Reprezentacja Włoch według Manciniego
12 dni zgrupowania, 3 mecze, 1 zwycięstwo, 4 gole, 26 zawodników, 5 debiutantów – tak w liczbach odradzała się z eliminacyjnych popiołów Italia. Jak wiadomo jednak, liczby nie mówią wszystkiego, liczy się także wrażenie. A to było raczej słabe.
TOMASZ LIPIŃSKI
Z Arabią Saudyjską (2:1) pachniało remisem, z Francją (1:3) przed wyższą porażką uratowały słupek i poprzeczka, z Holandią (1:1) największy wpływ na wynik miał bramkarz Mattia Perin. Z poligonów doświadczalnych w Sankt Gallen, Nicei i Turynie niektórzy – jak boczni obrońcy – wrócili mocno poturbowani, większość wojska walczyła na miarę możliwości. W skali europejskiej – przeciętnych możliwości.
ŚWIATOWIEC
– Nie mamy gwiazd – przyznawał nawet selekcjoner Roberto Mancini, który siłą rzeczy sam kandyduje na gwiazdę. Przynajmniej takie jest społeczne oczekiwanie, a może i potrzeba. Ma być jak Antonio Conte, który podczas dwuletniej kadencji z nijakiego materiału uszył gustowną kreację i w niej Azzurri godnie zaprezentowali się na Euro 2016. Teraz Mancini entuzjazmem, pomysłowością, elastycznością taktyczną, a niekiedy brawurą ma odwrócić uwagę od problemów w każdej niemal formacji. Że karierę reprezentacyjną zakończył Gianluigi Buffon, że pomór padł na bocznych obrońców, że w pomocy brakuje lidera, że w ataku znów trzeba martwić się, którą nogą z łóżka wstanie Mario Balotelli.
Był właściwie jedynym kandydatem na zasypanie leju po bombie, który po odpadnięciu w barażach ze Szwecją zostawił Gianpiero Ventura. Carlo Ancelotti nie palił się do tego zadania, przedkładając systematyczną i lepiej płatną pracę w klubie, na ponowne wołanie ojczyzny głuchy pozostał Conte, przy nadziei za to był Gianni De Biasi, ale do włoskiej kadry miał zdecydowanie dalej niż do polskiej. Włosi po nieudanym eksperymencie z lokalnym trenerem potrzebowali światowca, który grał o wielką stawkę i zgarniał ją w całości, który nazwiskiem i zgromadzonym dorobkiem budził szacunek zarówno wewnątrz, jak i na zewnątrz. Mancini te kryteria spełniał i przede wszystkim bardzo chciał. Jakby szukał ucieczki od klubowej codzienności, która coraz bardziej go nużyła i przynosiła mniej satysfakcji.
Jego dobra passa skończyła się w maju 2012 roku, czyli akurat wtedy, kiedy z Manchesterem City osiągnął szczyt. Na długo wiodącej tylko w górę ścieżce kariery wcześniej ogołocił z trofeów własne podwórko. Trzy mistrzostwa, cztery Puchary i dwa Superpuchary Włoch dały mu wysokie miejsce w gronie najbardziej utytułowanych włoskich szkoleniowców. Wobec tego tylko niewiele znaczącym skalpem był Puchar Turcji, który ściągnął z Galatasaray, ale to już zrobił po drodze w dół. Zarówno praca w Turcji, powrót do Interu, roczny urlop, jak i przede wszystkim kontrakt z Zenitem Sankt Petersburg to schodzenie coraz niżej i niżej. A teraz zatrzymał się u podnóża nowej, błękitnej góry. Podpisał dwuletni kontrakt za 2 miliony euro rocznie – poprzedni raz na tak niską płacę zgodził się prawdopodobnie w 2004 roku, kiedy prowadził targane licznymi kryzysami Lazio.
JEDENASTU STRZELCÓW
W nową drogę zabrał w pierwszej kolejności Balotellego. Trzeba przyznać, nieobliczalnego i dość nieznośnego towarzysza podróży. O różnych przeżytych z nim perypetiach w Interze i Manchesterze City sam Mancini mógłby napisać książkę akcji, po przeczytaniu której niejednemu trenerowi odeszłaby chęć do działania. On jeszcze raz uwierzył w wydoroślenie Super Mario. – Ma 28 lat, jest innym człowiekiem i ma ostatnią szansę, żeby zaistnieć w wielkim futbolu – mniej więcej w tym tonie wypowiadał się selekcjoner o napastniku, który do reprezentacji wrócił po czterech latach, a dokładnie po 1434 dniach. Po porażce z Urugwajem na mistrzostwach świata w Brazylii wszyscy mieli go dość: trener, koledzy z kadry, dziennikarze i kibice.
Jak widać, czas zabliźnił tamte rany, w czym też bardzo pomógł strzelony na ponowne dzień dobry gol (a jeszcze z Francją po jego uderzeniu z rzutu wolnego z dobitki trafił Leonardo Bonucci). Czternasty w reprezentacyjnej karierze, co plasuje go na trzecim miejscu po Daniele De Rossim i Alberto Gilardino wśród ciągle czynnych piłkarzy. O tym, jak bardzo brakuje reprezentacji snajpera z prawdziwego zdarzenia, świadczą dwa fakty. Po pierwsze – od 1974 roku nikt nie potrafi zbliżyć się do rekordu Gigiego Rivy, a przecież ustanowiony na poziomie 35, nie wydaje się nieosiągalny. Po drugie – 11 ostatnich goli dla Azzurrich strzeliło 11 różnych piłkarzy i byli to: Eder, Federico Bernardeschi, Manolo Gabbiadini, Ciro Immobile, Giorgio Chiellini, Antonio Candreva, Lorenzo Insigne, Balotelli, Andrea Belotti, Bonucci i Simone Zaza.
