Telefony od Szczęsnego i Bońka
Co wspólnego ma Zenon Martyniuk z piłką nożną? Kibice Jagiellonii Białystok wskażą na dżingiel puszczany po zdobywanych bramkach „Przez twe bramki, brameczki strzelone, oszalałem!”. Inni będą doszukiwać się relacji z piłkarzami reprezentacji Polski, szczególnie Kamilem Grosickim, który jest zadeklarowanym fanem disco polo. A okazuje się, że lider zespołu Akcent ma znacznie ciekawszą historię z futbolem.
Który klub jest dzisiaj bliższy pańskiemu sercu: Widzew Łódź czy Jagiellonia Białystok?
Oba są tak samo bliskie – odpowiada zdecydowanie Martyniuk. – W latach osiemdziesiątych, kiedy Jagiellonia grała w drugiej lidze, zakochałem się w łódzkim klubie. W składzie Widzewa byli między innymi Zbigniew Boniek, Krzysztof Surlit, Wiesław Wraga czy Józef Młynarczyk, którzy byli moimi idolami. Miałem ich zdjęcia, zbierałem autografy i prowadziłem prywatne archiwum prasy sportowej. Wycinałem artykuły i zdjęcia z „Piłki Nożnej”, „Przeglądu Sportowego” czy „Sportowca”. Prowadziłem zeszyty, w których zapisywałem wyniki meczów, wklejałem właśnie te wycinki, podpisywałem je, uzupełniałem składy. Szukałem ich nawet ostatnio, ale nie mogłem znaleźć… Trochę się tego zebrało.
Kiedy więc Jaga zaczęła podbijać pana serce?
Pod koniec lat osiemdziesiątych, kiedy weszła do pierwszej ligi. Poznałem kilku piłkarzy, którzy tworzyli tamten zespół, między innymi Czarka Kuleszę czy Jarka Michalewicza. Jagiellonia wtedy po raz pierwszy w historii awansowała do najwyższej ligi. Frekwencja na meczach była znakomita. Sam jeździłem z Bielska Podlaskiego autokarem na spotkania ligowe. Tych autobusów były dziesiątki, a może i setki z całego Podlasia!
A na meczach Widzewa pan bywał?
Pierwszy raz byłem na prawdziwym stadionie w 1983 roku. Widzew z powodu kary nie mógł swojego meczu pucharowego zagrać w Łodzi. Klub zdecydował się na przeniesienie spotkania do Białegostoku. Miałem wtedy czternaście lat i pojechałem na mecz ze starszym kolegą, który jakimś cudem załatwił bilety. Byłem przeszczęśliwy, bo wcześniej bywałem tylko na meczach ligi okręgowej Tura Bielsk Podlaski… Widzew grał wtedy ze szwedzką drużyną w Pucharze UEFA i padł remis. Generalnie nie mam żadnego problemu z tym, aby sympatyzować z kilkoma klubami na raz. Ceniłem Wisłę Kraków, Górnika Zabrze, Stal Mielec, Widzewa, Jagiellonię…
Kiedy zadebiutował pan na trybunach stadionu Jagiellonii?
Byłem już w liceum, ale szczegółów dokładnych nie pamiętam.
To w liceum poznał pan piłkarza Jagi?
Do tej samej szkoły chodził Darek Czykier, który wtedy grał w juniorach Jagiellonii, a później występował także w pierwszej lidze. Spotykaliśmy się razem na lekcjach wychowania fizycznego. Wiadomo, on jako piłkarz pojawiał się w szkole raz na dwa tygodnie, aby zaliczyć jakieś przedmioty i tyle. Ja z kolei w tamtych latach uprawiałem lekkoatletykę – biegałem na 100 i 200 metrów, skakałem w dal. Mieliśmy betonowe boisko i rywalizowaliśmy ze sobą. Darek miał w sobie coś wyjątkowego, był bardzo zwinny. W latach dziewięćdziesiątych, miałem z przyjaciółmi tradycję, że w każdy poniedziałek wynajmowaliśmy halę przy Jagiellonii i graliśmy w piłkę. Poniedziałek to był dla mnie idealny dzień na piłkę, ponieważ w weekendy grałem koncerty, a później w ramach odpoczynku można było iść i wyszaleć się w hali.
Kto był w tej ekipie?
