Szybkie ciosy w Stuttgarcie i konfetti w Rosario
Dziś po raz trzeci w historii reprezentacja Polski na mistrzostwach świata zmierzy się z Argentyną. Mecze z tym zespołem zawsze wzbudzały u mnie wielką ekscytację. Poprzednio były to spotkania otwierające rozgrywki grupowe: raz ich pierwszą fazę, a raz drugą fazę.
Gdy na początku 1974 roku po losowaniu mundialu w Republice Federalnej Niemiec okazało się, że naszym pierwszym rywalem w tym turnieju będzie ekipa Albiceleste w Polsce było lekkie przerażenie. Nic dziwnego, gdyż zaledwie rok wcześniej w Monachium Argentyna pokonała przecież 3:2 niezwykle silną reprezentację RFN, efektownie przeszła też przez eliminacje MŚ w strefie CONMEBOL, wyprzedzając w trzyzespołowej grupie Paragwaj i Boliwię. Pewną nadzieję stanowiło natomiast dla nas to, że odszedł skonfliktowany z federacją argentyńską selekcjoner, słynny przed laty piłkarz Omar Enrique Sivori. Zastąpił go Vladislao Cap, o którym u nas mówiono Władek, bo jego ojciec pochodził z Polski. Przed mundialem zainteresowanie kadrą argentyńską było tak ogromne, że za ocean poleciał na kilka tygodni redaktor Mirosław Skórzewski z „Przeglądu Sportowego”, a w „Piłce Nożnej” można było czytać korespondencje zamieszkałego w Buenos Aires byłego reprezentanta Polski i żołnierza Armii Andersa – Jerzego Bułanowa.
Gdy w maju 1974 argentyńska kadra zawitała do Europy na serię meczów, transmitowała je Telewizja Polska, a redaktor Tomasz Wołek uczył z ekranu jak wymawiać prawidłowo nazwiska Argentyńczyków: że Ruben Ayala, to Ażiala, a Hector Yazalde to Żiazalde… W Paryżu Argentyna wygrała 1:0 z Francją po golu Mario Kempesa, a na Wembley zremisowała 2:2 z Anglią i zachwycano się nie tylko dwoma golami Kempesa, ale i ekwilibrystyczną interwencją golkipera gości Daniela Carnevaliego.
W sobotnie popołudnie 15 czerwca 1974 napięcie było ogromne, a tymczasem nad Warszawę przyszła burza z piorunami i naszła mnie przerażająca myśl, że jeszcze nie daj Boże wyłączą prąd i nie obejrzę transmisji ze Stuttgartu. Okazało się, że prąd odłączono, tyle że argentyńskim piłkarzom, bo już w 7. minucie prowadzenie dał biało-czerwonym Grzegorz Lato, a dwie minuty później rezultat na 2:0 podwyższył Andrzej Szarmach. Dla rywali bramkę kontaktową dopiero po godzinie gry zdobył Ramon Heredia, ale już po dwóch minutach do siatki piłkę ponownie skierował Lato. Wymiana ciosów jeszcze się skończyła, w 68. minucie gola dla Albiceleste wbił Carlos Babington. Polacy prowadzeni przez Kazimierza Gorskiego wygrali 3:2, zaczynając swój wspaniały szlak po III miejsce na świecie. Argentyna była w najlepszej ósemce.
Ponieważ Argentyna była gospodarzem następnego mundialu, więc nie musiała uczestniczyć w eliminacjach i rozgrywała wiele meczów towarzyskich. Dwukrotnie w tym okresie zmierzyła się też z Polakami: 24 marca 1976 (tego dnia w Argentynie władzę akurat przejęła wojskowa junta) biało-czerwoni w Chorzowie przegrali 1:2, mimo że przez kilka minut prowadzili po golu Kazimierza Kmiecika z rzutu rożnego. 29 maja roku następnego na stadionie La Bombonera w Buenos Aires Albiceleste wygrali (była transmisja TV) 3:1, chociaż znowu jako pierwsi nasi strzelili gola – znowu Lato.
Niemal równo rok później, w środę 14 czerwca 1978 roku obie ekipy zagrały już o punkty mistrzostw świata. Mecz się rozpoczął, gdy w Warszawie było już kwadrans po północy, a przecież następnego dnia musiałem iść do szkoły. Przez cały mecz niósł się z trybun stadionu w Rosario nieprawdopodobny wrzask Argen-tina, Argen-tina! Boisko co jakiś czas było zasypywane tysiącami konfetti. Bohaterem został Kempes, który zdobył dwie bramki i wybił ręką piłkę zmierzającą do bramki gospodarzy po strzale Laty. Sędzia podyktował wtedy rzut karny dla biało-czerwonych, ale słaby strzał Kazimierza Deyny obronił Ubaldo Fillol.
Selekcjoner Jacek Gmoch powtórzył w drugiej połowie dziwny manewr Alfa Ramseya z meczu Anglików z Polakami na Wembley w roku 1973. Podał imię piłkarza, który miał się rozgrzewać, ale kazał wejść nie temu, który myślał, że ma wejść, lecz jego imiennikowi. U Ramseya wejścia się spodziewał Kevin Keegan, a wszedł Kevin Hector, a u Gmocha zamiast Włodzimierza Lubańskiego został wprowadzony Włodzimierz Mazur. Argentyna prowadzona Cesara Luisa Menottiego wygrała 2:0, a dziesięć dni później została mistrzem świata, a Polskę sklasyfikowano na piątej pozycji.
ZBIGNIEW MROZIŃSKI