Podczas wizyt reprezentacji Polski Arłamów przypomina twierdzę. Ośrodek położony w malowniczej bieszczadzkiej scenerii zmienia się w fortyfikację, za murami której pilnie strzeżony jest spokój piłkarzy. O utrzymanie koncentracji nie jest łatwo, niewielka miejscowość na kilkanaście dni staje się obiektem zainteresowania całego kraju.
KONRAD WITKOWSKI
– Chyba tam jest jakiś piłkarz! – krzyknął z nadzieją chłopiec w biało-czerwonym stroju. – Mógłby do nas wyjść chociaż taki Kownacki… – dodał stojący obok niego kolega. Oni, podobnie jak setki innych dzieci i rodziców, spędzają niemal całe dnie na wpatrywaniu się w główne wejście do Hotelu Arłamów. Liczą, że nagle przed budynkiem pojawi się któryś z reprezentantów Polski, ewentualnie selekcjoner. Poruszenie wywołują, ubrani w identyczne koszulki jak piłkarze, pracownicy biura prasowego PZPN. Z racji obowiązków często przemieszczają się w okolicach wejścia do hotelu, czym nieświadomie dają złudną nadzieję fanom kadry. Idole jednak znów nie wyszli. Trzeba czekać.
Bardzo rzadko pojawiający się na zewnątrz zawodnicy wywołują euforię. Nie tylko ci pierwszoplanowi, jak Kamil Grosicki, ale także nowe twarze w reprezentacji. Coś na ten temat mógłby powiedzieć Rafał Kurzawa, który po wyjściu z hotelu przez kilkanaście minut rozdawał autografy i pozował do fotografii. Łatwiej natknąć się na któregoś z kadrowiczów w środku budynku, choć tam mają wstęp jedynie goście hotelowi. To ekskluzywna grupa, bo mieszkanie w jednym ośrodku z najważniejszą drużyną w kraju wiąże się ze sporym wydatkiem. Za noc w dwuosobowym pokoju podczas zgrupowania kadry trzeba zapłacić około 1300 złotych.
Kilku spostrzegawczych kibiców zauważyło Wojciecha Szczęsnego stojącego na balkonie. Na szczęście pokój bramkarza nie znajdował się zbyt wysoko: na pierwsze piętro można było dorzucić piłkę oraz markera. Zawodnik Juventusu docenił kreatywność, podpisał się i zamienił kilka zdań. Fani, którzy do Arłamowa zjechali z całej Polski, doskonale znają rozkład dnia reprezentacji: gdy tylko zbliża się pora treningu, przemieszczają się w okolice przejścia prowadzącego z głównego budynku w kierunku boiska. Pojawiają się tam nawet już godzinę przed wyjściem zawodników, wszystko po to, aby zająć strategiczne pozycje w walce o podpisy. – Nie można gniewać się za to, że ludzie lgną do reprezentacji, skoro osiąga ona sukcesy. Piłkarze są na to uodpornieni. Dla nich to miłe, kiedy mogą podpisywać koszulki i rozdawać autografy. Duże zainteresowanie nie przeszkodzi w przygotowaniach – ocenił Tomasz Kłos, który w drużynie narodowej rozegrał 69 spotkań.
SPOKOJNIEJ NIŻ PRZED EURO
Zresztą zainteresowaniem fanów cieszą się nie tylko obecne gwiazdy reprezentacji. Na brak atencji nie mógł narzekać Sebastian Mila, który w Arłamowie przebywał jako ekspert telewizyjny. W tym kontekście wcale nie dziwi popularność Szymona Marciniaka – autografy rozdawał nawet podczas udzielania wywiadów. Międzynarodowy sędzia brylował wśród tłumów, cierpliwie spełniając prośby kolejnych kibiców. Na widok arbitra jeden z młodszych fanów futbolu wypalił: – To ten, który poznał Messiego!
– Przyzwyczailiśmy się już do tego. Sędziowanie na najwyższym poziomie sprawiło, że wielokrotnie jesteśmy przez ludzi odbierani tak samo jak piłkarze. Czasami ta popularność jest nawet trochę większa, bo z reguły zostajemy dłużej w najważniejszych rozgrywkach klubowych – mówił Marciniak, na którym tłumy fanów w bieszczadzkim ośrodku nie zrobiły specjalnego wrażenia. – Jestem zdziwiony, że pojawiło się tak niewielu kibiców. To, co działo się tutaj dwa lata temu przed mistrzostwami Europy we Francji, to dopiero było zamieszanie!
(…)
CAŁY REPORTAŻ ZNAJDZIECIE W NOWYM (23/2018) NUMERZE TYGODNIKA „PIŁKA NOŻNA”