Wspomniani już Darek Czykier, Czarek Kulesza, Jarek Michalewicz czy Darek Bayer. Kiedy byłem w trakcie trasy koncertowej po Stanach Zjednoczonych, spotkałem się z jednym znajomym, który w latach osiemdziesiątych grał w juniorach Jagi. Podarował mi piękny prezent – fotografie z tamtych lat. Na jednej z nich jest właśnie Jarek Michalewicz, który cieszył się z pierwszego gola strzelonego w pierwszej lidze. Była to w ogóle premierowa bramka Jagi w najwyższej lidze. Do dzisiaj mam to zdjęcie.
Czyli grał pan z profesjonalistami.
Kondycję miałem znakomitą, nadążałem za nimi. Zresztą do dzisiaj czasami się spotykamy. W miejscowości, w której mieszkam, raz na jakiś czas organizuję mecz i zapraszam starą gwardię. Staram się chociaż raz czy dwa w miesiącu wyjść i pograć w piłkę.
Widzew i Jagiellonia kojarzą się z dwoma prezesami PZPN – byłym Zbigniewiem Bońkiem, oraz obecnym Cezarym Kuleszą.
W latach osiemdziesiątych szalałem na punkcie Zibiego. Do dzisiaj mam na swoim komputerze wiele materiałów poświęconym Bońkowi – całą jego historię, filmiki z akcjami i tym podobne. Nie miałem jego koszulki, więc pewnego dnia wpadłem na pomysł, że sam sobie taką stworzę. Na jednym T-shircie napisałem nazwisko Boniek oraz numer 20 i w tym wychodziłem grać. Ze Zbyszkiem kojarzy mi się też piosenka Bogdana Łazuki, który śpiewał „Uliczkę znam w Barcelonie, w uliczkę wyskoczy Boniek”. Do dzisiaj lubię ją sobie przygrywać na gitarze, kiedy siedzimy ze znajomymi na przykład przy grillu. Kilka lat temu sam stworzyłem dla niego krótką piosenkę.
Mistrzostwa świata w 1982 roku to pierwszy wielki turniej, który pan pamięta?
W trakcie mundialu ’82 były też specjalne wydania jednego czasopisma, ale nie pamiętam którego, w którym codziennie trzeba było zbierać naklejki. Przez czas trwania turnieju każdego poranka wsiadałem na rower i jechałem kilkanaście kilometrów do kiosku, aby zdobyć te naklejki i je umieścić w zeszycie. Z 1974 nie pamiętam nic, ale z tym turniejem mam fajną historię. Jako młody chłopak jeździłem do fryzjera, do Bielska Podlaskiego, który prowadzili ojciec z synem. Obaj byli miłośnikami sportu i w zakładzie było mnóstwo zdjęć piłkarzy, właśnie z reprezentacji Polski 1974 – jedno duże całej drużyny i kilkanaście małych, pojedynczych piłkarzy. Nie wiem, skąd oni zdobyli te fotografie, ale robiły na mnie niesamowite wrażenie. Namawiałem mamę, abyśmy nawet raz w tygodniu pojechali do zakładu, ponieważ uwielbiałem siedzieć i patrzeć na tych piłkarzy. Mama często mówiła, że przecież nie mam jeszcze długich włosów, więc nasza wizyta u fryzjera jest bezsensowna, ale ja po prostu mogłem tam siedzieć i całymi godzinami oglądać tych zawodników. Kilka lat później zdobyłem też podobne zdjęcia, ale w mniejszym formacie, oprawiłem w ramki i mam do dzisiaj. W 1978 miałem już dziewięć lat, mam zatem przebłyski z tych mistrzostw. Takim obrazkiem, który najbardziej zapadł mi w pamięć po mundialu w Argentynie, był niewykorzystany rzut karny przez Kazimierza Deynę.
W tamtych czasach telewizor był chyba trudno dostępny, więc jak pan sobie radził?
Akurat moja rodzina miała odbiornik, co prawda czarno-biały, ale dało się oglądać mecze. Do dzisiaj w moim domku w Białowieży stoi telewizor marki „Lazuryt”, który jest już zabytkiem. Mundialu w 1974 roku nie oglądałem, ale gdyby mnie ktoś obudził w środku nocy i zapytał o wyniki reprezentacji Polski oraz strzelców, to wymieniłbym bez zająknięcia. Cztery lata później byłem już w pełni świadomy. Porażkę z Argentyną mocno przeżywałem, ale największą radość z gry reprezentacji Polski miałem w trakcie mistrzostw świata 1982. Mieliśmy dwa remisy na początku, później piękne zwycięstwo nad Peru 5:1, hat-trick Bońka z Belgią, sprytne kradnięcie czasu przez Smolarka w starciu ze Związkiem Radzieckim i wspaniały występ z Francuzami w meczu o brązowy medal. Takich spotkań nie zapomina się, tym bardziej, że to ostatni udany mundial w wykonaniu reprezentacji Polski. W 1986 wygraliśmy zaledwie jeden mecz…
W 1992 roku zdobyliśmy z kolei ostatni medal na wielkiej imprezie – srebro na olimpiadzie w Barcelonie.
