Tajemnicze morderstwa piłkarzy. Kulka w łeb, trucizna, kraksa
Co pewien czas słyszymy, że ktoś grozi śmiercią piłkarzowi. Na szczęście takie groźby przeważnie nie są spełniane, ale był czas, że niestety je realizowano. Motywem najczęściej okazywały się konflikty na tle politycznym, rasowym lub religijnym.
ZBIGNIEW MROZIŃSKI
Tak jak niemal pół wieku temu w Belfaście, stolicy Irlandii Północnej. Ta część zielonej wyspy nazywana Ulsterem była wtedy mocno podzielona religijnie i politycznie. Ludność wyznania katolickiego dążyła do zjednoczenia z Republiką Irlandii, zaś protestanci byli niechętni takiemu rozwiązaniu. Przez 30 lat, do 1998 roku, w bratobójczym konflikcie zginęło ponad 3,5 tysiąca ludzi, w tym 1854 cywilów. Wśród nich byli również piłkarze. Pomyśleć, że teraz pojawiają się głosy, że może byłoby dobrze, gdyby zawodnicy Eire oraz Ulsteru utworzyli wspólną reprezentację w piłce nożnej. A w latach 70. XX wieku brat zabijał brata za to, że zobaczył, jak Irlandczycy, tylko z tej drugiej części wyspy, wyznający różne religie, wspólnie kopali piłkę nawet w rozgrywkach amatorskich…
STRZAŁY NA ULICACH
Bankmore Star to nazwa, która nic dzisiaj nie mówi kibicom piłkarskim. Zresztą od dawna ten północnoirlandzki klub już nie istnieje. Kiedyś pisały o nim jednak media w całej Europie – z niemieckim magazynem „Der Spiegel” na czele. Zresztą sprawą interesowały się wówczas także polskie gazety. Po kilka stron poświęcano mu nie w książkach o tematyce piłkarskiej, lecz tych zajmujących się konfliktem zbrojnym w Ulsterze. Sukcesów sportowych zespół Bankmore nie zdążył bowiem osiągnąć, gdyż w tajemniczych okolicznościach zaczęli ginąć jego zawodnicy. Kilku skończyło życie z kulką w głowie.
Jak na tamte trudne czasy stanowili specyficzną grupę przyjaciół – w pierwszej jedenastce zespołu grającego w lokalnej Willowfield League było sześciu protestantów i pięciu katolików. Nie zamierzali kończyć wspólnej przygody z piłką tylko dlatego, że wokół nich trwał konflikt religijny. Wciąż razem trenowali, jeździli na mecze, chodzili do pubów na piwo, wspólnie podrywali dziewczyny. Jak się miało okazać, nie wszystkim z okolic leżącej w południowym Belfaście Ormeau Road, skąd się wywodzili, było to w smak. Inna sprawa, że początkowo nikt nie łączył ze sobą morderstw piłkarzy tej samej drużyny.
Do pierwszego zabójstwa doszło wieczorem 13 marca 1972 roku. 19-letni Patrick McCrory, prawoskrzydłowy, z zawodu hydraulik, wyznania katolickiego, akurat otwierał drzwi do domu przy Ravenhill Avenue. Dostał strzał w plecy. Ponieważ w tym okresie na ulicach Belfastu ginęło wielu ludzi, śmierć piłkarza nie była czymś nadzwyczajnym – jakkolwiek to brzmi. Raczej wychodzono z założenia, że takie coś mogło się wtedy przytrafić niemal każdemu mieszkańcowi Belfastu.
Gdy jednak niemal równo cztery miesiące później w czasie tradycyjnego festynu z okazji święta narodowego Irlandii w nocy z 11 na 12 lipca śmierć poniósł kolejny piłkarz Bankmore Star, zaczęto się zastanawiać, że to może jednak nie był przypadek. Była czwarta rano, gdy padły strzały na Spring Hill Avenue w zachodnim Belfaście. Minęło kilka kolejnych godzin, zanim dowiedziano się, co się tam dokładnie stało. Obok budynku miejscowej fabryki znaleziono zwłoki 21-letniego Davida Colina Pootsa, protestanta, z zawodu piekarza, ale także zawodnika wspomnianej drużyny piłkarskiej. Został trafiony strzałem w głowę. Trudno było myśleć o rozgrywaniu meczów przez zespół Bankmore Star, skoro ubywało kandydatów do gry.
