Szarańcza, czyli kinder garden w Serie A
Sinisa Mihajlović obwieścił, że jeszcze w tym sezonie skomponuje skład Bolonii z zawodników urodzonych w 2000 roku i później. Nawet jeśli zamierzonego planu w praktyce nie wykona, to w teorii pokazał, jakie ma chęci i możliwości. Nie on jeden.
TOMASZ LIPIŃSKI
Mihajlović się nie boi. Jako trener Milanu i to taki, któremu palił się grunt pod nogami, miał odwagę wprowadzić do bramki niespełna 17-letniego Gianluigiego Donnarummę. A był rok 2015 i mało kto w Serie A włączał młodzieży zielone światło, co najwyżej dla najzdolniejszych paliło się pomarańczowe.
Nowe światło
Jako przyjaciel i były współpracownik Roberto Manciniego podąża jego tropem. To obecny selekcjoner pokazał nową drogę. Wyprowadził Italię z epoki zacofanego średniowiecza, w którą wpędził ją i zamknął Gian Piero Ventura. To on po największej klęsce od 1991 roku zaklinał się, że nie dało się lepiej zestawić kadry narodowej, że w nikogo lepszego włoska ziemia nie obrodziła. Pierwsze co zrobił jego następca to udowodnił, że możliwości były tylko należało umieć i przede wszystkim chcieć znaleźć. Na pierwszej liście powołanych znaleźli się Emerson Palmieri z Chelsea, Mattia Caldara z Atalanty, Daniele Baselli z Torino i Rolando Mandragora z Crotone, a to była tylko przymiarka do tego, co nastąpiło wkrótce.
Na jesienne mecze z Polską i Portugalią w 2018 umieścił na liście Nicolo Zaniolo i Pietro Pellegriego. Drugi był postacią nawet całkiem dobrze kojarzoną. Zabłysnął w Genoi, dopiero co został sprzedany do Monaco, z drugiej strony miał tylko 17 lat i nikt – poza najważniejszym wyjątkiem – nie pomyślał o nim w kontekście kadry. Natomiast pierwszy to była prawdziwa bomba. Przeglądanie statystyk z Serie A mijało się z celem, bo tam jego nazwisko ciągle nie figurowało. Czekał na debiut. Akurat został przez Inter wpakowany do paczki, obłożony milionami euro i wysłany do Romy w ramach rozliczeń za Radję Nainggolana. Mógł pochwalić się tytułem wicemistrza Europy do lat 19, ledwie siedmioma występami na poziomie drugoligowym, niczym więcej. Następnym jego krokiem powinna być kadra U-20, później młodzieżówka, systematyczna gra w Serie A i dopiero reprezentacja. Szczebel po szczeblu do takiej drabinki rozwoju wszyscy we Włoszech się przyzwyczaili. Jak w wojsku – hierarchia obowiązywała.
A tu Mancini ją zburzył i drabinę przewrócił. Jeśli w kimś zobaczył potencjał, to bez względu na wszystko po prostu go brał. I wziął Zaniolo, a po nim kolejnych: Federico Chiesę, Moise Keana, Sandro Tonalego, Vincenzo Grifo, Gaetano Castrovillego i Alessandro Bastoniego. Większość tych piłkarzy dostało szanse w swoich klubach, ponieważ albo na nich, albo na ich pokolenie selekcjoner rzucił zupełnie nowe światło. Także idąc w drugą stronę, wiek nie stanowił dla Manciniego żadnej bariery. Dlatego ponad 36-letni Fabio Quagliarella stał się najstarszym strzelcem w historii Azzurrich, a Francesco Caputo rozpoczął karierę reprezentacyjną po trzydziestce.
