Robert Lewandowski – napastnik bez limitów
53 gole w 54 meczach – to najlepszy roczny rezultat w karierze Roberta Lewandowskiego. Nie ma sensu się zastanawiać, czy jest piłkarsko lepszy od Zbigniewa Bońka i Włodzimierza Lubańskiego, a na przykład z Kazimierzem Deyną i Andrzejem Szarmachem wychodzi na remis, skoro podobne korelacje są umowne i nieobiektywne. Natomiast nigdy nie mieliśmy piłkarza, który w międzynarodowej, poważnej rywalizacji utrzymywałby się tak długo na topie i którego kres możliwości właściwie trudno wciąż określić. Bo dziś to nie Robert Lewandowski w strzeleckich wyczynach ściga się z Cristiano Ronaldo i Leo Messim, ale to z nim powoli zaczynają ścigać się najlepsi. Być może niedługo już bezskutecznie.
ZBIGNIEW MUCHA
Co roku strzelecki dorobek RL9 kręcił się koło pięćdziesiątki, ale magiczna granica przekroczona została dopiero teraz. Złożyło się na to wiele przyczyn – od nadskuteczności w reprezentacji Polski (dziewięć bramek) do kilku goli ekstra zdobytych dzięki nabytej nowej umiejętności wykonywania rzutów wolnych. Rozwija się nie tylko jako człowiek (obroniony licencjat), ale przede wszystkim jako sportowiec. Wymownie brzmią lekko już zapomniane słowa Pepa Guardioli: – Przez 24 godziny na dobę myśli tylko o tym, jak właściwie się odżywiać, odpoczywać i trenować. Zawsze jest w składzie, nigdy nic go nie boli, bo skupia się na detalach…
BEZ KOMPLEKSÓW
Lewandowskiego nie rusza nic. Nawet przyjście na świat córeczki obaliło teorię lansowaną przez niektórych trenerów, że po takim wydarzeniu zawodnik nieco spuszcza z tonu. Głowę ma zajętą czym innym, czasami pochłaniają go obowiązki przy niemowlaku i generalnie musi z powrotem wrócić na orbitę, z której przyjście na świat potomka nagle go wyrzuciło. Nie w przypadku Roberta. Maleńka Klara stała się dla niego dodatkowym paliwem, a ułożone życie osobiste pożywką dla indywidualnych osiągnięć w roku, który pod tym względem okazuje się wyjątkowy, a może nawet życiowy, choć patrząc na rosnące liczby i możliwości RL9, głowy za to wcale byśmy nie dali.
W październiku zaczął stawiać prawdziwie milowe kroki. Najpierw po hat-tricku z Armenią zdystansował Lubańskiego w klasyfikacji najlepszych strzelców w historii reprezentacji Polski (aktualny bilans – 51). 18 listopada ze 164 bramkami na koncie w Bundeslidze okazał się lepszy od swojego szefa – Karla-Heinza Rummenigge, trzy dni później strzelił gola numer 42 w Lidze Mistrzów i zrównał się z Alessandro Del Piero.
– Wyjeżdżając, miałem kompleks typowego Polaka. Że skoro jestem z Polski, to mogę być gorszy. Im dłużej grałem za granicą, stwierdziłem, że dlaczego jako Polak mam być gorszy od kogoś innego, jeśli mogę osiągać tak samo dużo albo nawet inne rzeczy, których nie osiągnął ktoś wcześniej. Moja pewność siebie wzrosła. Messi i Ronaldo to są wybitni piłkarze, cieszę się, że mogę grać w ich czasach, bo to też świadczy o tym, na jakim jestem poziomie.
– Czyli na pierwszym miejscu stawiasz siebie?
– Czemu nie.
– Naprawdę? Wiesz co, bezczelny jesteś.
To fragment rozmowy Kuby Wojewódzkiego z kapitanem reprezentacji Polski w jednym z listopadowych show telewizji TVN. Nawet pamiętając o żartobliwej formie, o niezbędnym pierwiastku widowiskowości i kontrowersyjności, trudno oprzeć się wrażeniu, że Robert sam siebie sytuuje – i słusznie – na tej samej półce co dziesięciokrotni w sumie zdobywcy Złotej Piłki.