Akurat wtedy byłem w Belgii i emocjonowałem się meczami drużyny prowadzonej przez Janusza Wójcika. Też oglądałem wszystkie spotkania tej reprezentacji. Szkoda tego finału z Hiszpanią, bo miałem wrażenie, że mogliśmy przywieźć złoto…
Jako dziecko grał pan w piłkę?
W tamtych latach popularne były ludowe zespoły sportowe. Moim był LZS Gredele. Mieliśmy czerwone koszulki, takie na wzór Wisły Kraków. Staraliśmy się podchodzić do tych rozgrywek bardzo profesjonalnie, szykowaliśmy nawet własnoręcznie robione proporczyki. Ja lubiłem grać w ataku.
A dzisiaj pan ogląda mecze?
Lubię oglądać ligę polską i to nie tylko mecze Jagiellonii, ale również innych drużyn. Reprezentację Polski oczywiście zawsze muszę obejrzeć. Generalnie wolę oglądać mecze z udziałem polskich drużyn niż zagranicznych, choć czasami dla odskoczni obejrzę jakiś hit z Anglii czy Hiszpanii. Kiedy jest puszczane jakieś spotkanie z lat siedemdziesiątych czy osiemdziesiątych, to również siadam przed telewizorem. Kiedy na początku lat dziewięćdziesiątych byłem w Belgii, mieszkałem u Ireneusza Różyckiego, który w juniorach był kolarzem. Irek pochodzi z Warszawy, przyjaźnił się z Waldkiem Tumińskim oraz Krzyśkiem Lasoniem, którzy grali w Legii wspólnie z Kazimierzem Deyną. Lasoń występował pod koniec kariery w Belgii, a po treningach dorabiał w jednej z kawiarni, do której lubiłem chodzić na kawę i ciastko. Dlatego dzisiaj inaczej patrzę na te mecze, ponieważ znam kilku piłkarzy, którzy w tamtych czasach w nich występowali.
Pojawia się pan jeszcze na trybunach?
Kiedy nie mam w weekend koncertów albo Jagiellonia gra w poniedziałek czy w środku tygodnia, to lubię pójść na mecz. Mam swoje stałe miejsce, ponieważ wykupuję zawsze karnet na każdy sezon. Należę jednak do tych kibiców, którzy spokojnie oglądają mecze ze swojego miejsca. Do dopingu włączam się tylko wtedy, kiedy z głośników leci „Przez twe bramki, brameczki strzelone, oszalałem”.
A jak wyglądają pana relacje z klubem?
Zawsze chętnie służę pomocą, kiedy klub się do mnie zwróci o nagranie jakiegoś materiału promocyjnego. Ostatnio nawet wspólnie tworzyliśmy taki spot „Szale w dłoń”, zachęcając kibiców do zakupu nowych szalików.
Ten dżingiel puszczany po golach dla Jagi to był pana pomysł?
Nie, klub zwrócił się do mnie z propozycją nagrania. Kiedy to tworzyliśmy, moja piosenka „Przez twe oczy zielone” była na absolutnym topie i ktoś wpadł na świetny pomysł, aby to wykorzystać i zrobić coś dla Jagiellonii. Dlatego pojechałem do studia Radia Białystok i to nagrałem, a piosenka „Przez twe bramki, brameczki strzelone, oszalałem” do dzisiaj jest wykorzystywana na stadionie. Dżingiel zadebiutował w głośnikach na początku sezonu 2016-17, jakoś w sierpniu. Byłem na koncercie i zadzwoniła do mnie Agnieszka Klim, ówczesna dyrektor marketingu Jagiellonii. Włączyła mnie na głośnik i mogłem usłyszeć jak kilkanaście tysięcy ludzi fetuje gola właśnie przy tej piosence. Później sytuacja powtórzyła się jeszcze trzykrotnie, a Jagiellonia wygrała mecz 4:1. Śmieliśmy się, że dżingiel będzie przynosił szczęście.