Kiedy z okazji niedawnych 56. urodzin zrobiono selekcjonerowi laurkowe podsumowanie, wyszło, że sprawdził 63 piłkarzy, w tym aż 32 u niego debiutowało. W ostatnim tegorocznym sprawdzianie z Bośnią i Hercegowiną w podstawowym składzie zmieściło się dwóch 21-latków, jeden 22-latek, jeden 23 latek i jeden wszedł na zmianę. A przecież gdyby nie kontuzja, musiałoby znaleźć się też miejsce dla Zaniolo. Dla porównania w kadrze Antonio Conte na mistrzostwa Europy w 2016 roku najmłodszy był 22-letni Federico Bernardeschi, drugi w kolejności Mattia de Sciglio miał o trzy lata więcej. Natomiast średnia wieku drużyny w niesławnym bezbramkowym barażu ze Szwecją liczyła 30,6.
Króliki z cylindra
Mancini dokonał przewrotu i pokazał, że można na tym dobrze wyjść. Inni trenerzy uwierzyli. Uwierzyła także młodzież w rodzącą się szansę. Jakże inaczej wyglądała sytuacja dekadę temu z okładem. Tacy włoscy piłkarze jak Mario Balotelli, Davide Santon czy De Sciglio plus kilku cudzoziemców na czele z Brazylijczykiem Adriano czy Nigeryjczykiem Obafemim Martinsem należeli do rodzynków w kadrach wielkich klubów. W Serie A rządzili weterani, których zwykło nazywać się senatorami. O Serie A mówiło się, że to liga dla starszych piłkarzy. Kiedy Milan pokonywał w maju 2007 roku w finale Ligi Mistrzów Liverpool opierał się niemal całym ciężarem na pięknych trzydziestoletnich. Młodzież znajdowała ujście dla swojej niecierpliwości na Wyspach Brytyjskich. Tam jej otwierano drzwi do dorosłego futbolu na najwyższym poziomie. Były dla niej też pieniądze, były perspektywy. Na emigracji zaistniał Giuseppe Rossi, jednak symbolem tamtego, w dużej części straconego pokolenia stał się Federico Macheda, na którego postawił Sir Alex Ferguson. Co Włoch z Manchesteru United dotknął piłki, to zamieniał w złotego gola. Piękny sen szybko się urwał i nastała coraz bardziej szara piłkarska codzienność. Dziś odnajdujemy Machedę w podupadłym Panathinaikosie Ateny u boku dobrze w Polsce znanego Carlitosa. Pod ten sam mianownik można podciągnąć Samuele dalla Bonę, Fabio Boriniego, Pierluigiego Golliniego i sporą grupę anonimowych dziś graczy, którzy z czasem powracali na ojczyzny łono z nadziejami na odbudowanie dobrze zapowiadających się karier. Mało któremu to się udało.
Oczywiście na gwałtowny dopływ świeżej krwi miały również wpływ inne czynniki: jak ostatnio sytuacja ekonomiczna wywołana przez Covid-19, czy jak przegrana wojna na transferowym rynku z bogatszymi klubami z Anglii, Hiszpanii i Niemiec. Alternatywą stało się przeczesywanie słabszych lig, wyciąganie brylantów do oszlifowania lub sięganie po uczniów własnych akademii. Generalnie Serie A z miejsca wystawowego dla produktów wysokiej jakości stawała się fabryką półproduktów do dużej i cierpliwej obróbki.