OD DEBIUTU RL9 – CR7 RAZY DWA
Kilka rekordów zostało jeszcze do pobicia, choćby w Lidze Mistrzów. Gol wbity Paris Saint-Germain na Allianz Arenie nie tylko pozwolił w rocznym obrachunku wyprzedzić Edinsona Cavaniego, ale jednocześnie był jubileuszowym, 50 trafieniem Polaka w europejskich pucharach, przy czym bramką nr 43 w samej Lidze Mistrzów. Tym samym RL9 znalazł się na 13 miejscu w klasyfikacji wszech czasów, wyprzedzając Del Piero, a wiosną powinien zacumować w pierwszej dziesiątce. Jakie są rokowania na przyszłość? Dwóch „potworów”, czyli Leo Messiego (97) i Cristiano Ronaldo (113), wyprzedzić się raczej nie uda, najniższy stopień podium również będzie trudny do zdobycia (Raul – 71), cała reszta jest jak najbardziej w zasięgu, wszakże czwarty obecnie na liście Ruud van Nistelrooy ma 56 trafień. I to wszystko niezależnie od tego, czy Lewy zostanie w Bayernie, czy zmieni klub, bo i tak „grozi” mu wyłącznie taki, który liczyć się będzie w Champions League.
– Robert już ma świetne statystyki, a miałby jeszcze lepsze, gdyby nie kilkuletnie opóźnienie – mówi Radosław Gilewicz, były napastnik także niemieckiej Bundesligi i jej znawca, komentator stacji Eurosport. – Przecież Messi czy Ronaldo liczniki nabijali już niemal jako nastolatki.
Kiedy tamci zaliczali pierwsze trafienia w meczach poprzedzanych hymnem koronacyjnym Haendla, Robert kopał piłkę w Pruszkowie. W najbardziej elitarnych klubowych rozgrywkach na świecie zadebiutował dopiero 13 września 2011 roku. Miał 23 lata. Gdyby zatem prześwietlić statystyki snajperskie od tego momentu, czyli za ostatnie sześć edycji, okaże się, że lepszy od Polaka jest tylko niezniszczalny, portugalsko-argentyński dwugłowy potwór. Bo jeśli Lewy zdobył 43 bramki, to w tym samym czasie Messi – 60, a Ronaldo – 86, czyli dokładnie dwa razy więcej od naszego asa. Z jednej strony przepaść, z drugiej ci, którzy są poza podium i gonią Lewandowskiego, tracą do niego sporo, najlepsi około 10 trafień.
Generalnie gdyby nie osoba CR7, to właśnie polski napastnik już dwukrotnie mógłby cieszyć się z umownego tytułu króla strzelców LM – w sezonie 2015-16 miał dziewięć goli, 2012-13 nawet 10. Na pocieszenie został mu – z 16 trafieniami, czyli o jedno więcej od Ronaldo – tytuł najlepszego snajpera europejskiej części kwalifikacji MŚ ’18.
GRAMY ZŁOTĄ PIŁKĄ
Realnie oceniając szanse biało-czerwonych, trudno spodziewać się, by Lewandowski z reprezentacją Polski odniósł spektakularny sukces na mistrzostwach świata. To jednak mimo wszystko impreza zarezerwowana dla wielkich zespołów, które nie są oparte na jednej, choćby gigantycznej indywidualności. Poza tym impreza trudna, niewdzięczna, na której nieraz zęby i nogi łamali sobie ci, którzy na co dzień workami strzelali gole Betisom i Sevillom. Wie coś o tym choćby Messi. Stąd najprostszą drogą ku indywidualnym wyróżnieniom – a Mount Everestem tychże jest Złota Piłka – pozostaje wciąż Liga Mistrzów. Bez spektakularnego sukcesu w hołubionych przez UEFA rozgrywkach trudno marzyć o trofeum. Co więcej – dochodzi często do sytuacji kuriozalnych, gdy triumfatorzy mundialu spychani są do szeregu statystów, a złota kula przechodzi nieustannie z rąk do rąk zapirenejskich goleadorów.
