Grudzień 2019: rezerwy Bayernu kończą rundę jesienną trzeciej ligi na 15. miejscu z trzema punktami zapasu nad strefą spadkową. Lipiec 2020: rezerwy Bayernu wygrywają rozgrywki. To historia jak z baśni braci Grimm.
Bayern to nie tylko pierwsza drużyna…
Triumf drugiego Bayernu jest wyjątkowy, gdy przyjrzymy się historii niemieckiej trzeciej ligi. W czasach gdy była jeszcze podzielona według klucza geograficznego tylko raz udało się rezerwom wygrać swoją grupę. To był Bayern II w 2004 roku. Od reformy, do której doszło cztery lata później i centralizacji ligi, czasy dla rezerw nie były już łaskawe i występowało w niej zaledwie pięć takich zespołów. Poza drugim Bayernem (2008-11) grały tu takie ekipy VfB Stuttgart (2008-16), FSV Mainz (2014-17), Werderu Brema (2008-12, 2015-18) i Borussii Dortmund (2009-15). I tylko monachijczykom udało się zająć trzykrotnie „jednocyfrowe” miejsce w tabeli. A poprzedni sezon był pierwszym w historii nowej trzeciej ligi bez jakiejkolwiek drugiej drużyny.
Presja nazwiska
Rezerwy Bayernu Monachium jako beniaminek przystępowały do sezonu 2019-20 z jednym konkretnym celem: utrzymać się w lidze. Nikt nie oczekiwał od podopiecznych Sebastiana Hoenessa, że będą dokonywać na boisku cudów. I faktycznie – rok 2019 zespół kończył w dolnej części tabeli ciułając mozolnie punkty, a trenerowi zarzucano ponownie te same błędy co sezon wcześniej, gdy prowadził drużynę U-19: błędy taktyczne i brak umiejętności reagowania na boiskowe sytuacje. Sam Hoeness nie miał łatwo w Bayernie. Jako syn Dietera i bratanek Uliego ciągle musiał mierzyć się z presją wielkiego nazwiska i często absurdalnymi zarzutami o nepotyzm. Na swoje szczęście obronił się wiosną. Nauki jakie pobierał u Ralfa Rangnicka w czasach zawodniczych w Hoffenheim i później trenerskich w Lipsku, nie poszły w las. W 2020 roku wszystkie problemy zniknęły jak ręką odjął. Drużyna zaczęła grać jak z nut. Być może razem z trenerem musiała po prostu dojrzeć do tego poziomu rozgrywek. Dla wszystkich przecież była to nowość. Bayern zachwycał świetną ofensywą, wyważonym składem i piłkarską jakością. Liderem zespołu był Otschi Wriedt, 26-letni napastnik mający ghańskie korzenie sprowadzony w 2017 z VfL Osnabrueck za 400 tysięcy euro. Najpierw mocno przyczynił się do awansu zespołu do trzeciej ligi, a teraz do jej mistrzostwa. W 98 oficjalnych spotkaniach strzelił aż 71 bramek i zapracował na transfer do holenderskiego Willem II. Po takim sezonie nie jest zaskoczeniem, że Sebastian Hoeness wymieniany jest jako kandydat do pracy w o wiele mocniejszych drużynach, na przykład w Hoffenheim.
Im dalej w las tym coraz więcej ludzi zaczęło wpisywać w Google frazę: Czy rezerwy Bayernu mogą awansować do drugiej ligi? Zgodnie z regulaminem nie mogły i chociaż może wydawać się to niesprawiedliwie, to jednak jest to rozsądnym rozwiązaniem, bo mogłoby doprowadzić do groźnego precedensu. Już wystarczająco groteskowo wygląda druga liga kobiet, gdzie występują cztery zespoły rezerw i zdarzało się, że zajmowały całe podium. Dodatkowo odbiłoby się to prawdopodobnie na telewizyjnej frekwencji.
