Wszedł z ławki w drugiej połowie pucharowego meczu z Werderem Brema i po raz kolejny wpisał się na listę strzelców. Erling Haaland, bo o nim mowa nie zamierza zwalniać tempa i w kolejnych spotkaniach potwierdza, że jest warty każdego z 20 milionów euro wydanych na niego przez Borussię Dortmund.
Gdzie są granice jego możliwości? (fot. Reuters)
Utalentowany Norweg dołączył do niemieckiego klubu podczas zimowego okienka transferowego. Borussia zapłaciła za niego Red Bull Salzburg 20 milionów euro, co przy aktualnych cenach na ryku jest wręcz promocją. Haaland miał jednak zapisaną kwotę odstępnego w swoim kontrakcie i można się domyślać, że gdyby nie to, każdy chętny na skorzystanie z jego usług musiałby liczyć się z wydatkiem dwa lub trzy razy większym.
W Dortmundzie zakładali, że postawienie na 19-latka będzie dobrą inwestycją, jednak chyba nawet najwięksi optymiści nie mogli przewidzieć, że ten zaliczy tak przebojowe wejście do Bundesligi. A mówimy o naprawdę nieprawdopodobnym debiucie, który już dziś skłania do spekulacji, kiedy po Haalanda zgłosi się jeszcze większy i bogatszy klub. Tego, że tak się stanie, możemy być już pewni. Pytanie, kiedy to nastąpi?
W czasach, kiedy młodzi piłkarze zazwyczaj potrzebują czasu na zaaklimatyzowanie się w nowym środowisku, kilku tygodni na złapanie wspólnego języka z kolegami i wytworzenie chemii w zespole, Erling Haaland uznał, że takie podejście do sprawy, to nieprzystający już do współczesności relikt przeszłości. Od samego początku, kiedy tylko otrzymał szansę gry w BVB, wysłał wyraźny sygnał do wszystkich niedowiarków, że nie musza się obawiać o jego formę.
Od rozpoczęcia swojej przygody z Signal Iduna Park Haaland wystąpił w czterech meczach – raz w podstawowym składzie i trzy razu wchodząc na boisko w roli zmiennika. Podczas meczu z Augsburgiem przebywał na murawie zaledwie 34 minuty i zdołał w tym czasie strzelić trzy gole. W trakcie starcia z Koeln otrzymał jeszcze mniej czasu, bo tylko 25 minut. Efekt? Dwie zdobyte bramki. Dublet Norweg zaliczył również podczas spotkania z Unionem Berlin (77 minut), a przeciwko Werderowi udało mu się skierować piłkę do siatki raz (45 minut).
Cztery mecze, 181 minut na boisku i osiem trafień. Bardzo łatwo policzyć, że daje to gola napastnika średnio co 22 minuty. Tak zabójcza skuteczność sprawiła, że Haaland po zaledwie kilku występach na niemieckiej ziemi zapisał się złotymi zgłoskami na kartach historii Bundesligi. Nigdy wcześniej nie było bowiem piłkarza, który w ciągu zaledwie 57 minut spędzonych na boisku, mógłby pochwalić się strzeleniem pięciu bramek.
To jednak nie jedyny rekord, który w ciągu swojej krótkiej kariery na Signal Iduna Park ustanowił 19-latek. Jak się bowiem okazało, jest on pierwszym zawodnikiem występującym w klubie z Bundesligi, któremu w pierwszych czterech meczach po zmianie otoczenia udało się zdobyć osiem goli. Przed nim takiej sztuki nie dokonał nikt, a przecież w Niemczech mogliśmy podziwiać przez lata wielu wybitnych snajperów.
Jeśli więc Haaland utrzyma formę, a obecnie nic nie wskazuje na to, by coś miało się w tej kwestii zmienić, to bardzo możliwe, że sezon zakończy w czołówce klasyfikacji strzelców Bundesligi. O ile dogonienie Roberta Lewandowskiego i Timo Wernera jest raczej mało prawdopodobne, to rywalizacja z takimi zawodnikami jak Jadon Sancho (12), Marco Reus (11) czy też Florian Niederlechner (11) wydaje się jak najbardziej w zasięgu Norwega.
Gdzie są granice jego możliwości? W tym sezonie zdobył on już 36 goli i dołożył do swojego dorobku osiem asyst. Nastolatek jeszcze do niedawna aspirował do miana odkrycia w Salzburgu, dziś roztacza swój blask w Dortmundzie. Przy takiej skali postępu należy spodziewać się, że następnym przystankiem w jego karierze będzie Barcelona, Madryt lub Manchester i wcale nie mówimy w tej sytuacji o wróżeniu z fusów.
Grzegorz Garbacik