Studio Polsatu Sport przy okazji meczu Ligi Mistrzów. Od lewej: Paulina Chylewska, Jerzy Engel, Artur Wichniarek, Dariusz Dziekanowski oraz muzyk Janusz Panasewicz
PRZEMYSŁAW PAWLAK
Miejskimi autobusami do Ligi Mistrzów można dotrzeć, wyłącznie wybierając te o numerach 138 i 338. Tylko dwie linie sugerują, że nie jest to centrum Warszawy. Po drodze hałdy piachu, przeróżne tory kolejowe, okolica niekoniecznie kojarzy się z luksusem Champions League. To industrialna część miasta, Targówek Fabryczny. Dla wielu warszawian teren nieodkryty – koniec świata. Gdzieś pomiędzy fabryką kosmetyków dużej międzynarodowej firmy a elektrociepłownią Kawęczyn powstało nowoczesne studio, żadna inna telewizja sportowa w Polsce nie może się takim pochwalić. No więc wszyscy obecni i byli piłkarze, prominentne postaci polskiego futbolu czy celebryci, jeśli chcą być pokazani przez Polsat przy okazji Ligi Mistrzów i Ligi Europy, bądź w magazynie „Cafe Futbol”, na ten koniec świata muszą podróżować. A przecież chcą.
Inwestycja na całego
– Na Ligę Mistrzów? – pyta grzecznie, drepcząc w kierunku samochodu pan na bramie wjazdowej. – To hala 500/700. Proszę słuchać uważnie, bo teren jest wielki. Do końca prosto, do wielkich anten, a potem w prawo.
Wcześniej mieściła się tu siedziba Polsatu Cyfrowego, stąd dystrybuowany był sygnał (po to te wielkie anteny) do satelitów. Teraz kompleks przy Łubinowej 4a spełnia też inne funkcje. To dlatego w drodze do studia można natknąć się na przegubowy czerwony autobus, dowożący ludzi do pracy. Powierzchnia całego kompleksu to około dziesięciu hektarów. Tu mieści się centrum produkcyjne wielu kanałów należących do grupy Polsat, tu mieści się także garaż wozów transmisyjnych, a że nie są to tanie rzeczy, czuwającą nad bezpieczeństwem i podejrzliwie przyglądającą się nieznajomym ochronę można spotkać na każdym kroku.
Polsat za trzyletnią możliwość transmitowania europejskich pucharów zapłacił krocie. Ile konkretnie, tego nie wiadomo, natomiast można spotkać się z informacjami, że wzrost względem poprzedniego kontraktu wyniósł na polskim rynku kilkadziesiąt procent (wyniki kolejnego przetargu już wiosną). A skoro inwestować, to na całego. Zbudowano więc również studio telewizyjne.
– Nie chcieliśmy tylko dogonić Europy, chcieliśmy ją przegonić – mówi dyrektor do spraw sportu telewizji Polsat, Marian Kmita. – Oprawiliśmy więc produkt na takim poziomie, że UEFA na marcowych warsztatach w Amsterdamie wyróżniła nas za sposób transmitowania rozgrywek. Padło zdanie: równajcie do Polsatu, zostaliśmy postawieni jako przykład dla takich stacji jak BSkyB czy Sky Italia. Wygłosiliśmy prezentację, podczas której przedstawiliśmy walory techniczne studia, pokazaliśmy jak wykorzystujemy techniki wirtualne i rzeczywiste. I co wcale nie jest w Polsce takie oczywiste, dużym uznaniem cieszyły się też nasze kąciki: kuchenny i muzyczny oraz wykorzystanie publiczności. Do tego, że Gary Lineker jest wybitnym fachowcem wszyscy już się przyzwyczaili, my postawiliśmy na rzeczy, których nikt dotychczas nie robił. Jeden z moich znajomych z Łotwy pracujący w UEFA pokazywał nam filmik na YouTube – okazuje się, że w Rosji nasze studio robi za przykład najwyższej jakości opakowania Ligi Mistrzów.
Studio kosztowało miliony euro, nikt nie podaje kwoty precyzyjnie. Co ważne jednak – nie pracuje tylko przy europejskich pucharach. Wykorzystywane jest choćby przy siatkówce. W ogóle inwestycji pod tytułem Liga Mistrzów plus studio nie można traktować wyłącznie w kategoriach opłacalności. Po pierwsze, szanse na to, że poniesione koszty zwrócą się w rok są marne, po drugie…
– Liga Mistrzów na antenach Polsatu to prestiż, także budowanie marki. To kolejna perła w naszej koronie. A pieniądze się zgadzają. Mamy jednak umiejętnie zdywersyfikowany kontent, jesteśmy mocno okopani przy siatkówce, więc w gruncie rzeczy to czy posiadamy prawa do europejskich pucharów, czy nie posiadamy z punktu widzenia biznesowego nie jest dla nas aż tak istotne – uzupełnia Kmita. – Historia uczy, że potrafiliśmy sobie radzić bez piłki nożnej w ofercie. W jednym czasie kończą się kontrakty na Ligę Mistrzów, Ekstraklasę, także mecze reprezentacji Polski w eliminacjach Europy i świata, instytucje za nie odpowiedzialne, głowią się jak ogłosić przetargi, żeby każdy gracz na polskim rynku mógł w nich wystartować, bo jeśli ktoś wyda 250 milionów złotych na polską ligę, może mieć problem, żeby poważnie zaistnieć na przykład przy prawach do meczów kadry. Budowy studia też nie należy łączyć wyłącznie z prawami do europejskich pucharów. Planujemy uruchomienie w przyszłym roku ligi KSW, której oprawę zamierzamy zamknąć w studio na Łubinowej. Mamy kilka pomysłów jak jeszcze uatrakcyjnić w trzecim sezonie sposób pokazywania europejskich pucharów. Jestem zwolennikiem mocnego otwarcia sezonu i potem utrzymania przez rok wysokiego standardu. Chcemy szerzej korzystać z teleportacji, pojawią się nowe wirtualne atrakcje dla widzów, utrzymamy wyjazdy ekip komentatorskich na stadiony, być może grono ekspertów wzmocni jeden z byłych selekcjonerów reprezentacji Polski, że tak się wyrażę, z młodszego pokolenia.
