ROZMAWIAŁ ZBIGNIEW MUCHA
– Nie da się ukryć, że trochę psujesz nam zabawę, ograniczasz do minimum pierwiastek zaskoczenia, zwyczajnie nie dajesz wyboru.
– No cóż, przykro mi… Ale mówiąc poważnie, bardzo się cieszę. Naprawdę – mówi Robert Lewandowski.
– I nie traktujesz przypadkiem kolejnych wyróżnień jako czegoś w sumie oczywistego?
– Zacznijmy od tego, że w futbolu nic nie jest oczywiste, poza tym mam wrażenie, że każda następna statuetka „Piłki Nożnej” sprawia mi jeszcze większą satysfakcję. To jasno pokazuje, w jakim miejscu jestem oraz że nie obniżam poziomu, a przeciwnie – staram się nieustannie iść do przodu. Tytuł Piłkarza Roku stanowi wciąż dla mnie motywację na przyszłość i to nawet tę najbliższą, liczoną w perspektywie kilku miesięcy.
– A zastanawiałeś się, kto w 2017 roku mógł zagrozić ci w rywalizacji o tytuł Piłkarza Roku i… dlaczego Kamil Glik?
– Nigdy się nad takimi sprawami nie zastanawiam. Piłka to oczywiście gra zespołowa, natomiast osobiście cieszę się, jeśli mam z kim walczyć. Chociaż nie, wróć, walczyć to złe słowo. Nie wiem, jakie powinno być odpowiednie, w każdym razie z kolegami staram się nie rywalizować, natomiast dopinguję ich mocno i cieszę się z ich sukcesów. Mam też nadzieję, że i oni w ten sam sposób wspierają mnie.
– Powiedziałeś niedawno, że strzelanie goli to najgorsza, najtrudniejsza, ale też najlepiej płatna robota…
– Bo tak jest.
– Zmierzam do tego, że w plebiscytach to zawsze napastnik będzie uprzywilejowany.
– Tak? A jeśli nie strzela goli? Ta robota ma naprawdę swoje ciemne strony. Mam wrażenie, że kryzys napastnika zawsze będzie bardziej widoczny i spektakularny niż kryzys pomocnika lub obrońcy, niczego nie ujmując oczywiście kolegom i ich roli w funkcjonowaniu zespołu.
– No dobrze, w każdym razie statuetka dla najlepszego piłkarza siódmy raz trafia w ręce Roberta Lewandowskiego, czyli wszystko jest jasne. Jak mówią Niemcy…
– Alles ist klar.
– A propos, co słychać u małej Klary?
– Dziękuję, rośnie, chowa się dobrze, wszystko w porządku. Wita mnie w domu uśmiechem, na który nie jestem w stanie pozostać obojętny.
– Przy okazji narodzin córki obaliłeś chyba kolejny mit. Mówi się, że przyjście na świat dziecka zawsze powoduje delikatny spadek formy u sportowca, wpływa na koncentrację, obniża dyspozycję strzelecką napastnika. No to w takim razie jakoś musieliśmy przeoczyć ten moment u Roberta Lewandowskiego.
– Nie zgadzam się z tym. Dziecko daje tyle szczęścia, radości, wielkich, dotąd nieznanych uczuć, że wręcz podwaja energię. Pojawienie się w życiu takiego maluszka daje niesamowitego kopa, chce się fruwać. Nie wiem, kto może twierdzić, że wpływa negatywnie na formę sportowca.
– Może w tej obiegowej prawdzie chodzi raczej o nowe obowiązki, o czas, który zwyczajowo przeznaczony na odpoczynek, nagle jest pochłaniany przez małego człowieka?
– Osłabienie fizyczne, niewyspanie? To kwestia ułożenia pewnych spraw, także zrozumienia, jakie dla męża ma żona. Ania zaś doskonale rozumie, że muszę czasami odpocząć, zregenerować się, wyręcza mnie zatem w wielu obowiązkach związanych z dzieckiem, aczkolwiek nie jest tak, że nie uczestniczę w życiu Klary. Nie wyobrażam sobie, że mógłbym nie potrafić pielęgnować córki, opiekować się nią.
– Klara cię zmieniła?
– Na pewno. Przy niej stałem się bardziej otwarty na ludzi, na świat. Rozbudziła coś we mnie i nawet jeśli do końca nie potrafię tego zdefiniować, jest to bardzo fajne uczucie. Inaczej patrzę na wszystko.