Od 10 lat nikt nie potrafi wbić klina pomiędzy rywalizację Messiego i Ronaldo. W tym czasie obaj zdobyli po pięć Złotych Piłek, Lewandowski zaś mimo rosnącej i umacniającej się pozycji w świecie futbolu musi zadowolić się ledwie zauważeniem przez – chcemy mieć nadzieję – obiektywnych elektorów. Nominowany jest od 2013 roku. Wówczas zajął 13 lokatę. Za rok nie było go w finałowej stawce, w plebiscycie za 2015 jego klasę i osiągnięcia wyceniono na zaszczytne 4 miejsce, za 2016 – 16, a za mijający 2017 – ledwie na 9. To niby tylko zabawa, ale czasem zadra wejdzie i nie chce wyjść. Po owym 16 miejscu w ubiegłym roku stroniący z reguły od kontrowersyjnych wypowiedzi Lewandowski tweetował: Le Cabaret. Trafił w punkt.
– Cholernie trudno jest zdobywać zaszczyty, grając w erze tych dwóch geniuszy – uważa Rado-Gol. – To wielcy sportowcy, myślę o Messim i Ronaldo, których ambicja wręcz zżera, którzy mają wybujałe ego i nakręcają się rywalizacją między sobą, na innych nie patrząc. Nie liczyłbym na to, że wraz z wiekiem zaczną odpuszczać. Prosta sprawa – obaj mają w tej chwili po pięć Złotych Piłek i staną na głowie, by dostać szóstą, a w konsekwencji wygrać ten prestiżowy wyścig. Jak w tej sytuacji wejść między nich?
FRONT JASNO ZAZNACZONY
Piłka nożna to sport drużynowy. Gwiazdy – owszem – decydują o wielu istotnych sprawach, ale wciąż liczy się zespół, który albo funkcjonuje, albo nie. Kiedy mamy do czynienia z opcją na nie – wówczas gwiazda blednie. Zawsze jednak gdzieś podświadomie toczy się pojedynek między liderami. Zawsze prestiżowy, czasem wręcz oderwany od rywalizacji zespołowej. W Bundeslidze RL9 występuje od 2010 roku, w swoim drugim sezonie zaczął już się poważnie liczyć w wyścigu o snajperską armatę – trofeum dla najlepszego strzelca ligi niemieckiej. W 2012 roku przegrał siedmioma bramkami z Klaasem-Janem Huntelaarem (29), rok później zaledwie jedną ze Stefanem Kiesslingiem (25), w 2014 był już najlepszy z 20 trafieniami na koncie i o dwa wyprzedził Mario Mandżukicia. W następnym sezonie niespodziewanie wyskoczył Alexander Meier (19), a Robert miał dwa oczka mniej. Był już graczem wielkiego Bayernu, przegrał z nuworyszem, ale o jedno trafienie wyprzedził Pierre’a-Emericka Aubameyanga – człowieka, który został sprowadzony do Dortmundu, by zacementować dziurę powstałą po odejściu głównego żądła. Zatem ta połowiczna wygrana miała znaczenie cokolwiek symboliczne. W dodatku jasno nakreśliła linię frontu walki na kolejne lata. Od tej pory na dobrą sprawę w Bundeslidze liczyło się tylko dwóch napastników – Terminator z Bawarii i Nietoperz z Westfalii.
W ostatnich sezonach Auba faktycznie wyforsował się na jedynego, godnego rywala w tym wyścigu. W sezonie 2015-16 Lewandowski pobił go bezprzykładnie 30-25, ale już w poprzedniej edycji to Gabończyk był lepszy o jedno trafienie (31-30), a pasjonujący wyścig toczył się do samego końca. Właściwie do ostatniego meczu, który Bayern wygrał 4:1 z Freiburgiem, ale nazwiska Lewandowski na liście strzelców zabrakło. W tym czasie rywal trafił dwa razy dla Borussii i armata zmieniła właściciela. Mimo że Bayern sięgnął po mistrzostwo, to Lewego końcowe rozstrzygnięcie indywidualnej rywalizacji z młodszym pretendentem do sławy mocno zabolało. Miał żal do partnerów z zespołu, na dalszy plan zeszła kontuzja barku, która sprawiła, że nie był w pewnym momencie tak mocny, jak mógłby być.
– Nie do końca byłem zadowolony z tego, jak drużyna mi pomagała. Odczuwałem złość, byłem rozczarowany postawą zespołu. Tuż po meczu to uczucie mi towarzyszyło – opowiadał już na spokojnie, gdy pierwszy gniew opadł, kapitan reprezentacji Polski.
