Przejdź do treści
Rzeźniczak dla PN: Przestańmy umniejszać nasze sukcesy!

Polska Ekstraklasa

Rzeźniczak dla PN: Przestańmy umniejszać nasze sukcesy!

– Nie jesteśmy potęgą futbolu, dlatego trzeba mierzyć siły na zamiary. Przede wszystkim należy doceniać małe sukcesy. U nas jest tak, że jak mamy sukces to staramy się go tak umniejszać, że wychodzi na to, że go nie ma – w rozmowie z PilkaNozna.pl powiedział zawodnik Legii Warszawa, Jakub Rzeźniczak.


Szymon Bartnicki: Za tobą ponad dziewięć lat spędzonych w Legii. Czym dziś jest dla ciebie ten klub?

Jakub Rzeźniczak: Przede wszystkim nie spodziewałem się, że czas minie tak szybko. Gdy pierwszy raz przybyłem na Łazienkowską nawet przez myśl mi nie przeszło, że pozostanę tu tak długo. Legia obecnie jest dla mnie drugim domem, ponieważ bardzo związałem się kibicami oraz z ludźmi, którzy tu pracują.

– W Warszawie dotychczas miałeś styczność z czterema prezesami, siedmioma trenerami, a piłkarzy nawet nie sposób liczyć…

– Z panem Wojtkiem Hadajem (spikerem Legii – przyp.) jesteśmy w klubie najdłużej. Gdy przychodziłem do Legii był jeszcze Tomek Kiełbowicz, który opuścił drużynę rok temu. Przez ten czas raz było lepiej, raz gorzej, ale taka jest kolej rzeczy. Na pewno jest dużo lepiej niż było wcześniej.

– Pod względem sportowym także?

– Tak uważam. Chodzi jednak o czas odkąd jestem w klubie. Nigdy wcześniej nie byliśmy tak blisko fazy grupowej Ligi Mistrzów jak ostatnio. Przypomnę, że awans rozstrzygnął się golami Steauy strzelonymi na wyjeździe. Nasza kadra jest silna. Wcześniej było piętnastu zawodników na zbliżonym poziomie, dziś jest dwudziestu. Nie przypominam sobie, aby w przeszłości trener mógł wystawić dwie równorzędne jedenastki, tak jak miało to miejsce na początku sezonu. Od przyjścia prezesa Bogusława Leśnodorskiego wdrażane są nowe standardy. Większość posiłków piłkarze jedzą wspólnie, mamy dietetyka, a o naszą formę fizyczną dbają lekarze i fizjoterapeuci. Pod tym względem coraz bliżej nam do Europy. Zmiany dotyczą także Akademii Piłkarskiej. Bardzo zazdroszczę chłopakom, że mają takie warunki do rozwoju. Jak ja zaczynałem grać w piłkę był jeden trener, kierownik i boisko, na którym zamiast trawy był piasek. Mam nadzieję, że chętnych do skorzystania z możliwości, jakie stwarza Akademia będzie jeszcze więcej. Piłka nożna ma wprawdzie sporą konkurencję w postaci komputerów, ale wierzę iż zwycięży duch sportu.

– Najlepsze momenty w Legii?

– Pierwszy to podpisanie kontraktu. Przyjazd z Łodzi do wicemistrza Polski to był duży przeskok, wielkie wyróżnienie i jeszcze większa niewiadoma. Drugi moment to debiut bodajże w trzeciej kolejce z Zagłębiem Lubin. Byłem miło zaskoczony, że tak szybko dostałem szansę. Potem był okres, w którym zdobywałem doświadczenie, ale większych sukcesów nie odnosiłem. Ważnym wydarzeniem było jednak późniejsze przestawienie mnie na prawą obronę. W tamtym okresie zadebiutowałem zresztą w reprezentacji Polski. Oczywiście, zapomniałem o mistrzostwie Polski za trenera Wdowczyka. To była niesamowita radość! Byłem tak szczęśliwy, że popłakałem się z radości. Inne sukcesy to triumfy w rozgrywkach Pucharu Polski – dwukrotnie z trenerem Maciejem Skorżą i dwa razy trenerem Janem Urbanem. No i ostatnie mistrzostwo Polski. Wyjątkowe, bo długo oczekiwane. Zbyt długo.

– Nie zawsze było chyba tak różowo?