– A życie codzienne? Trudno mi sobie wyobrazić, że gwiazdor Bayernu bierze żonę oraz córkę i udaje się na spacer po Monachium…
– A właśnie, że jest to jak najbardziej możliwe, ale akurat w Monachium. To wspaniałe miasto, najlepsze pod tym względem na świecie. Nie wiem, na czym to polega, pewnie na specyfice Monachium, jego spokoju.
– Sąsiedzi nie zaglądają przez płot?
– Nie. Jeśli jestem gdzieś na wakacjach, spotykam się z ciekawskimi spojrzeniami, ale nie w Monachium. Tutaj panuje cudowny spokój.
– Czyli gdzie rodzina osiedli się na stałe, kiedy już skończysz grać w piłkę?
– W Polsce. To jest nasze miejsce, w kraju mamy bliskich, przyjaciół, zatem to właśnie w Polsce chcemy mieszkać na stałe.
– Awans do mistrzostw świata, najlepszy snajper eliminacji, 53 gole w skali roku, narodziny córki, licencjat… Czy to był najlepszy rok Roberta Lewandowskiego?
– Nie lubię takich porównań. To nie działa w ten sposób, że jak w sezonie strzeliłem 15 goli, a w poprzednim 10, to tamten był gorszy. Czasami liczby nie oddają całej prawdy. W życiu osobistym, prywatnym, miniony rok był naprawdę cudowny, natomiast zawodowo myślę, że należał do topowych. Czy jednak był wyjątkowy? Nie wiem.
– Co jakiś czas, z reguły przy okazji ogłoszenia wyników plebiscytu na Złotą Piłkę, wybucha w Polsce histeria. Zgadzasz się z opiniami, że dopóki nie wyjedziesz do Hiszpanii lub Anglii, dopóki nie wygrasz Ligi Mistrzów, to jako przedstawiciel Bundesligi masz ograniczone szanse na Złotą Piłkę?
– Ależ ja nie gram w klubie, który nie jest w stanie wygrać Ligi Mistrzów. Bayern triumfował w Champions League cztery lata temu, zawsze jest w gronie faworytów. Ile jest lepszych drużyn na świecie? Trzy? Pięć? Oczywiście nowe trofea są moim celem, ale mogę być tak samo szczęśliwym człowiekiem, jeśli zostanę z tym, co już wywalczyłem. Chcę robić postępy, chcę się rozwijać, ale nie jest tak, że nie śpię po nocach, zastanawiając się, czy i gdzie byłoby mi lepiej, gdzie mógłbym więcej osiągnąć.
– Obecny rok jest wyjątkowy ze względu na mistrzostwa świata. To dobra arena, by powalczyć o indywidualne wyróżnienia, czy też ładunek emocjonalny na podobnej imprezie jest tak wielki, że wszystko schodzi na dalszy plan, a liczy się tylko reprezentacja?
– Zdecydowanie tak. Powiem więcej – gdziekolwiek gram, w jakiejkolwiek koszulce, nigdy nie myślę o indywidualnych wyróżnieniach. Na boisku to zupełna abstrakcja. OK, powiedzmy, że zbliża się jakaś impreza, gala, rozstrzygnięcie ważnego plebiscytu, trzy dni przed tym mogę się ewentualnie zastanowić, jak wyglądają moje szanse, ale dopiero wtedy. Nie wcześniej. Na co dzień jest bowiem boisko, drużyna i moja w niej rola, którą muszę wypełnić. Na mundialu będzie podobnie. To w ogóle, mam nadzieję, dla wielu z nas może być impreza życia.
– Pięć meczów, ćwierćfinał, to sukces czy niedosyt?
– Mówimy o Euro 2016?
– O mundialu.
– W takim razie apeluję o spokój. Przede wszystkim musimy wszyscy być zdrowi i w formie, a potem wydarzyć może się dosłownie wszystko. Natomiast warto pamiętać, że Polska atakować będzie trochę z drugiego planu. Na ten moment nie jesteśmy ani faworytem mundialu, ani nawet grupy.
– Aż tak?
– Oczywiście. Faworytem w moim odczuciu jest Kolumbia, i to bez dwóch zdań. Jest najsilniejsza, ma znakomitych piłkarzy, na czele z Jamesem i Falcao, wspieranymi świetnymi pomocnikami oraz skrzydłowymi. Nie zapominajmy również o Senegalu, którego gwiazdy grają w topowych ligach i grupach. To z tym rywalem zagramy pierwszy mecz mundialu, absolutnie kluczowy. Fakt, że tak wysoko jesteśmy w rankingu FIFA, na turnieju w Rosji nie będzie miał znaczenia.
