Zaciętość, z jaką Mikel Arteta prowadzi Arsenal, nakazuje sądzić, że najważniejsza zmiana dokonywana przez tego szkoleniowca zachodzi nie w filozofii gry, ale mentalności działania całego klubu. Czy już ten sezon pokaże efekty rewolucji?
Arsenal wreszcie trafił z trenerem (fot. Paul Fields / Forum)
To najlepsze momenty dla Arsenalu. Piłkę na piątym metrze ustawia Bernd Leno, podaje krótko do Davida Luiza i wtedy rusza cała maszyna. Każdy z zawodników Artety schodzi do rozegrania lub wybiega w wolną przestrzeń, a kolejne ruchy układają się szybko i naturalnie, jakby zespół był do tego przyuczany latami. Są sytuacje, gdy wystarczy mu kilkanaście sekund błyskawicznej wymiany podań, by to czwarte lub piąte otworzyło możliwość wykorzystania szybkości napastników tam, gdzie miejsca jest najwięcej. I to przeciwnik musi w panice wracać, popełnia błędy i odpuszcza krycie. Nawet Liverpool ostatnio w lidze dopuścił Arsenal do strzelenia tak gola.
WŁAŚCIWA DROGA
To też najgorsze momenty dla Arsenalu. Bo gdy piłkę na piątym metrze ustawia Bernd Leno, to ma opcję zagrania do Davida Luiza, którego pomysły na kolejne kroki w akcji bywają szaleńcze. Nie jest on idealną opcją, ale i tak lepszą niż na przykład Rob Holding, który w tego typu schematach wygląda jeszcze mniej pewnie. Zresztą fani Arsenalu doskonale pamiętają z poprzednich lat, gdy zespół takie rozwiązanie stosował, często ku radości przeciwników. Zakładany przez nich pressing był skuteczny, prowadził do sytuacji podbramkowych i goli, które potwierdzały opinię o naiwności drużyny. Również Liverpoolowi taki doskok się powiódł i doprowadził do bramkowej szansy.
Wynikałoby z tego, że Arsenal znajduje się w zawieszeniu: wie, co i jak chce grać, ale jeszcze nie ma ani na tyle wprawy, ani jakości na każdej pozycji, by przynosiło to tak wiele punktów. Spotkanie z Liverpoolem w Premier League doskonale to oddaje – bardziej niż starcie w Pucharze Ligi kilka dni później – właśnie ze względu na jakość przeciwnika. To, co stworzył Juergen Klopp na Anfield, gdy mowa o podstawowej jedenastce, całej kadrze, stylu gry, kulturze pracy i efektywności transferowej to standard, do którego w północnym Londynie muszą i chcą dążyć. Jednak poprzedni sezon zakończyli ze stratą 43 punktów do mistrza kraju.
Interesująco wypada porównanie wypowiedzi Artety po dwóch tych meczach, które przyniosły inne rezultaty i też były inaczej rozgrywane. Starcie ligowe odbyło się w podstawowych składach, na galowo, gdy w Pucharze Ligi zwłaszcza Klopp postawił na rezerwy. Po poniedziałkowej porażce 1:3 Arteta bez złudzeń tłumaczył, że rzeczywistość „jest taka, że Liverpool jest od nas lepszy w wielu aspektach”. Z kolei po remisie oraz zwycięstwie w rzutach karnych jego narracja się zmieniła. – Poprawiliśmy kilka elementów i byliśmy świetni. Staliśmy się bardziej wyrównanym rywalem, nasz poziom agresywności i pressingu był bardzo wysoki. Wiele musimy się nauczyć, ale jesteśmy na właściwej drodze. To przecież trzeci raz w ciągu dwóch miesięcy, gdy rywalizowaliśmy z najlepszą drużyną w Europie i każdy z tych meczów był krokiem do przodu dla mojego zespołu – mówił.
jest inny
Odkąd Hiszpan przejął Arsenal, w prasie pojawiło się mnóstwo tekstów o tym, jakim był piłkarzem, asystentem Pepa Guardioli, o wpływach innych szkoleniowców na jego filozofię i tym, jak dobre miał stosunki z zawodnikami, gdy pracował z nimi po treningach, wykonywał dodatkowe analizy… Jednak nikt nie mógł jeszcze wtedy zauważyć, jak bardzo zdeterminowanym zwycięzcą jest Arteta. To jedna z tych rzeczy wspólnych z Guardiolą: słuchając jego wypowiedzi dla mediów po porażkach widzimy kłębek nerwów, z trudem ukrywane rozczarowanie i ból, także myśli i analizę, które już trwają w głowie od ostatniego gwizdka spotkania. Nienawiść do przegrywania powoli staje się nie tyle atutem, ile po prostu normalnością w Arsenalu.