5 czerwca piłkarze wybrali go na najlepszego gracza Bundesligi edycji 2016-17, a chwilę później to samo wyróżnienie otrzymał od „Kickera”. Zadra jednak siedziała. W obecnych rozgrywkach znów Nietoperz depcze mu po piętach, ale to Polak prowadzi 15 do 13.
– Przede wszystkim Lewandowski nie doszedł jeszcze do ściany, a może lepiej będzie powiedzieć sufitu, i tu widzę jego wyższość nad wieloma innymi – utrzymuje Gilewicz. – Przecież on nieustannie się rozwija, właściwie, mówiąc z przymrużeniem oka, zostało mu tylko nauczyć się strzelać gole bezpośrednio z rzutów rożnych, skoro karne i wolne dawno temu opanował. A oceniając zupełnie poważnie, nie wiem, gdzie są jego granice, skoro wciąż śrubuje statystyki. Szuka dla siebie rozmaitych rozwiązań. Wie, że skoro Bayern niemal w każdym meczu napotyka mur złożony z dziewięciu czy dziesięciu rywali, to jego klasa w polu karnym, skąd tak na oko zdobywa 90 procent bramek, może nie wystarczać. I proszę bardzo, w niedawnym meczu z Kolonią zaobserwowałem, jak Robert specjalnie cofał się po piłkę i szukał strzałów spoza pola karnego, więcej – dwa lub trzy razy spróbował takiego rozwiązania ze swojej słabszej, lewej nogi!
JEDEN Z DZIESIĘCIU
Na razie z dziesięciu, bo grono wybitnych napastników Bundesligi, z którym Lewandowski korespondencyjnie rywalizuje, będzie się systematycznie kurczyć. Trafiając w środę do bramki 1. FC Koeln, Lewy nie tylko zdobył 53 bramkę w 2017 roku w 53 występie, utrzymując rewelacyjną średnią jednego gola na mecz, ale też wskoczył do pierwszej dziesiątki najlepszych w obejmującej ponad pół wieku historii Bundesligi.
Pełną klasyfikację prezentujemy w oddzielnej ramce, natomiast wyraźnie widać, że tylko dogrywając obecny sezon na dotychczasowej skuteczności, napastnik Bayernu może zameldować się w okolicach piątego-szóstego miejsca. A co, jeśli zdecyduje się zostać w Monachium na dłużej? Wówczas chyba nie do doścignięcia będzie jedynie Gerd Mueller (365 goli, przy 166 Lewandowskiego), ale już Klaus Fischer (268) spać spokojnie nie powinien.
– No właśnie, pytanie: co dalej? Wydaje mi się, że w celu podniesienia własnego poziomu, dla poszukania bodźca do dalszego rozwoju Robertowi dobrze zrobiłaby zmiana ligi i pisanie zupełnie nowej historii – uważa Maciej Żurawski, były wybitny napastnik Wisły Kraków i reprezentacji Polski, obecnie podobnie jak Gilewicz ekspert Eurosportu. – Kiedyś w wieku 29 lat piłkarze osiągali apogeum, dziś granica się przesunęła, a już w przypadku profesjonalisty tak dbającego o własne ciało jak Lewy, trudno wypatrywać jego kresu. Cały czas się rozwija. Szuka detali, elementów, które mógłby poprawiać. Uda mu się z jednym, bierze się za następny. Pytanie: czego on chce? W Monachium ma status idola, kapitalnie zarabia, bije i będzie bił kolejne rekordy. A może chce tam pograć jeszcze ładnych kilka lat i wyjechać do wymarzonej Ameryki ze statusem legendy niemal równej Gerdowi Muellerowi?
Tu akurat wątpliwości zgłasza obecny trener Bayernu Jupp Heynckes: – Nie wiem, czy kiedyś było łatwiej o gole. Wiem jednak, że w tamtym czasie Lewandowski byłby takim napastnikiem jak Klaus Fischer czy ja. Ale na pewno nie jak Gerd Mueller.
– W Bayernie moim zdaniem zmieni się myślenie, ten klub zacznie mimo wszystko kupować coraz większe gwiazdy, zatem i szansa na sukcesy wzrośnie – zauważa Gilu, były król strzelców ligi austriackiej. – Nikt nie da gwarancji, że przenosząc się do Realu, Lewy poprawiłby liczby i pozycję w świecie futbolu. Pamiętam, jak do Madrytu przyjechał Gareth Bale i na początku media informowały o zgrzycie na linii Walijczyk – Cristiano. Też mówiło się o tym, że jeden drugiemu nie podaje. Karim Benzema to świetny napastnik, a godzi się z tym, że musi żyć w cieniu Ronaldo, pełnić niejako rolę służebną. Czy Robert by się na coś takiego zdecydował? Poza wszystkim przychodząc do Realu, trzeba najpierw wygrać rywalizację z Francuzem, który napastnikiem jest – jak mówiłem – bardzo dobrym, a niekoniecznie musi chcieć odejść.
