Przejdź do treści
Rewolucję czas zacząć

Ligi w Europie Bundesliga

Rewolucję czas zacząć

Nie może być tak, że Bayern Monachium ma problem z dotarciem do ćwierćfinału Ligi Mistrzów, nie mówiąc o triumfie w tych rozgrywkach, na który czeka już sześć lat. W Bawarii postanowili zatem zmienić ten stan rzeczy. Nieodzowne są daleko idące zmiany w klubowej kadrze, być może także na trenerskiej ławce, ale postępować przed nimi musi zmiana w sposobie myślenia zarządzających. Ta już nawet nastąpiła. Można się przy okazji zastanowić, jakie i czy w ogóle miejsce w „Projekcie 2020″ mieć będzie Robert Lewandowski, choć nie ma wątpliwości, że nie od autora w sumie już 186 goli dla Bayernu rozpocząć się powinna bawarska rewolucja.



ZBIGNIEW MUCHA

Jego krytycy mają argumenty – mocny na lokalnej, coraz bardziej zresztą w porównaniu z Anglią lub Hiszpanią zaściankowej scenie, nie potrafi poprowadzić zespołu do sukcesów w Europie. Nabijając licznik trafieniami w Bundeslidze, a nawet fazie grupowej Champions League, już ponad rok pozostaje bez bramki w fazie play-off elitarnych rozgrywek; tak naprawdę dopiero na tym etapie oddzielających piłkarskie ziarna od plew i kreujących prawdziwie wielkich piłkarzy. Czy zatem rewolucja dotknie polskiego snajpera?

Jest zielone światło

Byłby to oczywiście absurd, gdyby miała pożreć własne dziecko. Bo Lewandowski nie tylko pozostaje najbardziej wartościowym piłkarzem FCB, ale niewątpliwie zasłużył na miano katalizatora wszystkich przemian, które dokonują się na naszych oczach i człowieka, który po prostu podłożył ogień. Niejednokrotnie apelował o zaniechanie ostrożnej polityki transferowej, zwracał uwagę, że wzmocnienia składu są warunkiem nieodzownym wobec zamiaru rywalizacji w Europie. Klęska jaką bawarski hegemon zanotował w tym sezonie – bezdyskusyjnie ustępując placu Liverpoolowi i pozostając wciąż jeszcze niepewny w kwestii obrony mistrzowskiego tytułu – skłoniła Uliego Hoenessa (prezydent stowarzyszenia wybierany przez kibiców, członków tegoż stowarzyszenia) i Karla-Heinza Rummenigge (prezes zarządu nominowany przez radę nadzorczą) do zapalenia w końcu zielonego światła dla postulatów Lewandowskiego. 

Oszczędnością i pracą ludzie się bogacą. To prawda, ale w Champions League tylko półprawda. Tu o oszczędności nie może być mowy, a zrozumieli to nawet w Turynie, i wcale nie żałują. W Monachium bardzo ostrożnie podchodzono jak dotąd do kwestii transferowych wydatków. Bundesliga jest bowiem miejscem szczególnym. Uchodzi za wzór profesjonalnej organizacji i ekonomicznego bezpieczeństwa, ale też jej kluby finansowo nie mogą konkurować z Anglią, Hiszpanią lub – ograniczoną co prawda tylko do stolicy – Francją. Obowiązuje kilka form prawnych, zgodnie z którymi mogą funkcjonować niemieckie kluby, lecz najpopularniejszą wciąż pozostają stowarzyszenia, dzięki czemu opłacający w wysokości kilkudziesięciu euro składkę członkowską kibic ma wpływ choćby na wybór zarządu. W Bayernie sekcja piłkarska jest oczywiście wyodrębnioną ze struktur spółką kapitałową, lecz i tak potężne, zrzeszające około 300 tysięcy członków stowarzyszenie, posiada w niej 75 procent udziałów; resztą po równo podzielili się Adidas, Audi i Allianz. Jak w każdym niemieckim klubie obowiązuje słynna reguła „50+1″ – zawsze większościowy pakiet udziałów musi pozostawać w rękach stowarzyszenia. To dlatego duży obcy kapitał – chiński względnie arabski, nie ma szans wejść do Bundesligi. Ktoś gotów wyłożyć setki milionów euro chce mieć realny wpływ i kontrolę nad utrzymywanym podmiotem, nie zadowalając się tylko rolą sponsora. I tak kółko się zamyka.