– Zwycięskie ostatecznie eliminacje były potwierdzeniem naszej siły czy raczej stanowiły dzwonek ostrzegawczy przed samozadowoleniem?
– Dzwonek, i to głośny, zdecydowany. Nie oszukujmy się, nie mieliśmy w grupie bardzo wysoko notowanych rywali, takich z najwyższej półki. A przecież i tak nie wygrywaliśmy wszystkich meczów po 3:0, zdarzały się trudne chwile. Były więc nerwy. Warto zresztą popatrzeć na podział Ligi Narodów. Z naszej grupy eliminacyjnej nikt, prócz Polski, nie trafił do najwyższej Dywizji A, w B jest tylko Dania, reszta to C i D.
– Był choć jeden moment w zakończonych kwalifikacjach, kiedy w szatni zawrzało?
– Nie jeden, było kilka takich momentów. W pewnym momencie zaczęliśmy zdawać sobie sprawę, że każdy głupi błąd może skutkować wpadką, a w konsekwencji nieobliczalnym nieszczęściem, które mogłoby nas oddalić od awansu. Cieszy mnie, że po wpadkach z Danią czy Kazachstanem potrafiliśmy zachować spokój i szybko wrócić na właściwe tory.
– Wraz z tobą w plebiscycie „PN” w kategorii Piłkarz Roku nominowani byli Glik i Kamil Grosicki. Wszyscy jesteście z rocznika 1988, w tym roku kończycie 30 lat. Niepokoi cię fakt, że reprezentacja tak trochę niepostrzeżenie, ale jednak się postarzała?
– Oceniając na tę chwilę – nie mam żadnych obaw. Więcej, nawet w perspektywie najbliższych czterech lat wszystko powinno być w porządku. Będziemy wówczas mieć, jeśli mówimy o naszej trójce, 33 lata, zatem znajdować się w dojrzałym, dobrym piłkarsko wieku. Ale nie ma co ukrywać, że po mundialu potrzebny będzie dopływ świeżej krwi, z pewnością pojawią się nowi, młodsi zawodnicy. Zmiana warty w końcu nastąpi nieuchronnie, ale będzie to proces moim zdaniem rozłożony jeszcze na lata.
– W eliminacjach okazałeś się lepszym snajperem od Cristiano Ronaldo, w historii najlepszych strzelców polskiej reprezentacji zdystansowałeś Włodzimierza Lubańskiego. Jakie cele indywidualne sobie wyznaczasz? A może na razie cię to nie interesuje, może dopiero przyjdzie czas na zajrzenie do Wikipedii?
– Pewnie tak będzie, ale jeszcze nie dziś. Kiedyś może faktycznie siądę na kanapie i popatrzę na statystyki. Wcale też nie wykluczam, że wówczas dopiero bardziej docenię to, co osiągam teraz rok po roku. Ale na razie jestem tak zaprogramowany, że skupiam się na codziennej robocie. Chciałbym tylko po ponad 20 latach ciężkiej harówki, bo to jest ciężka harówka, o czym zapewniam wszystkich, mieć satysfakcję z tego, co osiągnąłem. Na każdym polu – zespołowym i indywidualnym.
– I dlatego tak mocno dążysz do samodoskonalenia? Dopracowywanie rzutów karnych i wolnych, coraz częstsze decyzje o strzałach zza pola karnego, to oczywiście świadome decyzje?
– Naturalnie. Zastanawiam się nad tym, w czym mogę być lepszy, i wzbogacam boiskowy repertuar zagrań. Zamierzam się doskonalić, a moje ambicje wykraczają nawet poza boisko. Chcę być także lepszy jako człowiek. Razem z Anią nie zamierzamy stać w miejscu, osiąść na tym, na co zapracowaliśmy i co osiągnęliśmy. Jestem przekonany, że każdy element, składnik życia można poprawić, ulepszyć.
– Z jednej strony twój coraz bogatszy – jak powiedziałeś – repertuar zagrań dowodzi, że faktycznie nigdy nie jest za późno na doskonalenie rzemiosła, ale z drugiej na tym poziomie chyba najistotniejszy jest trening mentalny, analizowanie emocji, psychika. Pracujesz nad tym?