Nawet piłkarze byli zaangażowani w jego stworzenie…
Ale to już później. Pierwszą wersję, czyli tylko refren, nagrywałem sam. Potem pojawił się pomysł, aby wspólnie z drużyną napisać zwrotki. Doświadczenie było rewelacyjne, piłkarze mieli mnóstwo pomysłów. Przy tworzeniu tekstu najbardziej aktywni byli Rafał Grzyb i Karol Świderski…
…który dzisiaj błyszczy w reprezentacji Polski.
I jestem z niego bardzo dumny! To super chłopak, bardzo pracowity, kibicowałem mu, aby zrobił karierę. Ma naprawdę spory potencjał i wierzę, że zostanie w reprezentacji na długie lata. Prywatnego kontaktu nie mamy, nie piszemy do siebie, ale kiedy spotkamy się, to zawsze zamienimy kilka słów.
A z jakimś innym reprezentantem ma pan prywatną relację? W mediach przy okazji pana przebojów zawsze przewija się postać Kamila Grosickiego.
Z Grosickim się nie znamy. Z żadnym reprezentantem nie mam prywatnej relacji. No, można podciągnąć Karola Świderskiego czy Przemka Frankowskiego, którzy grali w Jadze przez kilka lat, ale rozmawiamy tylko wtedy, kiedy przypadkiem się spotkamy. Poza tym rozmawiałem dwukrotnie z Wojtkiem Szczęsnym. Raz zadzwonił do mnie z prośbą, abym nagrał krótkie wideo dla jego przyjaciela z piosenką „Życie to są chwile” jako życzenia na urodziny. Nagrałem krótki fragment i przesłałem Wojtkowi. Za drugim razem byłem w drodze na koncert i Wojtek znów zadzwonił. Był z kolegami, którzy nie wierzyli mu, że ma do mnie numer. Zadzwonił i zaproponował, żebyśmy coś wspólnie zaśpiewali. Wybrał „Przekorny los”, chwilę pośpiewaliśmy, porozmawialiśmy i tyle.
Nie pomyślał pan, że ktoś sobie żartuje i przedstawia się jako Wojciech Szczęsny?
Nie, głos Wojtka jest na tyle charakterystyczny, że bez problemu go rozpoznałem. Mam talent do tego.
Ktoś jeszcze dzwonił z ciekawych osób polskiej piłki?
Kilka lat temu zatelefonował Cezary Kulesza, który powiedział tylko, że daje do telefonu prezesa Zbigniewa. Nie wiedziałem o co chodzi. „Dobry wieczór panie Zenonie, Zbyszek Boniek z tej strony” – usłyszałem w słuchawce i zdałem sobie sprawę, kto jest po drugiej stronie telefonu. Porozmawialiśmy chwilę, dla mnie to było coś wyjątkowego. Po raz pierwszy rozmawiałem z człowiekiem, którego podziwiałem wiele lat temu. Powiedziałem mu, że dla mnie zawsze był idolem. W mojej hierarchii to piłkarz z tej samej półki co Diego Maradona czy Pele.
To kto pana zdaniem jest najlepszym piłkarzem w historii futbolu?
Od zawsze uwielbiałem dryblerów. Garrincha, Eusebio, Pele, Maradona, Rolandinho, Cristiano Ronaldo, Leo Messi – wszyscy są genialni. Teraz podoba mi się Kylian Mbappe. Kiedy wychodziłem na podwórko, lubiłem bawić się piłką, próbowałem różnych zwodów.
Lewandowski czy Messi – kto bardziej zasłużył na Złotą Piłkę 2021?
Dla mnie Robert, który przez ostatnie dwa lata był najlepszym piłkarzem na świecie. Messi jednak pięknie się zachował, powiedział, że Lewandowski zasłużył na tę nagrodę. Mógł mu oddać, sam ma już ich przecież kilka… A tak poważnie, to byłem jednak rozczarowany wynikami.
Chodzi pan na mecze reprezentacji Polski?
Dawno już nie byłem. Ostatnim spotkaniem, które oglądałem z trybun był przegrany mecz z Białorusią. Na PGE Narodowym pojawiałem się do tej pory tylko przy okazji koncertów, ale niedługo trzeba będzie to zmienić.
PAWEŁ GOŁASZEWSKI