tęsknotę za Ljubo, boss Legii odparł: – Wstrzymajmy się z ocenami do zakończenia sezonu. Czasami noty wystawiane przez publicystów na pewnym etapie rozgrywek mają się nijak do tej najważniejszej, końcowej oceny. I ja wierzę, że tak stanie się w przypadku Gruzina.
Wesołe miasteczko Pinto
Dodajmy, że to właśnie Lado został już zimą sprowadzony na Łazienkowską, aby latem strzelać gole w kwalifikacjach Ligi Mistrzów. Tymczasem w decydującym o awansie do fazy grupowej meczu, ze Steauą Bukareszt, siedział nawet nie na ławce rezerwowych, tylko na trybunach. – Przy całym szacunku dla Marka Saganowskiego, który przed kontuzją starał się, aby pierwsza linia nie była kompletnie bezproduktywna, obaj z Dwaliszwilim nie dawali Legii w obecnym sezonie tyle, ile w poprzednim, a przede wszystkim dwa lata temu Ljuboja w pojedynkę – twierdzi stanowczo Jacek Kazimierski, były piłkarz i trener bramkarzy Legii, który obie role wykonywał także w reprezentacji Polski, w obu był na mundialach. Choć nie jest publicystą, też nie chce wstrzymywać się z wystawaniem cenzurek do końca ligi.
– Nie oszukujmy się, Danijel dawał jakość, której teraz w zespole brakuje w pierwszej kolejności. Niestety, nie tylko w ataku – dodaje Kazimierski. – Wystarczy przeanalizować, ile mistrzowi Polski dały transfery Helio Pinto i Henrika Ojamy, na których wydano, na karty albo gaże, jakieś niebotyczne pieniądze. Otóż nic nie dały. Temu pierwszemu, gdy wchodził w Krakowie na boisko w meczu z Wisłą, na twarzy malowało się przerażenie pomieszane z… wesołym miasteczkiem. A przecież to był facet, który wedle zapowiedzi władz klubu miał być przewodnikiem nie do, tylko po Lidze Mistrzów. Zachwyty nad Ojamą, podkradniętym Lechowi, też dotąd nie znalazły potwierdzenia w boiskowych wydarzeniach. Legia gra poniżej oczekiwań, nie ma zdecydowanego lidera, nie ma też wyrazistego stylu. Prawdę powiedziawszy, trudno nawet porównywać drużynę, która wybiegła w czwartek przeciwko Cypryjczykom, do tej sprzed dwóch lat, którą prowadził Maciej Skorża. Wówczas trener był bardzo mocno krytykowany, choćby za zachowawczy styl, ale jego Legia była jakaś, piłkarze wiedzieli, co chcą i mają grać. A ta dzisiejsza jest nijaka.
(…)
Piłkarze bez różowych okularów
Kazimierski wprost zadaje pytanie, pewnie na tym etapie rozgrywek jeszcze nie do końca uprawnione: czy Legia pod kierunkiem Urbana jest w stanie nie tylko zrobić postęp, ale w ogóle obronić prymat w kraju? Dostrzega jednak, że problem obecnej słabości Legii nie leży wyłącznie w przygotowaniu warsztatowym i osobowości obecnego szkoleniowca. – Niech wszyscy przyjrzą się zawodnikom Legii, ale bez różowych okularów, które na oczy kibiców nałożyli telewizyjni komentatorzy i dziennikarze – proponuje popularny Kazimiera. – To nie wina piłkarzy, że grają teraz tak, jak grają, bo właśnie na takim poziomie potrafią. To ich rzekoma wielkość jest wytworem wyłącznie dobrego PR, tymczasem wracamy do punktu wyjścia, czyli braku jakości satysfakcjonującej na poziomie Ligi Europy, a i powoli niewystarczającej nawet w ekstraklasie. Prawda jest bowiem taka, że większości obecnych graczy Legia dała ogromnie dużo – wyrobiła nazwiska, ustawiła wysoko w krajowej hierarchii, zarówno sportowej, jak i finansowej. Natomiast klub od znacznej części wspomnianych futbolistów nie dostał w zamian zupełnie nic.
Jeszcze niedawno prezes Leśnodorski kpił na łamach mediów, że na szczęście w niepamięć odeszły przy Łazienkowskiej czasy, gdy Ljuboja ustalał skład Skorży, co skończyło się utratą pewnego – jak się wydawało – tytułu mistrzowskiego. Ostatecznie inni zawodnicy publicznie zaprzeczyli, że takie praktyki miały miejsce (wspomniany trener obruszył się prywatnie), ale bardziej istotne jest, że dzięki ówczesnemu awansowi z grupy do fazy pucharowej Ligi Europy Legia była rozstawiona jeszcze w III rundzie tegorocznych kwalifikacji Ligi Mistrzów. Pytanie, czy przy aktualnej mizerii prezentowanej w LE mistrz Polski zdoła poprawić europejski ranking, przynajmniej na razie, wydaje się retoryczne. A może po prostu Urbanowi też przydałby się taki Ljubo? I to wcale niekoniecznie do ustalania składu…
Cały artykuł w najnowszym wydaniu tygodnika Piłka Nożna! Już w kioskach!