Oczywiście finanse FCB mają się dobrze, lecz chyba nie tak dobrze, jak powinny, by myśleć o międzynarodowych sukcesach. W 2018 roku mistrzowie Niemiec zanotowali rekordowe obroty w wysokości 657 milionów euro (na czysto zostało im 29 milionów), co oznacza, że od momentu założenia spółki „FC Bayern AG” w 2002 roku, jej przychody wzrosły o ponad 350 procent. Krajowe sukcesy Bayernu zasadzają się właśnie na tych pieniądzach. Te z kolei na tradycjach, popularności, możnych sponsorach, wartości marketingowej, znakomitemu, choć rozsądnemu zarządzaniu. To jednak, co pozwala zdominować krajowe podwórko, przegrywa w zderzeniu z funduszami mającymi korzenie w Ameryce, Katarze, Emiratach bądź Chinach. Wygrywając Bundesligę sześć razy z rzędu, Bayern stał się sytym lwem, leniwym i śpiącym w wysokiej trawie. Był jak cwaniak mocny na własnym podwórku, ale gdy zabłądził w obce rewiry i w co drugiej bramie dostawał w ucho, musiał być zdziwiony, że nie było wokół chłopców do bicia, których doskonale znał ze swojej kamienicy. Byli za to bogatsi, silniejsi, bardziej głodni sukcesu – tacy jak choćby Liverpool.

Effenberga boli brzuch

Bayern przeoczył czas, kiedy należało dokonać poważnych korekt w klubowej kadrze. W kadrze, która powoli zaczynała być nieświeża, gdzie gros zawodników ma staż od lat sześciu do nawet 12 (Robbery)! Nawet Lewandowski, choć wydaje się, że jego transfer był ledwie wczoraj, właśnie kończy swój piąty sezon w czerwonej koszulce. W końcu jednak, nie bez bólu, w Bawarii pogodzono się z myślą o koniecznych inwestycjach w przestarzały model auta, który miast być czerwoną wyścigówką, zamienił się w – co prawda tego samego koloru – ale tylko wygodne, rodzinne kombi. 

Zbierzmy zatem do kupy to wszystko, co jest już jasne na temat – nazwijmy go roboczo – „Projektu 2020″, czyli nowego zestawu nazwisk mającego zagwarantować sukces w Champions League już za rok. Po pierwsze – kasa. Wiadomo ile z myślą o nowym sezonie już wydał Bayern, mianowicie 115 milionów euro. Tyle kosztowała dwójka mistrzów świata: prawy obrońca Benjamin Pavard (35 mln) pozyskany ze Stuttgartu i lewy (bądź lewonożny stoper) Lucas Hernandez (80). W tym drugim wypadku Bawarczycy ustanowili bundesligowy rekord; nigdy droższy piłkarz nie trafił do niemieckiej ligi. Francuz jest obrońcą na lata, może zastąpić Davida Alabę lub Jerome’a Boatenga, daje tak duże możliwości, że już dziś można bez problemu skompletować kilka zestawień nowej linii defensywnej. Przy okazji, stał się ponoć obok Lewandowskiego najlepiej opłacanym piłkarzem mistrza Niemiec (17 mln euro rocznej gaży). W Monachium mają nadzieję, że dwójka młodych mistrzów świata stworzy parę beków na poziomie znakomitych Bixente Lizarazu i Willy’ego Sagnola, którzy czarowali przed laty.