– Oczywiście. Nie korzystam co prawda z usług psychologa, ale współpracuję z różnymi fachowcami. Takie pojęcia jak coaching i mentoring nie są mi obce, wiem, jaki może być ich wpływ na karierę zawodową. Ludzie niekiedy nie zdają sobie wręcz sprawy, jakie rezerwy mentalne mogą tkwić w głowie.
– Jesteś w stanie już dziś zadeklarować, że Bayern będzie twoim klubem na lata?
– Nie powiem czegoś takiego. Nie wiem, co przyniesie życie, a w piłce widziałem już takie historie, że żadnych deklaracji składać nie mogę.
– Nie da się jednak ukryć, że to klub, z którego nie jest łatwo odejść.
– Oczywiście, bo to fantastyczne miejsce pracy. Gdybym ewentualnie rozważał kolejne etapy kariery, możliwości mam ograniczone. Bo ile jest podobnych czy lepszych klubów na świecie? Już o tym zresztą mówiliśmy. Policzyłbym je pewnie na palcach jednej ręki.
– To akurat prawda, lecz z drugiej strony głośnym echem odbiły się twoje słowa o tym, że klub powinien zwiększyć nakłady na transfery, chcąc skutecznie ścigać się z najlepszymi w Europie. Wywołałeś wówczas lekką konsternację. Żałujesz?
– Nie. To nie była krytyka. Moje szczere słowa były jedynie wyrazem troski o klub.
– Tylko że twoje słowa już zaczynają sporo ważyć. Nie może być inaczej, skoro mówisz z pozycji legendy FC Bayern. Można cię już tak sytuować?
– Wolałbym nie. Na podobne refleksje przyjdzie czas za lat kilka. Być może kibice tak właśnie będą mnie postrzegać, może i ja wtedy o sobie w ten sposób pomyślę. Ale nie teraz. Cieszy mnie oczywiście, że jestem najskuteczniejszym obcokrajowcem w historii klubu, do czego doszedłem na przestrzeni zaledwie niespełna czterech lat. Cieszy, że znalazłem się już w dziesiątce najlepszych strzelców Bundesligi, ale dopiero czas pozwoli, tak mi się wydaje, pewne sprawy docenić.
– Jesteś bodaj najmocniej eksploatowanym zawodnikiem Bayernu. Daje ci to co prawda okazje do śrubowania bramkowych rekordów, ale nie martwisz się, że bez odpoczynku może zabraknąć świeżości w najważniejszych próbach?
– Przede wszystkim ta runda pod tym względem powinna być inna. Bayern ściągnął nowego napastnika, Sandro Wagnera, i już choćby dlatego nie musiałem wybiegać na boisko w pierwszej tegorocznej kolejce, tylko mogłem spokojnie doleczyć uraz. Wiosną będę miał więcej okazji do odpoczynku.
– Tym bardziej że gdzieś koło Wielkanocy FCB może świętować już mistrzowski tytuł.
– Kto wie, być może. Ale to nie znaczy, że nagle zmniejszymy tempo. Chcemy dzięki grze w Bundeslidze podtrzymać wysoką dyspozycję choćby na Ligę Mistrzów.
– Jak Robert Lewandowski spędził święta i powitał nowy rok?
– Święta tradycyjnie w gronie rodzinnym, natomiast okres sylwestrowy wykorzystałem na krótki urlop i wyjazd z przyjaciółmi.
– A czy na poziomie, na jakim się obecnie znajdujesz, możliwe są przyjacielskie, wręcz zażyłe relacje wewnątrz klubowej drużyny? Czy jesteś sobie w stanie wyobrazić, że z Hummelsem lub Neuerem wyjeżdżasz na wakacje?
– Przebywamy ze sobą na co dzień, więc czas wolny lepiej wykorzystać na odpoczynek od siebie. Aczkolwiek zdarza się, że gdzieś spotykamy się przypadkiem. Na przykład teraz, zimą, w Dubaju spotkałem dwóch kolegów z Bayernu. Latem również zdarzają się podobne sytuacje.
– W tymże Dubaju, i to nie przypadkiem, odpoczywałeś wspólnie ze Sławkiem Peszką, więc wygląda na to, że nie ma to jak stare znajomości i przyjaźnie zawiązane dawno temu. Kiedy ostatnio pytałem go, czy fakt, że stałeś się topowym piłkarzem świata wpłynął na wasze wzajemne relacje, wiesz, co odpowiedział?