WYŚCIG PO ROSYJSKU
Mundial stanowić będzie kolejny front i pole bitwy dla najlepszych i to w Rosji mogą się ważyć losy kontraktów lub Złotej Piłki. Tacy napastnicy jak choćby Edinson Cavani muszą zdawać sobie sprawę, że nigdy nie będą zaliczeni do grona wybitnych bez sukcesu z reprezentacją. Cristiano na mundialu jeszcze nie osiągnął spektakularnego sukcesu, a ostatnie mistrzostwa Europy rozbudziły jego apetyt. Z kolei Messi wie, że niezależnie od tego, ile Złotych Piłek zdobędzie i ile setek goli strzeli w La Lidze, w ojczyźnie zawsze będzie tym drugim – za Diego Maradoną. Bo nie był mistrzem świata.
Dla Lewandowskiego to również powinna być kluczowa impreza. Na jego barkach spoczywa ogromna odpowiedzialność, w Polsce wszyscy zdają sobie sprawę, że jakiekolwiek marzenia o sukcesie na wschodzie będą uprawnione wyłącznie w przypadku wysokiej dyspozycji kapitana. Sama jego obecność, walka, wsparcie, absorbowanie uwagi przeciwnika, czyli wszystko to, co zademonstrował na Euro 2016, nie wystarczą do wielkiego sukcesu, tak jak nie wystarczyły we Francji.
Wyścig w Rosji będzie miał zatem również drugie dno i toczył się o mołojecką sławę. Indywidualna rywalizacja nagle się nie zakończy.
W lipcu Cristiano Ronaldo, w rozmowie z ESPN, powiedział dobitnie: – Walczymy ze wszystkimi. Z Neymarem, Messim, Lewandowskim, Higuainem, czyli zawodnikami najlepszymi na świecie. To nie jest niezdrowa walka, ale jest ciężko. Porównania są potrzebne, bo chcemy być najlepsi, dlatego moją motywacją jest bycie lepszym niż oni każdego roku.
Porównania bywają oczywiście zawodne, mogą być mylące lub wydawać się infantylne, ale przynajmniej wśród środkowych napastników liczby przemawiają za Lewandowskim. Żadna światowej klasy dziewiątka nie ma takiej regularności ani statystyk poprawianych z roku na rok jak Lewy. W roku 2015 zdobył we wszystkich rozgrywkach
49 bramek, w 2016 – 47, w 2017, do 17 grudnia – 53!
– Czasami gubi mnie moja dyplomacja, ale mimo że wciąż uważam, że trudno zero-jedynkowo wskazać Roberta jako najlepszego środkowego napastnika świata, to liczby faktycznie go bronią – mówi Żuraw. A kto ma lepiej wiedzieć niż facet, który w polskiej lidze zdobył ponad 120 bramek i miał kapitalne momenty w Celticu Glasgow.
Oddając świąteczny numer „PN” do druku, nie wiedzieliśmy jeszcze, jaką ostatecznie roczną średnią wykręci Lewy, ponieważ Bayern czekał pucharowy mecz z Borussią Dortmund, niemniej istniała bardzo poważna szansa na to, że Polak zostanie najlepszym snajperem 2017 roku w Europie. Przeszkodzić mogli mu w tym przede wszystkim Messi i Ronaldo. Niezależnie od wszystkiego, jeśli to Rummenigge mówi, że Robert jest – prawdopodobnie – najwybitniejszym polskim piłkarzem w historii, a ktoś taki jak Diego Maradona sytuuje go w roli najlepszego klasycznego napastnika doby współczesnej, to wszelkie próby obalenia tej tezy są bez sensu. Z wyrokami boskimi się nie dyskutuje.
TEKST UKAZAŁ SIĘ W ŚWIĄTECZNYM (51-52) NUMERZE TYGODNIKA „PIŁKA NOŻNA„