Teraz gdzie nie spojrzeć, tam ktoś nowy-młody wystrzeli ponad poziom. Weźmy ostatnią kolejkę europejskich pucharów. Do obecności Bastoniego w tercecie defensywnym Interu już każdy się przyzwyczaił i o Diego Godinie zapomniał. Na stałe do pierwszej drużyny dołączył i zabiera się na każdy mecz, na razie w charakterze trzeciego bramkarza Filip Stanković. Zbieżność nazwisk nieprzypadkowa: to średni z trzech synów Dejana, z rocznika 2002, przed którym rysują się bardzo ciekawe perspektywy. W Atalancie defensywą rządzi Cristian Romero (1998), fachu obrońcy uczy się Bosko Sutalo (2000), do pomocy dobija się Matteo Ruggeri (2002), w ataku grałby częściej Amad Diallo (2002), ale już wiadomo, że w styczniu odchodzi do Manchesteru United. Dla Juventusu pierwszego gola strzelił Chiesa (1997), tym razem z ławki wszedł Dejan Kulusevski (2000), Matthijs de Ligt (1999) to uznana już firma. W nie lada konsternację wprawił wszystkich Andrea Pirlo, kiedy w swoim debiucie postawił na Gianlukę Frabottę (1999) i na jednym razie nie poprzestał. Parę kolejek później objawił się o rok młodszy Manolo Portanova (2000). Wreszcie w spotkaniu z Dinamem Kijów jak królik z cylindra wyskoczył Radu Dragusin (2002). W Romie błysnął talentem i pięknym golem z Young Boys Riccardo Calafiori (2002). Już sprawdził się w innych bojach i innym klubie Marash Kumbulla (2000). Wreszcie Milan, przy którym trzeba zatrzymać się na dłużej.
Zwycięska młodość
Dzieło rimonty z Celtikiem zwieńczyli urodzeni w 1999 roku: Jens Petter Hauge i Brahim Diaz. Ich rówieśnicy Donnarumma, Matteo Gabbia i Diogo Dalot też brali w tym udział. Rossoneri wygrany 4:2 mecz w Lidze Europy kończyli w takim numerycznym zestawieniu: 21 – 21, 25, 21, 23 – 20, 23, 25 – 21, 18, 21. Średnia wieku to 21 lat i 7 miesięcy.
Oczywiście w fazie grupowej jest czas na eksperymenty, ale w Serie A, gdzie od początku gra toczy się o wysoką stawkę, Milan także zadziwia młodością. Pod okiem ojca-trenera Stefano Piolego i ojca chrzestnego Zlatana Ibrahimovicia świetnie się bawi najmłodsza drużyna w całej lidze ze średnim wynikiem 24 lat i 241 dni. Nigdy tak nie było, żeby w parze z młodością szło liderowanie w lidze. W przeszłości odmładzanie, stawiania na niedawnych juniorów, było domeną, jeśli w ogóle, drużyn co najwyżej przeciętnych, jak Atalanta (zanim stała się dzisiejszą Atalantą) czy Udinese.
W tym sezonie nie znajdziemy zespołu, którego średnia wieku przekraczałaby trzydziestkę. I co najważniejsze młodzi przenoszą góry. Niespodziankę za niespodzianką sprawia Verona, od której młodszy jest tylko Milan. Nachwalić się trudno piątego w tej klasyfikacji Sassuolo. Podobnie jak Sebastiana Walukiewicza, który jest prawdopodobnie najzdolniejszym i najdrożej wycenianym przedstawicielem Cagliari. A przy okazji jednym z niewielu piłkarzy w całej lidze obecnym w każdym meczu w pełnym wymiarze.
Wróćmy do Bolonii. Jej 7. miejsce pokazuje, że dużo pracy przed Mihajloviciem do wykonania, jeśli zamierza dotrzymać słowa. Na razie pozostaje mu cieszyć się postępami Aarona Hickeya. Kupiony z Hearts of Midlothian za 1,5 miliona euro lewy obrońca jest najwięcej grającym 18-latkiem w całej lidze. Właśnie po to, żeby grać odmówił Bayernowi Monachium i przeniósł się do Bolonii. Podobnych do Szkota Mihajlović z pewnością znajdzie lub nawet już ma i trzyma w blokach, by w odpowiednim czasie wprowadzić do akcji i zaskoczyć. Jak w poprzednim sezonie na San Siro. W 30. kolejce przy stanie 1:0 dla Interu wpuścił 18-letniego Gambijczyka Muse Juwarę. Upłynęło 9 minut i nastolatek doprowadził do wyrównania, a tamten mecz Bologna wygrała 2:1. Zwyciężyła młodość.
TEKST UKAZAŁ SIĘ W TYGODNIKU „PIŁKA NOŻNA” (NR 49/2020)