Moment teleportacji
Po wejściu do studia w oczy rzucają się trzy rzeczy. Po pierwsze, powierzchnia. Studio jest przestronne, w sumie ma 700 metrów kwadratowych, bez trudu znalazło się w nim miejsce na kilka rzędów trybun, które zapełniają dzieci – młodzi adepci futbolu. Po drugie, potężny ekran, tak zwany wall. Jest to największy wygięty ekran w studiu telewizyjnym w Europie. Trzeba podejść bardzo blisko, żeby zauważyć łączenia i… kilka wypalonych pikseli. W trakcie transmisji dla ludzkiego oka nie jest to jednak zauważalne. Sprzęt przybył w częściach z Korei. Został wykonany specjalnie na zlecenie Polsatu. Prototyp. Pierwotnie przygotowane rusztowanie trzeba było wzmocnić, gdyż uginało się pod ciężarem całej konstrukcji. Blisko 4 metry wysokości, 24 metry długości, łączna rozdzielczość 4 razy 4K, 32 miliony pikseli, wreszcie około 1,8 tony wagi – to najważniejsze parametry chluby Polsatu. Sam montaż ekranu zajął dwa tygodnie. Prace nad studiem, od przygotowania projektu, przez ściągnięcie sprzętu (między innymi do wyświetlania grafiki trójwymiarowej, która widoczna jest na ekranach telewizorów) do zbudowania studia trwały rzecz jasna zdecydowanie dłużej. Zaczęły się zaraz potem, gdy stało się jasne, że Polsat będzie nadawcą Ligi Mistrzów i Ligi Europy – w sumie zajęły około rok.
I trzecia sprawa, tak zwany greenbox. Chodzi o nieduże pomieszczenie o zielonym wnętrzu. To w nim odbywa się tak zwana teleportacja – prowadzący program wykonuje charakterystyczny krok, a w efekcie widz odnosi wrażenie, że przenosi się na jeden ze stadionów i tam rozmawia z reporterem. W rzeczywistości, charakterystyczny krok służy do podkreślenia momentu teleportacji, a prowadzący po prostu mija próg, na którym zamontowano lampy LED doświetlające pomieszczenie, a następnie stojąc już wewnątrz, rozmawia… ze ścianą. Tylko kątem oka widzi na monitorze reportera, mówiącego do kamery na stadionie. Jeśli prowadzący w studio wykona ruch w którąś ze stron, reporter otrzymuje z reżyserki instrukcje na ucho, aby skierował wzrok w odpowiednim kierunku. Tak osiąga się efekt naturalności rozmowy. Sprytne.
Wysokie fotele
Na ucho podpowiedzi otrzymują również eksperci obsługujący system do analizy gry. Oczywiście tylko pod warunkiem, że mają kłopoty z jego obsługą, co po już długim okresie korzystania z oprogramowania, właściwie się nie zdarza.
– Aby przygotować materiały, które chcemy pokazać widzom, przyjeżdżamy na miejsce trzy godziny przed rozpoczęciem programu na żywo – mówi krótko trener Dariusz Wdowczyk, zajęty, wspólnie z Tomaszem Łapińskim, wycinaniem kolejnych fragmentów meczów. W sumie przy obsłudze jednej transmisji ze studia pracuje około 50 osób – na ekranach telewizorów widzimy tylko garstkę ekipy. Kiedy Jerzemu Engelowi psuje się fotel, zanim jeszcze zaczyna się program, natychmiast otrzymuje pomoc. Przy okazji o podniesienie siedzenia prosi również Dariusz Dziekanowski.
– Darek znalazł się w setce najlepszych polskich piłkarzy w plebiscycie PZPN, od razu chce wyżej fotel – zaśmiał się Artur Wichniarek. – Słuchaj, niedługo wybiorą skład na 200-lecie PZPN, może wtedy się załapiesz – poszła riposta Dziekana. Resztę zobaczyć można było w telewizji.
ARTYKUŁ UKAZAŁ SIĘ RÓWNIEŻ W TYGODNIKU „PIŁKA NOŻNA” (NR 52-53/2019)