Przejdź do treści
Tak blisko, a tak daleko

Ligi w Europie Premier League

Tak blisko, a tak daleko

Znów zajmują czwarte miejsce w tabeli. Znów czeka ich szalenie wymagający finisz rozgrywek. Znów wszystko jest w ich głowach i nogach. Piłkarze Leicester City pragną jednak uniknąć całkowitego deja vu i zapewnić sobie udział w Lidze Mistrzów.



Rodgers i Vardy wiedzą, że droga do Ligi Mistrzów wciąż jest bardzo wymagająca. (fot. Reuters)

Na trzy kolejki przed końcem sezonu Premier League Lisy zajmują czwarte miejsce w tabeli. Mają pięć punktów przewagi nad West Hamem i sześć nad Liverpoolem, który rozegra zaległe spotkanie z Manchesterem United. Siódmy Tottenham traci do nich siedem oczek, a Everton, który również ma w zanadrzu jeden dodatkowy mecz (z Aston Villą) – osiem. Mogłoby się więc wydawać, iż Kelechi Iheanacho i spółka są o krok od osiągnięcia upragnionego celu. Że jedną nogę postawili już w fazie grupowej kolejnej edycji Ligi Mistrzów. Że robota została niemal wykonana. To jednak tylko pozory, którym Brendan Rodgers i jego piłkarze nie dadzą się zwieść.

KONIECZNOŚĆ PROGRESU

Nie po tym, co przytrafiło im się rok temu. Wówczas – podobnie jak teraz – Leicester City przez znakomitą większość rozgrywek plasowało się na pozycji gwarantującej zaproszenie na najbardziej wykwintne salony europejskiego futbolu klubowego. Podobnie jak teraz, na trzy serie gier przed zamknięciem zmagań było czwarte i miało wszystko w swoich głowach i nogach. Depczące im po piętach Czerwone Diabły chwaliły się identycznym dorobkiem punktowym, lecz bilans bramkowy wykręciły gorszy.

Mimo to, drużyna z King Power Stadium nie osiągnęła upragnionego celu. Z ostatnich trzech starć sezonu wygrała tylko jedno. Dała radę mocnemu ówcześnie Sheffield United, ale Tottenhamowi oraz Manchesterowi United już nie. Na metę dotarła jako piąta. Do lokaty numer cztery zabrakło jej czterech oczek.

Po ostatnim gwizdku rozgrywek piłkarze nie udali się bezpośrednio na wakacje. Zebrali się w hotelu, by pomówić na temat wydarzeń wcześniejszych miesięcy. – Rozmowa była ważna, ponieważ pojawiła się narracja, zgodnie z którą nie zaliczyliśmy udanego sezonu. Chciałem to przeformułować i powiedzieć zawodnikom: „Poradziliście sobie bardzo dobrze. Czy w kolejnym sezonie zdołamy to kontynuować?” – wyjawił Rodgers w rozmowie z Robbiem Fowlerem. Dziś wiemy już, że odpowiedź na pytanie Irlandczyka z Północy brzmiała „tak”. Kwestia tego, czy zespół wyciągnął wnioski, pozostaje otwarta. Jeśli Lisy chcą utrzymać miejsce w pierwszej czwórce i nie musieć przy tym liczyć na potknięcia innych, w finalnych trzech kolejkach rywalizacji powinny zdobyć więcej niż trzy punkty. Uczynić progres względem poprzedniego sezonu.

ZRANIONE ZWIERZĘ

Łatwo nie będzie. W minionych dwóch spotkaniach Leicester City zremisowało z Southampton i uległo Newcastle United. Sroki strzeliły aż cztery gole, stając się pierwszym przedstawicielem angielskiej ekstraklasy od 2019 roku, który dokonał tej sztuki goszcząc na King Power Stadium. Na podstawie niniejszych wyników można dojść do wniosku, że drużyna prowadzona przez Rodgersa zatraciła – przynajmniej chwilowo – umiejętność ogrywania ekip z dolnej połowy tabeli. A przecież do niedawna właśnie to było dla niej głównym źródłem punktów. Ostatnim przeciwnikiem, który w momencie potyczki z Lisami znajdował się w górnej dziesiątce stawki i który z nimi przegrał, była Aston Villa. Rzecz wydarzyła się 21 lutego. Potem finaliści Pucharu Anglii zaliczyli niepowodzenia w potyczkach z West Hamem i Manchesterem City.