KARA ZA POKÓJ
Nie minęły nawet dwa miesiące, a z wyjściowego składu zespołu Bankmore żyło już tylko ośmiu piłkarzy. Dzieci bawiące się w ogrodzie odkryły ciało 21-letniego Samuela Boyda, utalentowanego prawoskrzydłowego, którego swego czasu testowano przez kilka tygodni w angielskim Sunderlandzie. Wrócił jednak do Belfastu, ożenił się z katoliczką i przyjął jej wiarę. Zanim zginął
6 września 1972 roku, przysłano mu książkę kryminalną, której bohaterami byli właśnie protestant i katoliczka. To było poważne ostrzeżenie, bo według książki bohater zaledwie tydzień po ślubie został zastrzelony. Pracujący w młynie Boyd został zabity strzałami w głowę i klatkę piersiową, a twarz miał nakrytą kawałkiem materiału. To już nie mógł być przypadek, więc pozostali przy życiu piłkarze grający na stadionie Belfast Part Department zaczęli się bać i głośno zastanawiać: który z nich będzie następny?
I właśnie taki list ostrzegawczy dostał na początku kwietnia 1973 roku Robert Millen. Pod wycieraczką przed domem znalazł niewielką karteczkę, na której było kilka nazwisk, także jego. Jak się okazało, była to lista skazanych na śmierć przez terrorystów, a może tylko przez jakiegoś szaleńca.
13 kwietnia Millen już nie żył. Wszystko wyglądało jak egzekucja, został trafiony strzałem oddanym z samochodu jadącego w pobliżu kościoła metodystów w Belfaście. Jego ciało znaleziono jednak dopiero po kilku dniach w dokach, było przykryte workami po piasku. Był czwartym zawodnikiem drużyny Bankmore Star, który zginął w ciągu zaledwie kilkunastu miesięcy. Pogrzeb Bobby’ego „Scruffa” Millena zamknął czarną serię. Potem zawodnicy zespołu z Belfastu obserwowali każdy samochód, bo z niego mogły paść strzały, każdego człowieka idącego w ich kierunku, bo mógł okazać się zabójcą. Egzekutorzy lub egzekutor często chcieli widzieć twarz ofiary, gdy będzie konała.
Jednak więcej śmiertelnych ofiar wśród piłkarzy i ludzi związanych z Bankmore Star nie było. Inna sprawa, że po zabójstwie czterech graczy podstawowej jedenastki drużyna nie mogła już istnieć. Tragicznych zgonów zawodników nie można było traktować jako przypadkowe. Dziennikarz „Spiegla” Walter Gloede pisał wtedy, że klub ze stolicy Ulsteru naraził się, łamiąc bariery religijne, i za to zostali skazani na śmierć piłkarze. Z kolei Martin Dillon i Denis Leane, autorzy książki „Morderstwa polityczne w Irlandii Północnej”, napisali, że Bankmore Star został ukarany za to, że chciał godzić ze sobą zwaśnione strony. Że dla tych młodych ludzi nie miało znaczenia, czy ze sobą grają katolicy i protestanci. Pokazywali, że można żyć w pokoju. A nie wszyscy byli zainteresowani takim obrotem sprawy w Irlandii Północnej. Niestety, kilku z nich zapłaciło za to najwyższą cenę. Natomiast Robert Cantwell w artykule opublikowanym w „Illustrated Sport” o rozbitej twarzy sportu Belfastu był zdania, że powód morderstw pozostanie tajemnicą na zawsze.