– Ciekaw jestem.
– Że owszem i że teraz to Lewy zawsze płaci w restauracji.
– No tak, to cały Peszkin, zawsze skory do humoru. Poznaliśmy się w okresie wspólnej gry w Lechu i wciąż pielęgnujemy tę znajomość. Często rozmawiamy, jak jest możliwość, spotykamy się, nasze rodziny również się lubią.
– Jesteś człowiekiem znanym na świecie, odpoczywasz w miejscach, gdzie nie każdy może trafić. Spotykasz ludzi, których nie da się normalnie spotkać na ulicy czy na zakupach. To łechce?
– To przede wszystkim jest fajne. Kiedy byłem dzieckiem, znanych aktorów oglądałem w kinie, teraz zdarza mi się spotkać ich na wakacjach. A szczególnie jest miło, kiedy na przykład gwiazdor z Hollywood nagle cię rozpozna, podejdzie, przywita się. Po prostu miło.
– Znana twarz pomaga.
– Ludzie kojarzą nazwisko Lewandowski z Polską i nie ukrywam, że mnie to cieszy. Mam dość słuchania: Poland, Holland? O, fajne macie wiatraki. Słyszałem, jak w Chinach tamtejsi kibice na mój widok starali się po polsku mówić: dzień dobry. To nie jest tak, że mi to imponuje, ale jeśli dzięki temu, co robię, Polska ma być cieplej kojarzona na świecie, to po prostu mnie to cieszy.
– A nie tęsknisz trochę za normalnym życiem, z dala od paparazzich, od zamknięcia, od całego tego szumu?
– Nie, dlatego że moje życie wcale nie jest takie skomplikowane. Poza tym w Niemczech nie ma paparazzich. To chyba ewenement na skalę światową. Owszem, media mają reporterów, ale nikt tutaj nie poluje na znane twarze na ulicy. To po prostu niedopuszczalne w Niemczech.
– Czyli mówienie o syndromie złotej klatki jest przesadzone.
– Jest nieprawdziwe. Staram się żyć najnormalniej, na ile można. W Monachium ludzie szanują prywatność. Nie zazdroszczą samochodów, doceniają, kiedy ktoś uczciwie na coś zapracował. Najpierw sami siebie w duchu zapytają, czy wypada im podejść i zapytać o wspólne zdjęcie. Niedawno byliśmy z żoną w restauracji, podszedł kibic i poprosił o zdjęcie i autograf. Powiedziałem: OK, ale poczekaj proszę, aż skończymy kolację.
– Poczekał?
– Oczywiście. Kiedy później podszedł jeszcze raz, najpierw przeprosił, że nie uszanował mojej prywatności.
– Twoją sławę próbują jednak wykorzystać inni. Nie jest tajemnicą, że oboje z żoną angażujecie się w pomoc potrzebującym, chorym dzieciom. I nie tylko na zasadzie pokazania się, zrobienia foto, ale w tym najbardziej przyziemnym, a czasem najpotrzebniejszym wymiarze finansowym. Zdarza się, że ktoś próbuje zagrać nieuczciwie. Zostałeś oszukany przez naciągacza, bolało stracone zaufanie?
– Czasem faktycznie zdarzają się sytuacje nieprzyjemne i wiele się z Anią nauczyliśmy. Jesteśmy uważniejsi niż kiedyś. Świat po prostu nie jest idealny i o tym trzeba pamiętać. Wiemy jednak, że jest mnóstwo ludzi potrzebujących, więc nawet jeśli wszystkim pomóc się nie da, to jednak chęć niesienia tej pomocy jest z naszej strony większa niż obawa przed ludzką nieuczciwością.
– Kuba Wojewódzki nazwał cię bezczelnym, kiedy otwarcie ogłosiłeś, że nie czujesz się gorszy od Messiego czy Cristiano. Taka deklaracja była wystudiowanym wystąpieniem na potrzeby telewizyjnego show?
– Nie, była zupełnie szczera. To prawda, nie czuję się gorszy od tych dwóch znakomitych piłkarzy. Niby dlaczego miałbym czuć się gorszy? W czym? Ponieważ jestem chłopakiem z Polski, który musiał w życiu kilka murów skruszyć, kilka zamurowanych drzwi otworzyć? Nie wydaje mi się.
WYWIAD UKAZAŁ SIĘ W TYGODNIKU „PIŁKA NOŻNA” (6/2018)