Rezerwy w oparach retro
Drużyny rezerw w Niemczech znane są pod różnymi nazwami: Zweite, Amateure czy U-23. I choć w niektórych klubach traktowane są jako zło konieczne (np. RB Lipsk w ogóle z niej rezygnuje, bo woli skupić na drużynie U-19) to większość o nie dba z należytym pietyzmem. Dla kibiców to ostatni przystanek przed skomercjalizowanym futbolem. Sympatycy nawet największych klubów potrzebują czasami chwili odpoczynku od bundesligowego zgiełku i świateł jupiterów. Frekwencja na meczach naturalnie nie zwala z nóg, ale często jest naprawdę imponująca jak na ten poziom rozgrywek. Dla przykładu mecz drugiego teamu Hannover 96 z rezerwami Eintrachtu Brunszwik przyciągnął na kultowy Eilenriedestadion komplet 2,5 tysiąca sympatyków. A drugie tyle stało jeszcze przed bramami i nie miało znaczenia, że to czwarta liga. To był oczywiście wyjątek, bo i rywal szczególny, ale regularnie na mecze hanowerskiego U-23 przychodziło więcej niż tysiąc widzów. Na małe Revierderby w sezonie 2016-17 przyszło prawie 3,5 tysiąca ludzi. Wielu kibiców jeździ także na mecze wyjazdowe. Za Bayernem regularnie podążało kilkuset fanów, także w czwartej lidze. Młodszych kolegów często dopingują też seniorzy. Gdy Bayern walczył w barażach o awans do trzeciej ligi na trybunach zjawili się między innymi Franck Ribery, David Alaba czy Serge Gnabry. Praca w rezerwach może być również trampoliną dla najzdolniejszych trenerów. Druga sprawa to stadiony. Bardzo często gra się na obiektach-legendach. W przypadku Hannover 96 jest to stary Das Stadion, na którym do 1959 roku swoje mecze grał pierwszy zespół (od tego czasu wielokrotnie przebudowywany i pomniejszany, ale dalej czuć w powietrzu historię i atmosferę retro). W Dortmundzie to legendarny Rote Erde, który do połowy lat 70. był domem Borussii. Rezerwy Schalke w niedalekiej przyszłości mają wrócić na remontowany kultowy Parkstadion.
Pucharowe okno wystawowe
Największą okazję do pokazania się szerszemu gronu rezerwy co oczywiste zawsze miały w Pucharze Niemiec. Te rozgrywki od zarania obfitowały w wiele romantycznych historii jak na przykład triumf drugoligowego Hannoveru w 1992 roku, awans do finału drugoligowej Alemannii Akwizgran i jej późniejsza europejska kampania, czy chociażby finał Unionu Berlin, dzięki któremu został pierwszym niemieckim trzecioligowcem, który awansował do europejskich pucharów.
Do sezonu 2008-09, czyli do czasu utworzenia scentralizowanej trzeciej ligi również rezerwy mogły uczestniczyć w Pucharze Niemiec. Kilkakrotnie zdarzało się, że seniorzy grali przeciwko własnym zapleczom i mimo braku niespodzianek były to jednak kuriozalne sytuacje. W sezonie 1997-98 1. FC Kaiserslautern wygrał ze swoją grającą wówczas w czwartej lidze młodzieżą 5:0, a trzy lata później na swoje czwartoligowe rezerwy trafił z kolei VfB Stuttgart wygrywając 3:0.
Te mecze przeszły do historii tylko jako ciekawostka, bo na boisku nie zdarzyło się nic wartego uwagi. Ale już w 1/8 finału sezonu 1976-77 doszło do spotkania, o którym mówiono przez wiele lat. Na Stadionie Olimpijskim w Monachium w bratobójczym pojedynku zmierzyła się wtedy pierwsza drużyna Bayernu z drugą, grającą w szóstej lidze. „Gospodarze” naszpikowani gwiazdami z Beckenbauerem, Hoenessem czy Gerdem Muellerem na czele, po przeciwnej zaś stronie próżno szukać było znanych nazwisk poza 21-letnim Klausem Augenthalerem. „Dwójka” skazywana na pożarcie wyszła sensacyjnie na prowadzenie, ale nie minął kwadrans i po trzech golach Bombera 3:1 prowadził już ten właściwy Bayern. Rezerwy braki piłkarskie nadrabiały ambicją i zawziętością. Ostatecznie mecz zakończył się wynikiem 5:3.
Rezerwy Bayernu w swojej historii dwukrotnie jako trzecioligowiec awansowały nawet do ćwierćfinału Pucharu Niemiec. W sezonie 1994-95 w pierwszej rundzie prowadzeni przez Hermanna Gerlanda pokonały wielki Werder Brema z Otto Rehhagelem na ławce oraz Baslerem, Bode czy Herzogiem na boisku. Po kolejnych zwycięstwach nad Chemnitzer i VfB Stuttgart odpadły w 1/4 finału z Wolfsburgiem mimo wcześniejszego prowadzenia. Bayern II powtórzył to w sezonie 2004-05, gdy po pokonaniu między innymi Borussii Moenchengladbach został zastopowany dopiero przez Werder. Właśnie w tej edycji doszło do niecodziennej sytuacji, bo bramkarz Michael Rensing zagrał zarówno w rezerwach FCB (cztery spotkania), jak i w pierwszym zespole (dwa mecze).