 


 

W słabszej dyspozycji Leicester nie ma przypadku, choć jest sporo pecha. Od tygodni gra zespołu opiera się w znacznej mierze na bardzo dobrych występach Jonny’ego Evansa w defensywie (acz nie tylko tam) i życiowej formie Kelechiego Iheanacho w ofensywie. Reszta stara się ich wspierać, lecz zdana sama na siebie bywa bezradna. Duży wpływ miały na to urazy. Szkoleniowiec Lisów nie może korzystać z Harveya Barnesa oraz Jamesa Justina. Mimo wyleczenia kontuzji, James Maddison i Jamie Vardy nie prezentują się tak, jakby całkowicie doszli do siebie. Co gorsza, w trakcie rozgrzewki przed meczem z Newcastle problemów zdrowotnych nabawił się Evans. Zgodnie z pierwszymi prognozami, nie można wykluczyć scenariusza, w którym Irlandczyk z Północy nie wraca już w tym sezonie na boisko.

Dłuższa absencja jednego z liderów drużyny tylko wzmocniłaby poczucie, o którym na antenie Sky Sports mówił Jamie Redknapp. – Aktualnie każdy postrzega Leicester, które zajmuje czwarte miejsce, jako zranione zwierzę. Każdy stara się je złapać. […] Leicester wydaje się obecnie najbardziej narażone na niepowodzenie, choć związane z nim osoby będą mówić o tym, że drużyna ma przewagę punktową i że wielu chciałoby być w jej sytuacji – stwierdził były gracz między innymi Liverpoolu.

NIEKORZYSTNA PRZESZŁOŚĆ

Redknapp zwrócił również uwagę na terminarz Lisów, który określił mianem „okropnego”. Trudno się z tym nie zgodzić. W ostatnich trzech kolejkach sezonu Leicester zmierzy się z Manchesterem United, Chelsea oraz Tottenhamem. Na jego korzyść nie przemawiają nie tylko wspomniane już kłopoty w spotkaniach z silnymi przeciwnikami i gorsza dyspozycja w minionych występach, ale też stosunkowo świeża historia zmagań z następnymi rywalami.

Jeśli chodzi o mecze na poziomie Premier League, Lisy nie pokonały Czerwonych Diabłów od 2014 roku. W tym okresie doszło do 12 ligowych starć obu ekip, spośród których Leicester 3 zremisowało, a 9 przegrało. Szczególnie dobrych wspomnień z potyczek z Manchesterem United nie ma również Rodgers. Na 14 takowych Irlandczyk z Północy 3 wygrał, 1 zremisował, a w 10 poniósł porażkę (bilans jego spotkań z Ole Gunnarem Solskjaerem to 2-1-2). O ostatecznej niepomyślności misji o kryptonimie Liga Mistrzów zadecydowało w poprzednim sezonie niepowodzenie właśnie w bezpośredniej rywalizacji z zawodnikami z Old Trafford. Warto natomiast pamiętać, iż w marcu bieżącego roku Iheanacho i spółka pokonali ich w ćwierćfinale Pucharu Anglii.

Leicester było górą także w poprzednim starciu z The Blues. Znów stanowiło to jednak wyjątek od normy. Tą od ostatniego triumfu drużyny z King Power Stadium nad Chelsea (2018 rok) były remisy. Na niwie angielskiej ekstraklasy takim rezultatem kończyły się trzy kolejne mecze obu stron. Przy okazji styczniowej potyczki, po której Frank Lampard nie miał już szans na utrzymanie posady, Rodgers odniósł pierwsze w karierze zwycięstwo nad klubem ze Stamford Bridge. Potrzebował do tego aż 16 podejść.

Patrząc przez pryzmat trendów z przeszłości, największą szansę na sięgnięcie po trzy punkty Lisy mają w meczu z Kogutami. Za kadencji obecnego trenera – którego osobisty bilans spotkań z Tottenhamem wynosi 7-1-4 – pokonywały londyńczyków w 2 z 3 rywalizacji. Jedyne potknięcie zaliczyli w trakcie feralnego finiszu minionej kampanii.

Mecz z Harrym Kanem i jego kompanami jawi się jako najłatwiejsza droga do trzech oczek także dlatego, iż z grona trzech finalnych przeciwników Leicester to oni prezentują najmniej równą, wysoką formę. A niewykluczone, że właśnie to starcie rozstrzygnie kwestię miejsca, jakie na koniec rozgrywek zajmie ekipa z King Power Stadium. Rodgers jeszcze przed spotkaniem z Newcastle zapowiedział: – Zmagania o zajęcie pozycji w czołowej czwórce będą zacięte do samego końca sezonu. Nigdy nie łudziliśmy się, iż będzie inaczej.

Przed ostatnimi aktami rywalizacji ligowej najważniejsze dla Lisów jest to, że nadal wszystko zależy od nich. Do upragnionego celu jest jednocześnie blisko i daleko. Droga do fazy grupowej kolejnej edycji Ligi Mistrzów wciąż jest bardzo wymagająca. Robota nie została jeszcze wykonana. Szkoleniowiec i piłkarze Leicester City wiedzą to prawdopodobnie lepiej niż ktokolwiek inny.

Maciej Sarosiek

Możliwość komentowania została wyłączona.

Najnowsze wydanie tygodnika PN

Nr 50/2024

Nr 50/2024