Przejdź do treści
Sam Allardyce wrócił na salony

Ligi w Europie Premier League

Sam Allardyce wrócił na salony

– Wracam głodny i wypoczęty – powiedział Sam Allardyce tuż po zaakceptowaniu oferty West Bromwich Albion. Doświadczony Anglik podjął się misji, która dla wielu wydawałaby się beznadziejna.

Sam Allardyce powrócił do Premier League (foto: Reuters / Forum)

GRZEGORZ GARBACIK

Mówisz Big Sam, myślisz – 67. Tyle dni spędził na stanowisku selekcjonera reprezentacji Anglii, które jest marzeniem wielu trenerów i największym zaszczytem na Wyspach. Czy Allardyce sobie na to zasłużył? Zdania są podzielone, bo wielkich sukcesów w jego CV raczej brak. W zaledwie dwa miesiące sam udowodnił, że wszedł w za duże buty, dając się podejść dziennikarzom i próbując wykorzystać pozycję do tego, by na boku załatwić własne interesiki. 

 

GŁOŚNE ODEJŚCIA

Do końca życia Allardyce będzie postrzegany przez pryzmat wydarzeń z 2016 roku, kiedy to po zaledwie jednym meczu za sterami reprezentacji, podziękowano mu za współpracę. 66-latek nigdy nie dostałby jednak propozycji z The Hawthorns, gdyby w Anglii nie był cenionym fachowcem, takim człowiekiem od czarnej roboty. W wielkim klubie szansy nie otrzymał nigdy i już zapewne takowej nie dostanie, ale gdy trzeba było znaleźć kogoś, kto w trakcie sezonu przyjdzie na ratunek i zdoła utrzymać zagrożony degradacją zespół, należało odnaleźć w notesie numer do Big Sama.

 

Jego sława „strażaka” nie była jednak dziełem przypadku, a chociaż trenerskie szlify zbierał już od 1989 roku, na dobre dołączył do czołówki angielskich menedżerów pod koniec ubiegłego stulecia, kiedy objął stery Boltonu. Już w pierwszym sezonie awansował do baraży o awans do Premier League, które przegrał. Nie zmniejszyło to jednak zaufania do niego w klubie, a cierpliwość w tym przypadku okazała się cnotą. Bolton rok później zdobył bilet do elity, a pod wodzą Big Sama wystąpił w finale Pucharu Ligi, półfinale Pucharu Anglii i w końcu wywalczył awans do europejskich pucharów. Odchodząc po niemal dekadzie, zostawił zespół na piątej pozycji w tabeli, zarzucając szefom brak ambicji w działaniach przed walką o Champions League.

W 2007 roku nazwisko Allardyce znaczyło już sporo w angielskiej elicie. Menedżer cieszył się na tyle wysoką renomą, że niewiele brakowało, by powierzono mu misję prowadzenia Manchesteru City. Finalnie nic z tego nie wyszło, ponieważ klub znalazł się w fazie przejęcia przez Thaksina Shinawatrę. Menedżer trafił więc do Newcastle United – przejął Sroki tuż nad strefą spadkową i po dwóch latach zostawił na 11. lokacie. Do rozstania doszło w momencie, gdy zaproszony przez prezesa Chrisa Morta menedżer spodziewał się dyskusji na temat zakupu nowych piłkarzy. Tymczasem dowiedział się, że nie będzie dłużej pracować z zespołem.

 

SAM POMOŻE

– W Newcastle straciłem wiarygodność, ponieważ klub przechodził w ręce nowego właściciela. To samo spotkało mnie w Blackburn i w końcu musiałem sobie zadać pytanie, co robić dalej? I nagle pojawiła się recepta. Tam gdzie były problemy, tam ludzie mówili „weź Sama, on pomoże ci wstać z kolan” – powiedział podczas wywiadu dla talkSPORT, udzielonego pod koniec ubiegłego roku.

 

Czy takie słowa to objaw megalomanii Allardyce’a? Być może, ponieważ podczas kariery nigdy nie wstydził się własnego stylu, który raczej nie należał do najprzyjemniejszych w odbiorze. Dla niego cel zawsze uświęcał środki – kiedy w Evertonie zastąpił go Marco Silva, Big Sam pytał słusznie: w czym on jest ode mnie lepszy? Portugalczyk argumentów nie potrafił przedstawić i z człowieka, który miał wznieść The Toffees na wyższy poziom stał się kimś, komu trudno będzie otrzymać jeszcze pracę na poziomie Premier League. Jeśli zaś chodzi o Allardyce’a, może włożyć w ramki klubowy rekord, nie doznając porażki w żadnym z sześciu pierwszych meczów.

To również on, chociaż pozostawał poza zawodem przez dwa lata, może powiedzieć o sobie, że jako ostatni był w stanie pokonać Liverpool w ligowym starciu na Anfield. Po drodze utrzymał również w elicie znajdujący się w krytycznym stanie przed jego przyjściem West Ham United. Sunderland przejął na przedostatniej lokacie, a zakończył sezon tuż nad kreską, Crystal Palace przemienił z kandydata do spadku w stabilnego średniaka Premier League…

 

MISJA BEZNADZIEJNA

Nadszedł w końcu grudzień 2020 roku – właśnie w tym miesiącu włodarze znajdujących pod ścianą klubów najczęściej wybierali numer Allardyce’a – po Big Sama zgłosiło się West Bromwich. The Baggies staczali się coraz bardziej w otchłań i w końcu stało się jasne, że pod wodzą Slavena Bilicia zespołowi nie uda się utrzymać. Sytuacja wyglądała na tak beznadziejną, że jedynie szaleniec mógłby się podjąć misji ratunkowej. 

 

Albert Einstein, jeden z największych umysłów w historii świata, powiedział kiedyś, że jeśli czegoś nie da się zrobić, trzeba znaleźć kogoś kto o tym nie wie i on to zrobi. Allardyce na pewno zdawał sobie sprawę z powagi sytuacji, ale równocześnie wierzył w swoją szczęśliwą gwiazdę – w końcu kiedy podejmował się misji niewykonalnych, to zawsze kończył je sukcesem. A może po prostu nie miał wyjścia? 

Na razie wielkich nadziei kibicom na The Hawthorns nie zdołał zrobić, chociaż ponownie utarł nosa Juergenowi Kloppowi na jego terenie. Sam menedżer nie traci jednak rezonu. – Myślałem, że to już mój koniec w roli trenera, ale wróciłem – komentował. – Przed nami okno transferowe, od którego zależeć będzie bardzo dużo.

West Bromwich jest ósmym klubem Allardyce’a w elicie. Z 515 spotkań udało mu się wygrać 174 i sześciokrotnie odbierać nagrodę dla menedżera miesiąca. Nigdy nie spadł z Premier League, patrząc na wyniki i grę zespołu to chyba jedyny promyk nadziei przed decydującą częścią sezonu.

TEKST UKAZAŁ SIĘ W TYGODNIKU „PIŁKA NOŻNA” (03/2021)

Możliwość komentowania została wyłączona.

Najnowsze wydanie tygodnika PN

Nr 50/2024

Nr 50/2024