PRESJA NAZISTÓW
Tak jest w przypadku Austriaka Matthiasa Sindelara, gwiazdy piłkarskich boisk w latach 30. XX wieku. 23 stycznia 1939 roku w jednym z wiedeńskich mieszkań znaleziono w łóżku ciało jego oraz jego włoskiej przyjaciółki Camilli Castagnoli, która wprawdzie jeszcze dawała oznaki życia, ale zmarła, nie odzyskawszy przytomności. Oficjalnie jako przyczynę śmierci podano zatrucie tlenkiem węgla, ale od razu pojawiły się plotki, że Mozart Futbolu zastał zamordowany przez nazistów za to, że odmówił gry w reprezentacji Niemiec po dokonanym niemal rok wcześniej anschlussie, czyli wcieleniu Austrii do III Rzeszy. Podejrzenia były o tyle uzasadnione, że oboje byli pochodzenia żydowskiego, a w kraju rządzonym przez Adolfa Hitlera prawa takich obywateli były ograniczone i odbierano im majątki. Wiedeńska gazeta „Kronen Zeitung” spekulacje opierała na tym, że urządzenie, z którego miał się ulatniać tlenek węgla, wcale nie było uszkodzone. Śledztwo przeprowadzone przez policję nie dało jednak efektów w postaci wykrycia sprawców śmierci słynnego piłkarza. Z kolei austriacki pisarz żydowskiego pochodzenia Friedrich Torberg napisał wiersz „O śmierci piłkarza”, który opublikowano dopiero po II wojnie światowej, w którym sugerował, że zaszczuty przez nazistów Sindelar popełnił samobójstwo, ale nie można było tego podać oficjalnie, bo nie mógłby mieć pogrzebu z wszelkimi honorami.
Sindelar z reprezentacją Austrii zajął czwarte miejsce na mistrzostwach świata, które w 1934 roku odbyły się we Włoszech, i znalazł się w jedenastce turnieju. Na następny mundial Austriacy już nie pojechali, bo ich kraj był już włączony do Niemiec. Podczas meczu na pożegnanie reprezentacji Austrii, który rozegrano na początku kwietnia 1938 roku z ekipą III Rzeszy, Sindelar po zdobyciu bramki na 1:0 wykonał prowokacyjne gesty radości przed trybuną, na której siedzieli faszystowscy notable. Austria wygrała 2:0, a wkrótce zabroniono grać w piłkę zawodnikom pochodzenia żydowskiego. Ten wybitny napastnik otrzymywał jednak powołania do kadry Niemiec, lecz odmawiał występu. Tłumaczył się kontuzją kolana, miał już
37 lat, a także tym, że raczej czuje się bardziej trenerem Austrii Wiedeń niż piłkarzem.
26 grudnia 1938 roku po raz ostatni wybiegł na boisko w meczu z Herthą w Berlinie przy głośnych protestach kibiców drużyny gospodarzy. Nie chciał emigrować, prowadził kawiarnię w Wiedniu, a na jego pogrzeb, który odbył się na cmentarzu Centralnym w stolicy kraju, przyszło aż 15 tysięcy ludzi.
OFIARA STASI
7 marca 1983 roku w Brunszwiku leżącym w Republice Federalnej Niemiec zmarł Lutz Eigendorf, napastnik miejscowego Eintrachtu. Była to konsekwencja wypadku samochodowego, jakiemu uległ dwa dni wcześniej. Po upadku muru berlińskiego w aktach tajnej enerdowskiej policji Stasi odkryto, że była to kara za zdradę pod koniec lata 70. Niemieckiej Republiki Demokratycznej. Pozostał wtedy w RFN po meczu jego ówczesnej drużyny Dynamo Berlin, podlegającego właśnie Stasi, z 1. FC Kaiserslautern. Przez rok Eigendorf nie mógł zgodnie z międzynarodowymi przepisami grać w piłkę, ale trenował w 1. FCK, a w wywiadach krytykował ustrój panujący w NRD i wszechobecną inwigilację obywateli przez służby specjalne. Mocno jednak przeżywał rozstanie z żoną, której nie pozwolono przyjechać do niego do RFN.
Wypadek nastąpił po uderzeniu samochodu w drzewo. Wcześniej Eigendorf został oślepiony przez jadącą z przeciwka ciężarówkę. W organizmie miał też duże stężenie alkoholu, a wcześniej w barze wypił niewielkie raczej ilości piwa. Podejrzewano, że coś mu dosypano do szklanki ze złocistym napojem. Po latach w Niemczech nakręcono film dokumentalny pod tytułem „Śmierć zdrajcy”, w którym pokazano przekonujące dowody, jak miano zlikwidować piłkarza, któremu socjalistyczne państwo dało tak wiele, a on potraktował je w taki sposób. W reprezentacji NRD w latach 1978-79 Eigendorf rozegrał sześć meczów i strzelił trzy gole. Szef Stasi Erich Mielke nie mógł mu darować zdrady i wydał wyrok. Sposób śmierci miał być na tyle wiarygodny, żeby wyglądało na zwykły wypadek.
TEKST UKAZAŁ SIĘ W OSTATNIM (14/2017) NUMERZE TYGODNIKA „PIŁKA NOŻNA”