Lech
Poznań
powinien wstydzić się rezultatu
osiągniętego w pierwszej części sezonu – w PKO Bank Polski
Ekstraklasie, bowiem europejskie puchary to odrębny temat. Kolejorz
ma za sobą jesień nawet nie przeciętną, lecz katastrofalną.
20 listopada Dariusz Żuraw złożył podpis na nowym kontrakcie. Od tamtej pory jego Lech wygrał dwa z sześciu meczów w Ekstraklasie. Dołożył do tego trzy porażki w Lidze Europy (foto: G. Radtke/400mm.pl)
Podczas
meczu z Wisłą Kraków, ostatniego w roku 2020, zawodnicy Lecha
częściej rozkładali ręce, niż rozgrywali dobre akcje. Właśnie
ten gest bezradnie rozłożonych rąk stanowi symbol całej rundy w
wykonaniu wicemistrzów Polski – drużyny, która
może i ma plan, ale jej
nie wychodzi, która jest znużona i pozbawiona kreatywności, której
brakuje koncentracji w kluczowych momentach spotkań.
Kolejorz,
który zachwycał na finiszu ubiegłego sezonu, zakończył pierwszą
część bieżących rozgrywek w dolnej połowie tabeli. Zespołowi
trenera Dariusza Żurawia bliżej jest do ostatniego Podbeskidzia
Bielsko-Biała (osiem punktów różnicy) niż do zajmującej miejsce
na najniższym stopniu podium Pogoni Szczecin (11 punktów). Jesienią
Lech zdołał wygrać w Ekstraklasie zaledwie cztery spotkania: z
beniaminkami, Wartą Poznań (po
słabym meczu i zwycięskim golu z rzutu karnego w 90. minucie)
oraz Podbeskidziem, a także z drużynami będącymi akurat w
kryzysie – Piastem Gliwice na początku października i
Lechią Gdańsk w końcówce listopada. Poznański zespół zaliczył
tyle wpadek, że można byłoby nimi obdzielić kilka sezonów:
remisy z Wisłą Płock, Cracovią
i Stalą
Mielec, porażki
w Lubinie oraz Białymstoku, wreszcie
kompromitacja
z Pogonią Szczecin i gwóźdź do trumny w postaci przegranej z
krakowską Wisłą.
W
minionej rundzie Lech wywalczył ledwie 40 procent punktów możliwych
do zdobycia w lidze. To wynik szokująco zły, najgorszy w kończącej
się dekadzie. W latach 2011-19 drużyna ze stolicy Wielkopolski
jesienią punktowała średnio na poziomie 55 procent. Poniżej
granicy 50 procent zeszła tylko raz – w roku 2015 (44 procent
punktów), czyli właśnie wtedy, gdy poprzednio uczestniczyła w
fazie grupowej Ligi Europy. Wyniki na krajowym podwórku w 2015 oraz
bieżącym roku dobitnie obrazują, jak wielki problem ma Kolejorz z
łączeniem walki
na kilku frontach.
Najlepszą
jesień dekady zespół z Poznania rozegrał w sezonie 2012-13, kiedy
zgromadził
aż
64 procent punktów możliwych do zdobycia. W następnych rozgrywkach
pod wodzą Mariusza Rumaka było już znacznie słabiej – 54
procent. Częściowo trener Rumak, ale bardziej Maciej Skorża
zapracowali na 56-procentowy rezultat w 2014 roku. Przyzwoita
była jesień 2017, podczas której zespół Nenada Bjelicy zgarnął
57 procent dostępnych punktów.
Trener
Żuraw po przegranej z Wisłą wspominał
o mocnym starcie na wiosnę, złapaniu „jakiejś długiej serii”
i możliwości dogonienia czołówki. Nie
takie historie zdarzały się w piłce,
tyle tylko, że Lech znajduje się w sytuacji drużyny, która do przerwy przegrywa 0:5, a na porażkę nie może sobie pozwolić. Przy
Bułgarskiej mogłyby znaleźć się podstawy
do umiarkowanego optymizmu, gdyby sezon liczył 37 kolejek, najlepiej
z podziałem punktów po części zasadniczej. Tymczasem
rzeczywistość będzie
zdecydowanie bardziej brutalna – od stycznia do maja 2021 roku
rozegranych zostanie tylko 16 serii
spotkań. To ekstremalnie mało czasu na odrobienie wynoszącej aż 12 punktów straty do lidera.
Aby
myśleć o zakończeniu sezonu w
czołowej trójce,
Lech musiałby od samego początku wejść na wysokie obroty, regularnie
zdobywać punkty i unikać potknięć. Problem w tym, że zespołu w
obecnym kształcie nie stać na systematyczność. Chyba że w
miejsce Jakuba Modera przyjdzie zawodnik o podobnym potencjale, Jan
Sykora zacznie
grać na miarę oczekiwań,
a środek obrony wzmocni piłkarz pokroju Lubomira Satki w optymalnej
dyspozycji.
Konrad
Witkowski