Oczywiście wraz z powrotem Balotellego nie obyło się bez wybiegających poza linie boiska emocji. Tym razem poszło o pomysł przyznania mu kapitańskiej opaski, co zdaniem samego piłkarza – ostatnio przesadnie często mówiącego o problemie rasizmu i nielegalnej emigracji – byłoby fajnym sygnałem dla wszystkich emigrantów. Na to odezwał się bardzo teraz ważny prawicowy polityk Matteo Salvini, skądinąd słusznie uznając, że kapitan powinien jednoczyć szatnię, a nie być wybierany ze względów politycznych czy rasowych.
WŁOSKI MBAPPE
Od Balotellego era Manciniego się zaczęła, ale na szczęście nie tylko do tego się sprowadziła. Tak samo powroty po długiej nieobecności zaliczyli Perin i Domenico Criscito. Choć lewy obrońca w meczu z Holandią zobaczył czerwoną kartkę, to i tak sprawił najlepsze wrażenie z bocznych obrońców. Beznadziejnie prezentował się Davide Zappacosta, tylko ciut lepiej Danilo D’Ambrosio i Mattia De Sciglio, zaś zmęczony sezonem Alessandro Florenzi dostał mało minut. Być może w znalezieniu optymalnej obsady boków obrony pomogą Manciniemu powracający po kontuzjach Leonardo Spinazzola i Andrea Conti, ale chyba w dalszej przyszłości niż 7 września. Za to klasowych stoperów jest pod dostatkiem. Z Arabią zagrała para Bonucci – Alessandro Romagnoli, z Francją u boku tego pierwszego zadebiutował Mattia Caldara i był to obiecujący debiut, Holendrów powstrzymywali Romagnoli z Daniele Ruganim. Łatwo dostrzec nieobecność Giorgio Chielliniego, który leczył kontuzję, ale będzie odpowiadał na kolejne wezwania selekcjonera. Inaczej niż Andrea Barzagli, który zaśpiewał: Ja pas.
Małym wielkim wygranym majowo-czerwcowego tryptyku okazał się 21-letni Federico Chiesa. Nowy kościół (tak tłumaczy się jego nazwisko, a starym jest jego ojciec Enrico) zdobywa coraz więcej wyznawców, bo też rozwija się z prędkością światła. Rok temu na ostatniej prostej dogonił reprezentację młodzieżową i zabrał się na mistrzostwa Europy do Polski, skąd wrócił z brązowym medalem. W marcu tego roku tymczasowy selekcjoner Luigi Di Biagio otworzył przed nim drzwi do dorosłej drużyny narodowej, w której pierwsze szlify zdobył na Argentynie i Anglii. U Manciniego niby zagrał trzy na trzy, ale raz naprawdę porządnie. W Nicei niczym nie odbiegał od Kyliana Mbappe. Szybkość, dynamika, ciąg na bramkę, łatwość wchodzenia w pojedynki i ich wygrywania – to kazało w nim zobaczyć przodownika młodego pokolenia, już wycenianego przez Fiorentinę na 50 milionów euro. Kto jeszcze?
I PIRLO TEŻ
Bardzo ciekawym pomocnikiem, który jednak w reprezentacji ciągle nie sprzedał pełni umiejętności, jest Bryan Cristante. Zamiana Atalanty na Romę powinna go tylko dowartościować. Także kluby na lepsze zmienili Caldara i widowiskowo grający skrzydłowy Simone Verdi, z takim zamiarem nosi się wieczny talent Domenico Berardi. Jeśli tylko znajdą miejsca odpowiednio w Juventusie, Napoli i prawdopodobnie w Romie, odpłacą to reprezentacji. Generalnie kadrowicze wpadli tego lata w transferowy wir. Już po zmianie barw są Perin, Criscito, Jorginho i Matteo Politano, na rozwój wypadków czekają Gianluigi Donnarumma, Bonucci, Rugani, Balotelli, Chiesa i Simone Zaza.
W systemie 1-4-2-3-1, preferowanym przez Manciniego, do obsadzenia pozostają trzy miejsca dla środkowych pomocników: dwóch defensywnych i jednego wspierającego napastnika. Prawdziwej dziesiątki, jaką kiedyś był obecny selekcjoner, ze świecą szukać. W takiej roli można sobie wyobrazić prawie zawsze zawodzącego w kadrze Marco Verrattiego.
Albo Bernardeschiego, którego Mancini też nie miał okazji jeszcze sprawdzić. Giacomo Bonaventura czy Lorenzo Pellegrini niby też mogliby, ale to pomocnicy o innej charakterystyce i niższym poziomie. Natomiast za wszystkie sznurki będą pociągać Jorginho i Daniele De Rossi, który porzucił pomysł o zakończeniu kariery w reprezentacji. Jeśli 7 września w Bolonii zagrałby z Polską, byłby to jego 118 występ. Miałby tylko o osiem mniej od trzeciego na liście wszech czasów Paolo Maldiniego i o dwa więcej niż piąty Andrea Pirlo, który być może dołączy do sztabu Manciniego w roli jednego z asystentów.