– Owszem, bywały i trudne momenty. Najpierw wypożyczenie do Widzewa, później malutki zjazd za Skorży. Nie wiem nawet dlaczego tak było, bo trener nigdy ze mną o tym nie porozmawiał.

– Masz do niego o to żal?

– Nie chcę, żeby wyglądało to tak, że całą winę zwalam na trenera. Fakty są jednak takie, że w bardzo dziwnych okolicznościach odbyło się odstawienie mnie od składu. Było to po najlepszej rundzie w mojej karierze, kiedy to tak wszyscy wychwalali mnie za grę na prawej obronie. Przyszedł taki moment, w którym trener powiedział, że na Spartak chce spróbować Jędrzejczyka. Później był mecz ligowy i też zagrał Artur. Miałem jechać na kadrę do Smudy i trener stwierdził, że sobie odpocznę. Jak powiedział tak zrobił. Skorża tak mi dał odpocząć, że odpoczywałem przez cały rok. Mam trochę do niego żal, że nigdy nie wziął mnie na rozmowę, by powiedzieć, że zarzuca mi to i to, bym mógł to poprawić i powalczyć o miejsce w składzie. Osoby, które obserwowały to zewnątrz informowały mnie, że chodzi o względy pozasportowe.

– Dawałeś mu je?

– Powiem szczerze, że ja ich nie widziałem. Może trener je dostrzegł. Tym bardziej więc chyba powinien mi je przedstawić.

– Ostatnio dużo mówiło się o kibicach Legii. Zdaje się, że ty pamiętasz jeszcze wydarzenia w Wilnie…

– Byłem wówczas rezerwowym. To był wybryk naszych kibiców, ale nie ma już do czego wracać. Zdarzyło się, do tej pory się nie powtórzyło i mam nadzieję, że już się nie powtórzy. Każdy popełnia błędy. Ja również. W przeszłości miałem starcia z kibicami, bo za szybko mówiłem to co myślę, choć czasem nie znałem sprawy do końca. Uważam, że skoro kibice wyrażają swoje opinie, to piłkarze też mają do tego prawo. Nigdy nie starałem się nikomu przypodobać za wszelką cenę. Może czasami powiedziałem za dużo, ale taki już jestem. Jak ma się za długi język, to trzeba liczyć się z konsekwencjami.

– Jak dziś oceniasz relację na linii kibice – klub?

– Po przyjściu pana Leśnodorskiego znacznie się polepszyły, ponieważ prezes nawiązał dialog z kibicami i doprowadził do tego, że nie ma już żadnych konfliktów, z czym w przeszłości bywało różnie. Kibice są naszym dwunastym zawodnikiem, dlatego za wszystko co robi, współpracując z nimi, należą się mu podziękowania. Mam tylko nadzieję, że tych kar w przyszłości będzie mniej lub najlepiej, żeby wcale ich nie było.

– Ostatnie kary jakie spłynęły na klub nie zaburzą tych relacji?

– Zawsze były jakieś kary, ale nie aż takie jak ostatnio. Kibice to duża grupa ludzi nad którymi trudno zapanować. Oczywiście pan Leśnodorski mógłby pójść z nimi na wojnę, ale jaki miałoby to sens? Prezes darzy kibiców zaufaniem i zezwala na pewne rzeczy. Kibice powinni odwdzięczyć się rezygnacją z rac i niektórych transparentów, które przecież można fajnie zastąpić. Wczoraj obejrzałem mecz z Lazio we włoskiej telewizji i cały czas słyszałem doping naszych fanów. To robi wystarczające wrażenie na wszystkich osobach z zewnątrz.

– Istnieje ponoć zagrożenie, że w przypadku kolejnych wybryków kibiców Legia otrzyma dyskwalifikację z europejskich pucharów.

– To byłby dramat, dlatego koniecznie jest porozumienie. Wszyscy jedziemy na tym samym wózku, dla nas wszystkich Legia jest najważniejsza.

– Mówi się o tym, że Legia jest idealnym oknem wystawowym. Grasz w Legii 9 lat, a transferu jak nie było tak nie ma.

– Owszem, wiele osób trafiało do lepszych klubów, ale 80% odchodziło, bo Legia ich już nie chciała. To, że Legia tak długo korzysta z moich usług to dla mnie duże wyróżnienie. Gram w najlepszym klubie w Polsce i to coś znaczy. Kwestia transferu zagranicznego zależy od wielu czynników. Od dyspozycji sportowej, od menadżera… Dotychczas nie miałem szczęścia, może brakowało mi też umiejętności. Mimo wszystko jestem zadowolony ze swojego losu.

