Choć na mecie sezonu Primera Division Real i Barcelonę dzieliły tylko trzy punkty, nikt nie może mieć wątpliwości, że tytuł trafił w dobre ręce. Los Blancos byli po prostu dużo lepsi od rywala z Katalonii. Za to w finale Ligi Mistrzów trudno wskazać faworyta, bo spotykają się dwie naprawdę wielkie drużyny.
Oto wielkość Realu w sezonie 2016-17 rozpisana na nuty, czy raczej na litery alfabetu. A każda z nich brzmi jak przestroga dla Massimiliano Allegriego i jego Juventusu: mistrzowi Włoch przyjdzie się w Cardiff zmierzyć z zespołem bliskim doskonałości!
Atak. Liczby dają jasno do zrozumienia, kto był w sezonie 2016-17 najlepszym napastnikiem Realu, najostrzejszym żądłem, człowiekiem, bez którego niczego nie udałoby się wygrać. Otóż wskazują Alvaro Moratę. Strzelił 15 goli, czyli więcej i od Benzemy, i od Bale’a, ustępując pod tym względem tylko Cristiano Ronaldo. Ale i od niego ma zdecydowanie lepszy stosunek zdobytych bramek do spędzonego na boisku czasu. Trafiał bowiem co 87 minut, a Portugalczyk co 102. Ponadto Hiszpan osiągnął najlepszą efektywność uderzeń:
32 procent kończyło się golami. A jednak nikt nie ma wrażenia, że był to sezon Moraty. On sam jest sfrustrowany, zastanawia się nad odejściem z klubu. Istotnie, ma prawo czuć się źle. Ile by tych goli nastrzelał, jak dobre by były dawane przez niego zmiany, gdy nadchodzi ważny mecz, w jedenastce gra zawsze Karim Benzema. Francuz zdobył ledwie
10 bramek, tylko raz było u niego pod tym względem gorzej, odkąd został zawodnikiem Realu. Bale’a znów prześladowały kontuzje – stracił przez nie aż 16 spotkań Primera Division. To wszystko oraz mierna, jak na niego, skuteczność Cristiano Ronaldo (patrz C) sprawiły, że gole rozkładały się na członków drużyny najbardziej równomiernie w całej erze Florentino Pereza! Łączny bilans napastników w lidze to 57 bramek i 18 asyst.
B – plan B. Zinedine Zidane dysponował w minionym sezonie dwiema jedenastkami zdolnymi wygrywać mecze. Nie było piłkarza, którego obecność na boisku była nieodzowna, by zespół zwyciężał, nie było liczby zmian w stosunku do wyjściowej jedenastki, której Zizou nie mógł przekroczyć, żeby drużyna zdobyła trzy oczka. W końcówce aż pięciokrotnie posłał do boju na mecz ligowy ekipę B. Oto wyniki: 4:1 z Eibarem, 4:2 z Leganes, 3:2 ze Sportingiem, 6:2 z Deportivo, 4:0 z Granadą. Pojawiła się nawet teza, że drużyna B Realu jest lepsza niż zespół A. Może rzeczywiście tak mogło się wydawać, jednak wrażenie to było wynikiem faktu, że w pewnych momentach członkowie once de gala byli potwornie zmęczeni. Istotnie, skład z wypoczętymi i głodnymi gry Moratą, Kovaciciem, Asensio, Jamesem prezentował piłkę radosną w pozytywnym tego słowa znaczeniu, którą oglądało się z olbrzymią przyjemnością.
Cristiano Ronaldo. Do meczu 12 kolejki z Atletico Madryt na Vicente Calderon przystępował z zaledwie pięcioma trafieniami na koncie. Raczej nie błyszczał w tej fazie sezonu. Ale w derbach trafił trzykrotnie. I tak było już do końca rozgrywek: często notował spotkania bez gola, ale aktywizował się w najważniejszych momentach. Florentino Perez powiedział o nim tak: – Zawsze strzelał gole wtedy, gdy było to nam najbardziej potrzebne.
