Nie ma już żadnego. Do lamusa Serie A odeszli wszyscy. W 38 kolejce ciao powiedzieli dwaj ostatni ze świętych za życia, którzy tak jak 21 pozostałych ten status osiągnęli 13 lat temu w Berlinie.
TOMASZ LIPIŃSKI
Jakże inny charakter miały te pożegnania. Z należnymi honorami, w atmosferze wzajemnego zrozumienia z władzami klubu i zgodnie z własnym sumieniem, że czas ustąpić pola młodszym, opuszczał Juventus Andrea Barzagli. 300 tysięcy euro, za które trafił z Wolfsburga i które z czasem obrosły w legendę oraz stały się symbolem złotego interesu, rozmnożył w 8 tytułów mistrzowskich (łącznie 16 trofeów) i blisko 300 występów. Biało-czarna część Turynu kłaniając się w pas znakomitemu obrońcy, niecierpliwie nasłuchiwała wieści, kto go zastąpi. Taka była naturalna kolej rzeczy. Nie było żalu i żadnych złych emocji. Tymczasem w Rzymie wrzało.
Legiony powstały
Wrzało przed, w trakcie i po. Wrzało od dnia, w którym na zwołanej konferencji prasowej Daniele de Rossi ogłosił, że zostawia Romę. Nie z własnej woli. On by jeszcze bardzo chciał i trochę mógł, ale władze klubu postanowiły inaczej i wzięły z nim rozwód. Na tę wieść legiony rzymskie dostały białej gorączki. Bo to tak, jakby ktoś podeptał i opluł ich sztandar. Dosłownie i w przenośni. Należało więc dać wyraz złości. Przez ulice i place Rzymu, pod bramami ośrodka Trigoria przetaczały się fale protestów w postaci demonstracji i przede wszystkim napisów na murach i transparentach. Akcja sprzeciwu szybko wymknęła się z lokalnych granic. Tam, gdzie na świecie pojawiał się James Palotta, amerykański prezydent, który skalał własne gniazdo, ścigały go te transparenty i napisy o jednoznacznej treści.
W dniu pożegnania De Rossiego na Stadio Olimpico wszyscy płakali: od dzieci przez emerytów do trenera Claudio Ranieriego i klubowej ikony Bruno Contiego. Choć to okropny banał, ale wypada napisać, że nawet niebo płakało, bo lało tamtego wieczoru niemiłosiernie. W Rzymie w maju zjawisko nie tak znowu częste. Z De Rossim upłynęło fanom 18 lat kibicowania Romie i 616 meczów. Z nim niemal zawsze kojarzyło się słowo przyszłość, jak na namaszczonego na futuro capitano przystało. Spuścizną po Francesco Tottim cieszył się tylko dwa sezony i sam stał się przeszłością. Za szybko. Tym bardziej że nie zamierzał kończyć kariery. Czuł ciągle moc, którą jeszcze pokaże w Stanach Zjednoczonych, Argentynie lub w innym ciekawym miejscu.
W sobotę 25 maja i w niedzielę 26 zamknęła się pewna epoka nie tylko w historii dwóch wielkich klubów, ale i całego calcio. Bo właśnie z Serie A rozstali się ostatni z dzielnych i zwycięskich wojów Marcello Lippiego: mistrzów świata z 2006 roku. De Rossi był najmłodszy z tamtej kadry. Barzagli jednym z pięciu urodzonych w latach osiemdziesiątych. Trzynaście lat później wszyscy stali się już za starzy i brzydcy w castingu na dalsze występy w swojej lidze. W przypadku mistrzów z 1982 roku rozstanie było znacznie bardziej rozciągnięte w czasie. Franco Baresi pomachał na do widzenia dopiero 15 lat po hiszpańskim złocie. Natomiast Pietro Vierchowoda zastał w korkach jeszcze rok 2000, a rozebrała z nich nie starość i zmęczenie, ale spadek Piacenzy, w której grał, do drugiej ligi.
(…)
CAŁY TEKST MOŻNA ZNALEŹĆ W NOWYM (24/2019) NUMERZE TYGODNIKA „PIŁKA NOŻNA”