– Nie tyka ci zegar na wyjazd zagranicę?

– Kiedyś bardziej się na to napalałem, teraz już niekoniecznie. Legia cały czas się rozwija, wszystko idzie w kierunku Europy. Z roku na rok jest coraz lepiej pod względem sportowym czy ekonomicznym. Nie widzę problemu, aby za pięć lat Legia grała regularnie w Lidze Mistrzów. Będę miał wówczas 32 lata, więc taki stary nie będę. W Legii czuję się zresztą bardzo dobrze.

– Jesteś prawdziwym legionistą z krwi i kości?

– Myślę, że mogę tak powiedzieć. Przez dziewięć lat poznałem środowisko kibiców, zrozumiałem to, jak ważny jest dla nich ten klub. Nie przypadkowo oglądam wszystkie filmiki kibicowskie, śledzę fora i czytam wpisy. Staram się wczuć w ich skórę.

– Łodzianom to nie przeszkadza?

– Moim najlepszym przyjacielem jest osoba, która jest w radzie nadzorczej Widzewa i pełni funkcję rzecznika prasowego. Takie rzeczy w przyjaźni nie są najważniejsze i umiem to rozdzielić.

– Jeździsz czasem w rodzinne strony?

– Moi rodzice mieszkają w Aleksandrowie Łódzkim, mam czwórkę rodzeństwa, więc staram się ich jak najczęściej odwiedzać.

– Jak cię tam odbierają?

– Jak jeździmy na mecze to spotykam się z symptomami nienawiści, ale gdy ktoś mnie rozpozna w mieście, to na ogół przybija piątkę i życzy powodzenia. Niektórzy zaś liczą na to, że jeszcze kiedyś w Widzewie zagram.

– Rozważasz taką opcję?

– Nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Jeśli jednak zostanę w Polsce, to do końca będę chciał grać w Legii. O ile zdrowie pozwoli.

– No właśnie. Gdy w „Google” wpisuje się „Rzeźniczak”, jako jedna z podpowiedzi pojawia się kontuzja…

– Przez cały okres jaki tu jestem miałem jedną poważną kontuzję mięśnia dwugłowego. Wcześniej natomiast dostałem z łokcia od Jędrzejczyka. Jedna kontuzja trwała dwa miesiące, druga cztery. To tak wiele?

– Nie tyle co dziewczyn.

– (śmiech) Młodość ma swoje prawa. Szukałem dziewczyny, z którą mógłbym spędzić resztę życia i rzeczywiście trochę tych kobiet się przewinęło. Myślę, że każdy chłopak tak samo szuka swego szczęścia. To nie było tak, że wyrywałem panienki, bo to nie były związki na miesiąc czy dwa, a pół roku, rok, a nawet cztery lata. W pewnych momentach się nie dogadywaliśmy i trzeba było się rozejść. Niczego nie żałuję, tak najwidoczniej musiało być. Obecnie już półtora roku jestem z Edytą. Jestem szczęśliwy i mam nadzieję, że tak już będzie zawsze. To, że ustabilizowałem swoją sytuację prywatną ma spory wpływ na to jak prezentuje się na boisku.

– Co z kolei wpływa na to, że grono twoich fanów rośnie. Prawie 12 tysięcy obserwujących na Twitterze i niespełna 24 tysiące „lajków” na Facebooku.

– Odkąd zacząłem rzucać zdjęcia jedzenia przybyło mi sześć tysięcy na FB…

– Nie śmieją się z ciebie koledzy, że rzucasz zdjęcia jogurtów?

– Akurat chłopaki w szatni nie. Ostatnio śmiał się ze mnie ochroniarz na Legii. Śmiał się, ale jak widać sam zagląda. Myślę, że wielu osobom się to podoba. Jeśli jest inaczej, to nie trzeba tego czytać. Uważam, że fajną sprawą jest dzielenie się tym, czym się odżywiam. Z moich wskazówek mogą korzystać nie tylko sportowcy. Fajnie jest pomagać ludziom, a i ja się czegoś uczę. Gdy rzuciłem zdjęcie owsianki to wiele osób pisało mi, żebym spróbował owsianki górskiej. Jak się okazało słusznie, bo jest dużo zdrowsza.

– Jesteś bardzo otwarty w relacjach. Kibice tego nie wykorzystują?