Niech już to będzie sygnałem, że tam coś się dzieje. Arsenal w ostatniej dekadzie oczywiście przerwał wieloletnią passę bez dokładania trofeów do klubowej gabloty, musiał pożegnać legendarnego szkoleniowca, ale nie zdołał zmienić pewnego wygodnego sposobu myślenia. Drużyna coraz mocniej dryfowała w kierunku kolejnego alibi na kolejny kiepski wynik, gdy bardziej dojrzale i w sposób zdeterminowany grające zespoły potrafiły wyszarpać zwycięstwo. To nie brak jakości – choć o strategii transferowej klubu należy się Arsenalowi na pewno osobny tekst – ale nieakceptowalny przez wcześniejsze pokolenia zwycięzców (lub „niepokonanych”) styl bycia. Czasami można było odnieść wrażenie, że bycie piłkarzem tego klubu jest po prostu wygodne, głównie przez marazm i brak kierunku w rozwoju, a co za tym idzie: średnią presję na rozwój lub wygrywanie.
Arteta jest inny: – Jestem tu po to, by wygrywać. Chcę szukać właściwych dróg do wygrywania. Jeśli proponowałbym coś bardzo innego, co na boisku by nas odsłaniało, nie działałbym w interesie drużyny lub zawodników. Piłkarze, których mam do dyspozycji, są jednak w stanie to zmienić i zaadaptować się do sytuacji meczowej. Zwłaszcza że we współczesnym futbolu jeden sposób gry już nie działa, chyba że jesteś zdecydowanie lepszy od przeciwnika w każdym spotkaniu – podkreślał Hiszpan.
To pokazuje, że nie jest kolejnym Guardiolą. Nie zarzucając niczego jego byłemu szefowi i przyjacielowi, należy stwierdzić, że ich takie podejście różni. Arteta także chce płynnie przechodzić między systemami, lecz gdyby porównywać jego myśl taktyczną do innych szkoleniowców w Anglii, byłby gdzieś pomiędzy swoim krajanem a Kloppem. – Czasem to, co chcesz zrobić jako trener i to co możesz zrobić, mając do dyspozycji konkretnych piłkarzy, w starciach z mocnymi rywalami obróci się przeciwko tobie. W takich przypadkach trzeba bronić bliżej własnej bramki, ale tak też szukamy scenariusza na zwycięstwo – mówił Arteta. Guardiola by tak nie pomyślał, choć on przecież nie wchodził do drużyny tak rozbitej wewnętrznie, z tak nieustabilizowaną kadrą i rozkapryszonymi piłkarzami. Warunki, jakie zastał, przejmując Barcelonę, Bayern Monachium czy Manchester City, bywały dalekie od idealnego wyobrażenia Pepa, lecz w porównaniu z Arsenalem można je uznać za cieplarniane.
DETERMINACJA
Jego determinacja jest widoczna w postępowaniu z piłkarzami. Na Emirates oczekiwano, że po transferze w poprzednie lato i kolejnym roku gry w Ligue 1 już z miejsca do gry w Arsenalu przygotowany będzie obrońca William Saliba. Jednak Arteta w treningach zweryfikował jego przydatność, po zrobieniu bilansu za i przeciw uznał, że zawodnikowi potrzebny jest kolejny transfer czasowy, by dać mu komfort rozwoju. Wie przecież, że każdy tydzień bez gry prowokowałby następne pytania, reakcje, które niekoniecznie służyłyby piłkarzowi. Zwłaszcza że konkurencją dla niego jest Gabriel, który pojawił się latem w klubie (stopera ściągnięto z Lille za ponad 20 milionów funtów) i od razu pokazał jakość.
