Zawód trenera w Polsce jest bardzo niepewny, szczególnie w najwyższej klasie rozgrywkowej. Aż dziewięć ekstraklasowych klubów, w tym jeden dwukrotnie, zmieniło szkoleniowców od pierwszego meczu w sezonie 2017-18. Na razie…
PAWEŁ GOŁASZEWSKI
Gdyby zapytać trenerów, co chcieliby dostać jako prezent urodzinowy lub bożonarodzeniowy, z pewnością wielu z nich odpowiedziałoby, że marzy im się jak największa i przede wszystkim najdłuższa cierpliwość właścicieli. Władze polskich klubów zawsze wolą zwolnić trenera, niż wymienić połowę zawodników, którzy niewiele wnoszą do zespołu. To zdecydowanie tańsza i wygodniejsza opcja. Nowa miotła przyjdzie, zazwyczaj posprząta bałagan i na kilka tygodni, a czasami miesięcy, wprowadzi spokój. Schemat jednak cały czas się powtarza i zazwyczaj po maksymalnie roku nadchodzą kolejne zmiany. – Uważam, że trener powinien dostać przynajmniej dwa okresy przygotowawcze, aby w pełni pokazać swoje możliwości – mówi Mariusz Rumak. – Ma wtedy czas, aby odpowiednio przygotować zespół, wynegocjować swoje transfery i odcisnąć piętno na grze drużyny.
SZYBKIE STRZAŁY
Początek lipca 2017 roku, piłkarze Wisły Płock przygotowują się do nowego sezonu. Nieoczekiwanie z pracy z Nafciarzami rezygnuje Marcin Kaczmarek, którego treningi nie przypadły do gustu jednemu z zawodników, o czym poinformował trenera. Ten urażony brakiem reakcji właścicieli rozwiązał umowę za porozumieniem stron. Wśród płockich kibiców wybuchła potężna dyskusja na temat jednego z ich ulubieńców, który przez pięć lat prowadził Wisłę. To bez wątpienia było jedno z najszybszych odejść w historii Ekstraklasy, jeszcze przed startem rozgrywek. Nikt się tego nie spodziewał, ponieważ płocczanie spełnili oczekiwania i jako beniaminek utrzymali się w najwyższej klasie rozgrywkowej. A przecież właśnie to zakładali przed startem rozgrywek.
– Zjawisko zwolnień trenerów dotyczy nie tylko Polski, ale również całego świata – zauważa trener Andrzej Strejlau, były selekcjoner reprezentacji Polski. – U nas jest to jednak na zdecydowanie większą skalę. Co chwila zmieniamy kolejnych szkoleniowców, co jest wręcz szalone. Jednego dnia człowiek nadaje się do pracy, a za chwilę wręcz przeciwnie. Częste zmiany na tym stanowisku nie idą w parze z rozwojem polskiej piłki.
Po pierwszym gwizdku sędziego w sezonie 2017-18 najszybciej poleciała głowa Jacka Magiery. Brak awansu do fazy grupowej europejskich pucharów, słaba postawa w lidze i brak perspektyw na przyszłość – tak argumentowano zwolnienie. Dzisiaj Magic pracuje w Polskim Związku Piłki Nożnej jako zastępca dyrektora sportowego ds. piłki młodzieżowej. Z młodszymi zawodnikami współpraca układa mu się dobrze od lat. Były trener Legii czy Zagłębia Sosnowiec uświadamia i wychowuje graczy, którzy we wczesnym wieku opuszczają rodzinny dom, startując do profesjonalnych karier.
Wrzesień okazał się fatalnym miesiącem nie tylko dla Magiery. Oprócz niego pracę tracili kolejno: Mariusz Rumak z Bruk-Betu Termaliki, Dariusz Wdowczyk z Piasta oraz Piotr Nowak z Lechii. Dzisiaj żaden z nich nie pracuje w zawodzie. Najkrócej trwała przygoda tego pierwszego, który dostał szansę prowadzenia zespołu w zaledwie 10 spotkaniach. Dlaczego zatem szefowie Słoni zdecydowali się go zwolnić? Pięć punktów w dziewięciu kolejkach i seria czterech porażek z rzędu przelały czarę goryczy. Z drugiej strony terminarz nie zapowiadał, że dorobek punktowy może być zdecydowanie większy. Termalica mierzyła się z Jagiellonią, Wisłą Kraków, Zagłębiem, Legią, Śląskiem, Lechem, Koroną, Górnikiem oraz Sandecją. Po rundzie jesiennej aż siedem z tych klubów znalazło się w grupie mistrzowskiej, do której BBT przecież bardzo daleko. – Trener Maciej Bartoszek zdobył z tymi samymi zespołami dokładnie tyle samo punktów co ja – analizuje Rumak. – Jakoś tak się to dziwnie układa… Zobaczymy, jak teraz Jacek Zieliński sobie z tym poradzi. Byłem w klubie krótko, więc nie mam nawet po czym odpoczywać.
(…)
CAŁY TEKST MOŻNA ZNALEŹĆ W NOWYM (9/2018) NUMERZE TYGODNIKA „PIŁKA NOŻNA”