– Ostatnio proponują, że dostarczą koszulkę, abym zebrał autografy z dedykacją z okazji ślubu czy urodzin. Nie odmawiam, a chłopaki w żartach mówią, że chyba prowadzę handel. Powtarzam im, żeby nie marudzili i składali podpisy, dopóki ktoś je chce. Taki podpis to dla nas sekunda, dla kibica wielka wartość. Lubię spełniać marzenia, dlatego dużo koszulek przekazuje na aukcje charytatywne. Mam nadzieje, że kolejni zawodnicy będą brać przykład.

– Bardzo aktywny jesteś także na Twitterze, na którym napisałeś niedawno, że jesteś zawiedziony panującą na nim agresywnością…

– Jak zakładem Twittera miałem wrażenie, że panuje tam wyższa kultura, a ostatnio się to zmieniło. Osoby, które dysponują dużym autorytetem w środowisku piłkarskim, często wdają się w takie polemiki, że aż mi się nie chce tego czytać. W Polsce jest za dużo wzajemnego opluwania się. Nawet jak pojawiają się spory, to można je rozwiązywać w inny sposób.

– Masz problemy z krytyką?

– Nie w tym rzecz. Sądzę, że jest jej za dużo. Nie jesteśmy potęgą futbolu, dlatego trzeba mierzyć siły na zamiary. Przede wszystkim należy doceniać małe sukcesy. U nas jest tak, że jak mamy sukces, to staramy się go tak umniejszyć, że wychodzi na to, że go nie ma. Zdobyłeś mistrzostwo Polski, ale jest źle, bo nie ma Ligi Mistrzów. Jest Liga Europy, ale to tylko Liga Europy… Na polskie warunki LE to jednak coś. Dość powiedzieć, że jesteśmy jedynym reprezentantem Polski w europejskich pucharach. Aspekt finansowy dla klubu to druga sprawa.

– Dziewczyna nie jest zazdrosna o czas, który spędzasz spędzasz na FB i TT?

– Czasem trochę się wkurza, choć w domu staram się ograniczać swoją internetową aktywność.

– Czym zajmujesz się poza piłką?

– Bardzo lubię czytać książki na temat psychologii i coachingu. Interesuje mnie rozwój osobisty, techniki motywacji. W sumie to i tak wszystko zmierza do piłki. Zawsze chciałem dążyć do perfekcji. Wszystko, co robiłem poza boiskiem, też temu podporządkowywałem, dlatego moje zainteresowania poszły w kierunku udoskonalania się.

– Nie da się jednak być idealnym, a ty ponoć bardzo przeżywasz porażki…

– To prawda, mam z tym problem, ponieważ po przegranym meczu kilka dni chodzę struty. Czasem chciałbym szybko wyciągnąć wnioski i zapomnieć, lecz nie potrafię. Po przegranym finale Pucharu Ekstraklasy z Groclinem 1:4 mieliśmy spotkanie w klubie z okazji zakończenia sezonu. Trener Urban zwracał mi wówczas uwagę, żebym wreszcie wyluzował, ale to nie pomogło. Kolejne dwa dni nie mogłem dojść do siebie.

– Znajomy kibic Legii prosił, abym zapytał, dlaczego gość z takimi cechami charakteru nie jest kapitanem?

– W tym sezonie już dwa razy nim byłem. A na poważnie… Kapitana wybiera sztab szkoleniowy i sama drużyna. Kapitan musi prezentować charakter i zaangażowanie w klubie, ale przede wszystkim poziom sportowy. We wcześniejszych latach nie miałem sezonu, w którym moja forma byłaby stabilna. Myślę, że przyjdzie taki moment, że zasłużę na tę opaskę. Póki co, Ivica jest kapitanem i dobrze się z tej funkcji wywiązuje. Chorwat objął tę funkcję, bo tak postanowił Skorża. Dla mnie to nie był problem, bo wówczas na nią nie zasługiwałem.

– A teraz?

– Teraz też nie mam z tym problemu. Cieszę się jednak, gdy opaska trafia na moje ramię. To duże wyróżnienie i kolejny cel, aby przejąć ją na stałe. Wcześniej swoją postawą na boisku chcę udowodnić wszystkim, że na nią zasługuję.

Możliwość komentowania została wyłączona.

Najnowsze wydanie tygodnika PN

Nr 50/2024

Nr 50/2024