– Dla mnie nie ma znaczenia, że byli mistrzami w 2018 roku z reprezentacją Francji, bo to nie znaczy, że będą nimi przez kolejne 10 lat. Jeśli chodzi o transfer Hernandeza, zwycięzca jest tylko jeden, to Atletico Madryt. Taka suma wydaje się normalna w dzisiejszych czasach, ale mnie przyprawia o ból brzucha. Jeśli to pójdzie w tym kierunku, za pięć lat zapłacimy 5 mln za kierowcę autobusu – skomentował początek bawarskiej ofensywy w felietonie na łamach T-Online, były wybitny pomocnik Stefan Effenberg.

Chcemy wszystkich

Bayern dowiódł, że potrafi wydawać, z tym że wciąż zachowuje daleko idącą przezorność. Okazuje się, że ubezpieczył najdroższego piłkarza, płacąc co roku ubezpieczycielowi 0,75 procent kwoty transferu, czyli 600 tysięcy euro, po to, by wobec ewentualnej kontuzji uniemożliwiającej Lucasowi powrót na boisko otrzymać z powrotem 80 milionów. Rekord transferowy więc padł, można jednak zaryzykować tezę, że utrzyma się tylko kilka miesięcy. I teraz pozostaje pytanie: ile jeszcze na szalę gotowy jest rzucić monachijski HR, a właściwie H-R, czyli duet Hoeness – Rummenigge?

– Nie mamy ściśle ustalonego budżetu, wydamy tyle, ile trzeba. Zespół wymaga wymiany pokoleniowej i to będzie kosztowna sprawa, ale solidna i zdrowa sytuacja finansowa zostawia wystarczająco dużo miejsca na takie zmiany – ogłosił niedawno Rummenigge, podkreślając, że kolejne przetasowania czekają Bayern za rok, wraz z systematycznym wygasaniem kolejnych kontraktów. Spekuluje się więc, że w perspektywie letniego okna transferowego klub może wydać 200-300 milionów euro.

Priorytetem jest odmłodzenie składu bez utraty, a wręcz z podniesieniem, jakości. Po sezonie umowy kończą się Arjenowi Robbenowi, Franckowi Ribery’emu i Rafinhi. Zgodę na transfer otrzyma również jeden ze stoperów – Mats Hummels lub Jerome Boateng. Pewną niewiadomą stanowi przyszłość Jamesa Rodrigueza. Rummenigge podkreśla niby, że jest fanem tego zawodnika, niemniej Kolumbijczyk nie daje drużynie tyle, ile się spodziewano, a jego usługi nie są tanie. Chcąc wykupić go z Realu, Niemcy muszą wyasygnować na ten cel 42 miliony. Niedawno dyrektor sportowy Hasan Salihamidżić oznajmił, że nie wyklucza żadnego rozwiązania prócz jednego – wykupienia Jamesa z Realu w celu dalszego handlu. Popularny Brazzo potwierdził również, że klub starał się mocno, i wciąż chyba nie rezygnuje, by skłonić do współpracy Chelsea Londyn. Przedmiotem zainteresowania Bawarczyków jest młody skrzydłowy reprezentacji Anglii Callum Hudson-Odoi, z tym że The Blues konsekwentnie odrzucają kolejne oferty. Jeśli nie Anglik, to może znakomity Joao Felix z Benfiki? Tu akurat przeszkodą może okazać się klauzula odstępnego wynosząca 120 mln euro. A może w takim razie Hakim Ziyech, marokański skrzydłowy Ajaksu? Podobne pytania można mnożyć.

Lata występów na Allianz Arenie Ribery’ego i Robbena wyznaczyły pewien standard, do którego na razie nie mogą zbliżyć się Kinglsey Coman czy Serge Gnabry. Tu bowiem potrzeba kozaka, może nawet… mastifa, a taki gra obecnie w Lille. To Nicolas Pepe – 24-letni Iworyjczyk błyszczy w Ligue 1, zdobył 18 bramek w tym sezonie, dorzucił blisko 10 asyst. Pewnie wolałby przeprowadzkę do Paryża zamiast Monachium, ale Lille sprzeda go w zależności od oferty – Luis Campos, dyrektor sportowy OSC, zapowiedział, że nie będą go trzymać w nieskończoność, potrzebują milionów, które kilka klubów, w tym właśnie Bayern, są na pewno w stanie zapłacić. Sęk w tym, że do końca jeszcze monachijscy recenzenci nie są chyba przekonani do wartości monsieura Pepe. W każdym razie, kiedy już Bawarczycy opanują pożar na skrzydłach, koniecznie będą musieli zająć się wzmocnieniem środka drugiej linii. Tu kandydatów łączonych z mistrzem Niemiec również jest bez liku, najnowsza propozycja to mocny pomocnik Atletico Madryt – Rodri. Po puszczeniu Arturo Vidala Bayernowi brakuje mocy i charyzmy w środku boiska. Ewentualny romans z Atletico jest o tyle prawdopodobny, że kontrahenta z Bawarii nie odstraszy klauzula w wysokości 70 mln, poza tym już transferem Lucasa przetarte zostały odpowiednie ścieżki do odpowiednich gabinetów.