Podobnie było z innymi zawodnikami. Matteo Guendouzi w poprzednim sezonie zirytował Artetę reakcjami w obliczu problemów – niedojrzałymi, oddziałującymi negatywnie na zespół – co spowodowało, że został odsunięty od treningów z pierwszym zespołem. Arsenal jest zdeterminowany, by pozbyć się nieźle zapowiadającego się, choć pewnie nie dysponującego aż tak wielkim potencjałem pomocnika, który w razie braku gry byłby tykającą bombą w szatni. A Mesut Oezil? Ten, który ostatni mecz dla Arsenalu rozegrał w marcu, później wypadając ze względu na kontuzję. Obecnie jest tak daleko od pierwszego składu, że Arteta nawet nie zaprasza go na specjalne okazje, by był z drużyną, a na konferencjach prasowych nie chce o niemieckim rozgrywającym powiedzieć nawet słowa. Arteta chciałby pozbyć się Oezila – jego kontrakt to prawie 20 milionów funtów rocznie, co jest ogromnym obciążeniem budżetu – i nie przebiera w środkach, by tego dokonać. Tak zdecydowane odstawienie kreatywnego piłkarza świadczy o tym, jakim szefem chce być i jest dla zawodników. Zresztą podobnych historii o narzucanej dyscyplinie i zdecydowanych reakcjach Artety w obliczu najmniejszej nawet niesubordynacji jest więcej. W trakcie pandemii na każdą nieobecność na łączeniu drużynowym – gdy piłkarze zamknięci byli w domach – reagował natychmiast i agresywnie.
Pierre-Emerick Aubameyang wspominał rozmowę z Artetą, która w trakcie lockdownu przekonała go do przedłużenia kontraktu i pozostania w klubie. – Mieliśmy po prostu pogadać o meczu, ale on od razu przeszedł do tematu mojej przyszłości i zapytał, co chcę zrobić. Powiedziałem, że od jego przyjścia czuję się dobrze, poprawiam grę, a filozofia zespołu mi pasuje – dlatego chciałbym zostać. Odpowiedział, że jest przekonany, że zbuduję swoją legendę w Arsenalu, ale najważniejsza jest moja determinacja. Mówił, że mogę odejść do wielkich klubów, które mają większe szanse na trofea, ale tylko w Arsenalu moja pozycja będzie tak mocna – tłumaczył napastnik. Ten tok rozumowania trafił do 31-latka i nie szukał już innych rozwiązań, choć sam proces przygotowywania nowej umowy i wreszcie zdobycia jego podpisu pod wszystkimi zapisami zajął kolejnych kilka miesięcy. Bez determinacji najważniejszej osoby, czyli trenera, mogłoby do tego nie dojść.
Unai Emery po kolejnych porażkach nie sprawiał wrażenia człowieka wkurzonego, jeśli już – roztrzęsionego. Nie miał w sobie ognia, by ruszyć od razu do roboty i sprawić, by dana sytuacja już się nie powtórzyła. To był obraz człowieka pogodzonego z tym, jakimi zawodnikami dysponuje i w jakim miejscu zespół się znajduje. Przez lata było to przekleństwem Arsenalu – w zasadzie odkąd zaczęły się ograniczenia wynikające z budowy i przenosin na nowy obiekt. Pierwsza z wielu wymówek – mniej lub bardziej racjonalnych – służących wytłumaczeniu porażek i na boisku, i na rynku transferowym.
Arsenal wciąż jest daleki od idealnej sytuacji. Zapowiadając ostatnie dni okna transferowego, Arteta unikał odpowiedzi na pytanie, czy bez kolejnych ruchów będzie zadowolony z kadry. – Działamy z pełnym wsparciem właścicieli i to mnie cieszy, ponieważ podejście do transferów, do posiadanego składu, komunikacja pomiędzy mną a Edu (dyrektorem sportowym Arsenalu – przyp. red.) oraz zarządem są dobre – zwracał uwagę Hiszpan. Nie ma w tym konkretu, ale niech to wciąż świadczy o poprawie sytuacji, która jeszcze rok czy dwa lata temu, gdy na nowo układano klocki w świecie post-Wengerowym, była mocno skomplikowana. Wówczas każdy ciągnął w swoją stronę.
Nade wszystko wydaje się, że Arteta szuka zwycięstw na inny sposób, niż rywale, którzy też znajdują się za plecami Liverpoolu i Manchesteru City. Manchester United i Chelsea napakowały ofensywy wielkimi talentami, ale często kosztem tego, co dzieje się z ich defensywą. Styl jednej i drugiej z wymienionych drużyn ma wady, które nie pozwalają sądzić, by w najbliższym czasie udało im się nadrobić dystans do Liverpoolu.
Arteta powoli odnajduje równowagę między tym, co kibice rozumieją jako jakość składu i jego filozofią gry. Nie jest to rzecz łatwa, zwłaszcza gdy nie dysponuje się milionami na transfery, lecz stopniowo przez Arsenal osiągana. Ten sezon może nie przynieść nawiązania walki z mocniejszymi, może nie skończyć się miejscem w Lidze Mistrzów, ale skoro zaczął się od kolejnych wyraźnych sygnałów wykonywanego progresu, dlaczego należałoby o tym milczeć?
MICHAŁ ZACHODNY
Dziennikarz Łączy Nas Piłka