Gang mechaników, uczniów i studentów
Ale to nic w porównaniu do wydarzeń z sezonu 1992-93. Niemcy jeszcze nie otrząsnęli się z sensacyjnego triumfu drugoligowego Hannoveru, a już kolejna drużyna zaczęła wszystkich szokować. Korzystając z bardzo korzystnego losowania do finału awansowały trzecioligowe rezerwy Herthy i jest to jedyny taki przypadek w historii.
Runda po rundzie sympatia do zespołu rosła. Kolejne wyniki przerosły oczekiwania nawet samego trenera Jochema Ziegerta, prywatnie urzędnika podatkowego, który po ćwierćfinałowym zwycięstwie nad Norymbergą zażartował: – No tak dalej być nie może, czekają na mnie przecież w pracy góry dokumentów.
O amatorskiej Hercie zaczęły pisać zagraniczne gazety, nawet tak egzotyczne jak malezyjska „New Straits Times”, która po półfinałowej wiktorii nad Chemnitzer FC zapowiadała, że „niemiecki futbol może przeżyć największy szok w swojej historii za sprawą gangu mechaników, studentów i uczniów”, a „Bild” dowodził, że „wszyscy uwielbiają uroczą Herthę!”. Gdy zaczynała pucharową przygodę to tygodnik „Fussball-Woche” jej pierwszemu meczowi poświęcił zaledwie dziewięć linijek i nie uwzględnił nawet liczby widzów. Dziewięć miesięcy później na ich spotkanie przyszło aż 76 931 kibiców. Nic dziwnego, że w wielkim finale, w którym dzieciaki Herthy zmierzyły się z Bayerem Leverkusen kciuki za tzw. amatorów trzymały praktycznie całe Niemcy (wyłączając naturalnie sympatyków Werkself). Notabene Bayer w 1/8 finału wygrał z… pierwszą drużyną stołecznego klubu, więc finał miał dodatkowy smaczek. Aptekarze prowadzeni przez Dragoslava Stepanovicia z wielkimi gwiazdami pokroju Ulfa Kirstena, Ruedigera Vollborna czy Andreasa Thoma, a po drugiej stronie anonimowi piłkarze. Niedługo po finale do pierwszej drużyny Herthy przeszli przyszły wicemistrz świata i późniejsza legenda Bayeru Carsten Ramelow, młodziutki bramkarz Christian Fiedler, który w barwach stołecznej drużyny rozegrał ponad dwieście spotkań, a także bliźniacy Schmidtowie. Reszta nie zrobiła poważniejszych karier.
Jochem Ziegert nie bawił się w szatni w długie przemowy. Powiedział proste słowa: – Nie macie żadnych szans, więc wyjdźcie i je wykorzystajcie! Okrasił to muzyką z filmu „Rocky”. Sensacji nie było i Bayer Leverkusen wygrał 1:0, chociaż przez większość meczu outsiderzy dzielnie stawiali opór. Dopiero w 77. minucie Kirsten zdobył zwycięską bramkę. Rzadko się zdarzało w historii Pucharu Niemiec, żeby po końcowym gwizdku cieszyły się obie drużyny. A tak właśnie było 12 czerwca 1993 roku. Piłkarze Bayeru z triumfu (dotąd jedynego krajowego trofeum w swojej historii), a zawodnicy Herthy z pięknej, niezapomnianej przygody, o której opowiadać będą jeszcze wnukom. W pomeczowych wywiadach komplementów rywalom nie szczędzili ludzie z Leverkusen. Stepanović: – Gdybym nie był trenerem Bayeru to kibicowałbym Hercie… Menedżer Aptekarzy, Reiner Calmund: – Ten mecz kosztował mnie 10 lat życia… Szkoleniowiec Herthy podkreślał z dumą: – Możemy czuć się moralnym zwycięzcą. Im dłużej utrzymywało się 0:0, tym mocniej wierzyliśmy w sprawienie sensacji. To był dla nas wielki dzień.
Ironią losu jest to, że pierwsza drużyna Herthy na awans do finału Pucharu Niemiec czeka od 1979 roku. Piłkarze rezerw za pucharową kampanię otrzymali w sumie do podziału 860 tysięcy marek – więcej niż profesjonaliści tego klubu zarobili do tego momentu w pucharze od początku istnienia. Od meczu minęło już prawie 30 lat, ale kibice Starej Damy dalej wspominają go z rozrzewnieniem. I choć zawsze w Pucharze DFB będą zdarzać się mecze, w których piłkarski Dawid staje przeciwko Goliatowi, to jednak nie będziemy już świadkami tak magicznej i inspirującej historii jak ta z 1993 roku.