Lewy numer 1

Jak dotąd wciąż najwyższym, wewnątrzniemieckim transferem, jest przeprowadzka Mario Goetze w 2013 roku z Dortmundu do Monachium. Pewne jest jedno – FCB nie ma co liczyć na powtórkę z rozrywki, więcej piłkarzy od BVB raczej nie pozyska, a przynajmniej nie tych najważniejszych. Klub z Westfalii już dawno wyszedł na finansową prostą, poza tym świadomie nie zamierza sportowo wzmacniać konkurencji. Na rzecz Bayernu stracił Goetze, Lewandowskiego i Hummelsa, ale już w przypadku Christiana Pulisica postawił weto. Transferowy rekord może zostać zatem pobity przy próbie zakontraktowania znakomitego pomocnika Leverkusen – Kaia Havertza. Eksperci typują, że jeśli w ogóle dojdzie do przeprowadzki wciąż jeszcze nastoletniego reprezentanta Niemiec, to najwcześniej za rok. W każdym razie B04 oczekuje 100 milionów euro, proponowane 75 – odrzuca. 


Na razie Bayern wzmocnił tyły, ale za chwilę pomyśli nie tylko o skrzydłowych, ale również o znalezieniu dublera (bądź partnera) dla Lewandowskiego. Prawdopodobnie nie za rok, ale już latem, przyjedzie z Hamburga młodziutki Jann-Fiete Arp pozyskany już za 3 miliony euro. To nie on jednak jest i będzie najważniejszy w nowej układance. Klub celuje bowiem w jednego z dwóch snajperów, którzy w BL już się sprawdzili. Chodzi więc w pierwszej kolejności o Timo Wernera, któremu w przyszłym roku wygasa kontrakt z Lipskiem, w związku z czym reprezentant Niemiec byłby do kupienia za około 50 milionów. Rzecz istotna, według ekspertów mógłby grać nie zamiast, ale obok, w pobliżu Lewandowskiego, pełniąc podobną rolę w jaką latami wcielał się Thomas Mueller. Inną opcją, wg „Sport Bildu” nawet priorytetową dla Nico Kovaca, jest podebranie Eintrachtowi Luki Jovicia przy cenie na podobnym poziomie co w przypadku Wernera.

Co ciekawe, Lewandowski już podobno rozpoczął negocjacje z klubem na temat przedłużenia wygasającego za dwa lata kontraktu. W rozmowie z „Kickerem” przyznał, że jest w stanie wyobrazić sobie dłuższy pobyt w Monachium. Być może jest więc tak, a przynajmniej w ten sposób budują przekaz niektóre niemieckie media, że rozmowy kontraktowe z Lewym mają wzmocnić w nim przekonanie, iż niezależnie od przymiarek do nowych napastników, to właśnie RL9 pozostanie główną strzelbą niemieckiego „rekordmeistera”. Tym bardziej że on sam wyraźnie daje do zrozumienia, iż zamierza pozostać numerem 1 i nie potrzebuje odpoczynku, o który kiedyś – przypomnijmy – głośno się upominał, co zresztą skutkowało transferem Sandro Wagnera. – Posiadamy inne możliwości, aby dać mi odpocząć. Jest Mueller czy Gnabry. Chcę grać jak najwięcej. W poprzednich sezonach dostawałem przerwy od gry, co też wytrącało mnie z rytmu – podkreślał Polak w rozmowie z „Die Welt”.

