Specjalnie dla nas: Lothar Matthaeus
Przyjechał do Warszawy jako ambasador Bundesligi na zaproszenie telewizji Eleven Sports, która z ogromnym rozmachem, od początku sezonu, transmituje rozgrywki ligi niemieckiej. W warszawskim studiu oglądał mecz Bayernu Monachium z VfL Wolfsburg, a wcześniej spotkał się z dziennikarzami. Szykując się do wywiadu z kapitanem mistrzów świata z 1990 roku i rekordzistą pod względem liczby występów w drużynie RFN, byliśmy przekonani, że przyjdzie zmierzyć się z człowiekiem zadufanym, może aroganckim. Po niemal godzinnej rozmowie wyszliśmy zauroczeni jego swobodą, wiedzą, wspomnieniami i przemyśleniami.
ROZMAWIALI MICHAŁ CZECHOWICZ I ZBIGNIEW MUCHA
(…)
– Czyli wróciliśmy do Lewego. Zgadza się pan z jego słowami, które padły w głośnym wywiadzie dla „Der Spiegel”?
– Zgadzam się z wszystkim o czym wówczas powiedział. Chodzi tylko o to, że zrobił to w niewłaściwy sposób.
– A jaki byłby właściwy?
– Lewandowski ma ważny kontrakt i powinien go przestrzegać. Żebyśmy się dobrze zrozumieli: jestem jego fanem, bardzo go lubię jako piłkarza i człowieka, znamy się prywatnie, widujemy, gratulowałem mu narodzin córki. Natomiast wydaje mi się, że w przypadku wywiadu, to nie był tylko sam Lewandowski, ale również jego otoczenie. Natomiast jego opinię rozumiem jak najbardziej, co więcej, myślę, że każdy w Bayernie Monachium go rozumie. Robert w konkretny sposób powiedział: musimy kupować lepszych piłkarzy. To nie jest zarzut wymierzony w zawodników, którzy są w kadrze zespołu dziś. Lewandowski po prostu wie i widzi, że inne kluby wydają mnóstwo pieniędzy. Ma ambicję, chce zdobywać tytuły, nie krajowe, tylko międzynarodowe. Chce Pucharu Mistrzów, bo to najważniejsze trofeum klubowe. To było napisane w tym wywiadzie. Po prostu.
– Więc miał rację.
– Powtarzam: z jednej strony go rozumiem, ale z drugiej kiedy spojrzycie na wyjściową jedenastkę Bayernu, naprawdę nie widzę większej jakości w City, Realu, Paryżu czy Barcelonie. Mamy pięciu aktualnych mistrzów świata z reprezentacji Niemiec, jest najlepszy Austriak, topowy lewy obrońca świata, jest najlepszy numer 9, czyli Lewandowski, są Ribery i Robben, którzy przekroczyli co prawda trzydziestkę, ale wciąż są niesamowici. Dalej – jest Thiago, Martinez, James, także Suele i Rudy, którzy wygrali Puchar Konfederacji. Do tego Rafinha i Bernat. Jeśli Bayern znajdzie lepszego zawodnika od któregokolwiek z wymienionych, bez problemu wyda 50, 60 czy 70 milionów euro. Oczywiście pensja nie może być wyższa niż Lewandowskiego, bo on sam tego chciał i Bayern spełnił jego życzenie, w efekcie został najlepiej zarabiającym zawodnikiem w historii klubu. Robert znał treść kontraktu, kiedy go podpisywał. Z kolei ja znam Bayern bardzo dobrze, kiedy zaczynasz taką grę z Ulim Hoenessem i Karlem-Heinzem Rummenigge – przegrasz. Może to był pierwszy krok, by pokazać, że chce odejść? Jeśli tak jest, powinien pójść i powiedzieć to wprost. Prowokacja nie jest właściwą drogą. Myślę, że Lewandowski może być szczęśliwy ze swojej sytuacji w Bayernie. Podoba mi się, że jest dalej głodny sukcesów. Jest bardzo profesjonalny, dba o siebie, jest zmotywowany, żeby strzelać gole w każdym meczu, pracuje także w defensywie. Dla mnie to najlepsza dziewiątka na świecie. Są świetni Benzema, Ronaldo, kiedy gra na środku, Morata, Kane, Suarez, ale gdybym był trenerem i miał dowolne środki finansowe, zawsze wybrałbym Lewandowskiego. Bayern nie ma dziś żadnego interesu, by sprzedawać Polaka. Nie potrzebuje pieniędzy, a potrzebuje takiego napastnika.
– Prawdopodobnie w przypadku transferu w grę wchodziłaby ogromna kasa. Czy przypadkiem dzisiejszy rynek transferowy nie oszalał?
– W moich czasach nie było sponsorów z Bliskiego Wschodu i Chin. Neymar to inna sytuacja niż na przykład Dembele. Brazylijczyk miał w kontrakcie zapisaną sumę odstępnego 222 miliony, Paryż przyszedł, zapłacił, wszystko jasne. Czysta sytuacja, bardziej się nie da. Lewandowski takiej kwoty nie ma zapisanej, nikt zresztą w Bayernie nie ma. Dla mnie najgorszy był wspomniany Dembele. Po pierwsze musisz respektować kontrakt, nikt nie zmuszał Lewego, Dembele czy innych do podpisania kontraktu. Umowa nie działa w jedną stronę i nie jest tak, że bywa ważna tylko kiedy idzie o pensję piłkarza. Kiedy coś się zmienia, musisz rozmawiać, ale traktować partnera z szacunkiem. Tak powinno być w biznesie, futbolu, życiu, i dotyczyć Lewandowskiego, Dembele, Messiego, kogokolwiek. Byłem w takiej sytuacji. W 1991 roku otrzymałem ofertę z Realu Madryt…
– Nie był pan zainteresowany?
– Przeciwnie. Prezydent klubu Ramon Mendoza spotkał się ze mną w Genewie, ustaliliśmy wszystkie szczegóły: kontrakt na trzy lata, pensję, transfer miał kosztować 18 milionów marek niemieckich, a w tamtym czasie to było mnóstwo pieniędzy. Dla całego piłkarskiego rynku mógłby to być wówczas impuls, jak w tym roku w przypadku Neymara. No i wtedy właśnie wezwał mnie prezydent i właściciel Interu, Ernesto Pellegrini, który odpowiadał za klub w okresie między rządami Morattich. Powiedziałem, że chcę odejść do Realu. Odparł: kiedy masz w domu obraz Picassa i masz dość pieniędzy, nie sprzedajesz go, tylko zatrzymujesz i podziwiasz. – Jesteś moim Picassem – usłyszałem.
(…)
CAŁY WYWIAD MOŻNA ZNALEŹĆ W NOWYM (40/2017) NUMERZE TYGODNIKA „PIŁKA NOŻNA”