Na pewno w całym transferowym szaleństwie warto zachować umiar i nie doprowadzić do sytuacji, kiedy ilość przerośnie jakość. Do tego też nawiązuje Lewandowski, cytowany tym razem przez „Sport Bild”: – Potrzebujemy piłkarzy, którzy wyniosą Bayern na najwyższy poziom. Kiedy odchodzi taki zawodnik jak Robben, musisz zastąpić go graczem najwyższej klasy. Bayern nie powinien przeprowadzać jednak rewolucji. Bardziej by nam pomogło, gdyby wzmocniło nas dwóch genialnych piłkarzy, niż pięciu bardzo dobrych.

A co z Kovacem?

Kolejność działań bawarskiej rewolucji jest następująca: rozgoryczenie wynikami, zrozumienie przyczyn, zmiana sposobu myślenia zarządzających klubem, decyzje sportowe dotyczące kadry zawodniczej i… trenera. Bo o tym mówi i pisze się stosunkowo najmniej, a szkoda. Architekci pracujący w gabinetach nad projektem nowej drużyny gruntownie zastanawiają się nad jej przewodnikiem. Niko Kovac to nie jest zły trener, jednak z Bayernem poniósł porażkę, a może jeszcze zanotować klęskę. Dotychczas, bez względu na potknięcia, cieszył się niezbywalnym poparciem monachijskiej wierchuszki, ale nie mogło być inaczej, skoro był autorskim pomysłem tejże. Inna rzecz, że coraz częściej dochodzą sygnały, że owo poparcie nie musi być już tak bezdyskusyjne. Kovacowi w szatni Eintrachtu nie brakowało autorytetu, w szatni Bayernu może być to już towar deficytowy. Wygląda na to, że jedną z przyczyn kryzysu, poza przegapieniem, przespaniem albo – jak kto woli – celowym zaniechaniem momentu na odmłodzenie i odświeżenie drużyny, było zwolnienie Pepa Guardioli. Bayern mając jednego z najwybitniejszych trenerów w historii dyscypliny, lekką ręką z niego zrezygnował, podczas gdy nawet przegrywając w LM zespół Katalończyka prezentował styl i wciąż był groźny. Przegrywając w lutym z Liverpoolem – był bezzębny.

Bayern znakomicie rozpoczął sezon wygrywając pierwsze siedem meczów. Nagle i niespodziewanie drużynę dopadł kryzys, przytrafiły się bolesne porażki, jak choćby pamiętne 0:3 z Borussią Moenchengladbach (- Gra Bayernu nie ma nic wspólnego z nowoczesnym futbolem – zawyrokował wówczas Lothar Matthaeus) i nie znalazł się nikt, kto zdołałby zapanować nad wkradającym się chaosem. Oczywiście Kovac miał i ma obiektywne problemy z przeciągającymi się kontuzjami, z brakiem liderów z prawdziwego zdarzenia zdolnymi wziąć na siebie ciężar gry i odpowiedzialności w trudnych momentach, lecz retoryka, że w Bayernie nie ma piłkarzy światowej klasy, więc choćby Lewandowski w związku z tym czuje się osamotniony, jest bez sensu. Mając na trenerskiej ławie człowieka z tęgą głową na karku, Bayern w 2010 roku doszedł do finału Ligi Mistrzów. Ów Bayern prowadzony był przez Louisa van Gaala, a do decydującej gry o puchar wybiegli między innymi: Butt, Van Buyten, Badstuber, Demichelis, Van Bommel, Altintop, Olić… Czy na pewno personalnie była to mocniejsza drużyna od obecnej? 


Kovac to nie jest spec formatu Van Gaala, ani wizjoner w typie Guardioli. Tym trudniej mu zapanować nad gwiazdorską szatnią. „Bild” alarmował, że sporej grupie zawodników nie podoba się na przykład pedałowanie po treningach lub meczach (20 i 30 minut), a regularne rowerowe przejażdżki to standard w pracy Chorwata. I znów – to, co przechodziło we Frankfurcie (choć i tam z szatniano-szyderczym: – Czy my startujemy w tym roku w Tour de France?), nie musi przejść w Monachium. Ostatecznym testem dla Kovaca będzie finisz sezonu. Doścignięcie Borussii Dortmund wydawało się zadaniem ponad siły psychicznie okaleczonego zespołu, tymczasem FCB w bezpośrednim meczu rozgromił wielkiego rywala i wciąż pozostaje w grze o tytuł, mając nawet wszystko w swoich rękach. Fiasko tego wyścigu, a nawet potknięcie w Pucharze Niemiec, może jednak oznaczać, że Kovac zostanie ściągnięty z siodełka i pedałować dalej będzie już w innym klubie.

Znamiennie i złowrogo wybrzmiały słowa Rummenigge, w programie „Wontorra – Der Fussball Talk” w telewizji Sky Sport, wypowiedziane już po efektownym 5:0 z BVB (cytaty za Onet.pl). Oto wyimki: – Rozczarował mnie zwłaszcza mecz z Liverpoolem. Byłem po nim sfrustrowany. Nie pokazaliśmy w tym meczu ani odwagi, ani serca do walki… Wiele uwag mam do postawy w październiku i listopadzie. To były problemy na nasze własne życzenie. Trener zdecydował się na totalną rotację. Oczywiście, zawsze można trochę rotować, ale jeśli zrobisz rotacji za dużo, zaburzasz optymalną strukturę… Kovac wszedł w nieprawdopodobnie duże buty. Co dalej? Wszystko zanalizujemy po sezonie… W Bayernie nie ma czegoś takiego jak „gwarancja pracy”. Dla nikogo. Każdy musi zasłużyć na swoje miejsce, to podstawa w tym klubie. Trzeba umieć unieść presję. Jeśli ktoś tego nie potrafi, trafił do złego miejsca.

Czy oddadzą kierownicę?

Wymiana pokoleniowa została już zapoczątkowana, o czym zaświadcza struktura klubowej kadry i wiek pozyskiwanych zawodników. Końcowym akordem rewolucji będzie zapewne zamiana na najważniejszych stołkach. Hoeness i Rummenigge nie będą wieczni, ich czas w klubie powoli zacznie dobiegać końca. Kalle zresztą przyznaje, że nadchodzi czas młodszych – nie tylko na boisku, ale i w gabinetach. Obaj tworzyli (i wciąż tworzą) duet zgrany, gotowy do poświęceń dla Bayernu i chronienia wartości wypracowanych dekadami. Czasem nie mówili jednym głosem – w kwestii zatrudniania trenerów, piłkarskich gwiazd (priorytet dla Kalle), stawiania na młodych Niemców i wychowanków (konik Uliego). Niemniej półwieczna znajomość nigdy nie została wystawiona na poważniejszą próbę, nawet gdy Hoeness przebywał w więzieniu. Pytanie jak długo ten duet będzie rządził w klubie. Rummenigge ma ponoć odejść w 2021 roku, jego następcą zostanie pewnie legendarny bramkarz Oliver Kahn. Starszy o trzy lata Hoeness także myśli poważnie o emeryturze, choć pewnie gdyby ponownie wystartował w wyborach na szefa stowarzyszenia, wygrałby w cuglach. Zapowiada jednak, że ma już na oku odpowiedniego kandydata na swoje miejsce, ale póki co, musi zostawić klub w jak najlepszym stanie, dlatego…

– Jesteśmy w trakcie procesu odmłodzenia naszej drużyny i to będzie największy program inwestycyjny w historii klubu! – zagrzmiał podczas targów maklerskich w Monachium człowiek nie bez powodu nazywany „Oddział Atak”.

TEKST UKAZAŁ SIĘ W OSTATNIM (16/2019) NUMERZE TYGODNIKA „PIŁKA NOŻNA”


Możliwość komentowania została wyłączona.

Najnowsze wydanie tygodnika PN

Nr 50/2024

Nr 50/2024