W ostatnich dziewięciu spotkaniach, w których wziął udział, zdobył 14 bramek – a więc przekroczył nawet średnią z całego swego pobytu w Realu. Pod względem ogólnego dorobku strzeleckiego – ma w tym momencie łącznie 40 trafień – to jego drugi najgorszy sezon w Realu; mniej bramek zdobył tylko w debiutanckim 2009-10. Ale za to są to trafienia najważniejsze, a poza tym odzyskuje więcej piłek i bardziej pomaga kolegom w defensywie. Można postawić nawet tezę, że dziś Portugalczyk jest doskonalszym piłkarzem niż w kampanii 2011-12, kiedy strzelił 60 goli.
Dublet. W przypadku Barcelony wygranie Ligi Mistrzów i Primera Division to sukcesy, które chodzą w parze, a często w tercecie z Copa del Rey. Tymczasem Real ma olbrzymi kłopot z ustrzeleniem choćby dubletu. Ostatni raz w jednym sezonie był najlepszy w Europie i w Hiszpanii w 1958 roku! Rolę trenera zespołu pełnił wówczas Argentyńczyk Luis Carniglia.
Eliminacja. Szybkie odpadnięcie z Copa del Rey jest przez hiszpańskie media postrzegane jako czynnik, który istotnie pomógł Realowi w walce o tytuł mistrza Hiszpanii i finał Champions League. Antonio Pintus, włoski preparador fisico, którego Zidane pamiętał ze wspólnej pracy w Juventusie Turyn, mógł bowiem dzięki kilku wolnym środom wdrożyć swój plan utrzymania zawodników w dobrej kondycji fizycznej do końca sezonu. Dotychczas ta sztuka nie udała się nikomu – konieczność gry w sierpniu o Superpuchar Europy, a w grudniu o klubowe mistrzostwo świata osłabiała wiosną każdego zwycięzcę Ligi Mistrzów. Pintus zarządził zimą coś w rodzaju skróconego okresu przygotowawczego, a zawodnicy byli kierowani na siłownię partiami. Roli Włocha w sukcesach teamu Zizou nie da się przecenić.
Florentino Perez. Jego obsesją przez całe lata, między rokiem 2002 a 2014, kiedy drużyna doznawała w Lidze Mistrzów upokorzenia za upokorzeniem, było zwyciężenie w końcu w tych rozgrywkach. Triumfy na krajowej scenie liczyły się o wiele mniej. Znajduje to odzwierciedlenie w zestawieniu trofeów zdobytych przez Real za jego kadencji (patrz litera T). Jednak od 2014 roku Flo po prostu chorował na mistrzostwo kraju. Wściekł się na Carlo Ancelottiego, że nie wygrał ligi w 2015 roku, z trudnością zrozumiał, że Zidane w sezonie 2015-16 nie był w stanie odrobić do Barcelony straty odziedziczonej po Rafie Benitezie. Tym razem dostał to, czego chciał. Podczas spotkania zespołu z panią burmistrz Madrytu Manuelą Carmeną Flo powiedział: – Jesteśmy dumni z wygrania ligi dzięki jedności i upartemu dążeniu do celu. Mamy już 33 tytuły mistrza kraju i nikt nie zdobył ich więcej. Strzelaliśmy gole w każdym meczu sezonu, co dobrze odzwierciedla naszą filozofię.
Głowa. Gra w powietrzu bywała w niedalekiej przeszłości słabą stroną zespołu. Ale Zidane mocno postawił na pracę nad tym elementem. Stałe fragmenty i główki stały się atutem drużyny, która po strzałach tą częścią ciała zdobyła 29 bramek! Brylowali oczywiście Ronaldo, Sergio Ramos i Morata, ale nie trafialiby tak często, gdyby ze stojącej piłki idealnie nie dośrodkowywali Toni Kroos, Luka Modrić i James Rodriguez, a z pędzącej Marcelo i Lucas Vazquez.
Isco. W kwietniu i maju był najlepszym graczem Realu. Wcześniej też zresztą błyszczał, ale jednak wędrował na ławkę rezerwowych, gdy do sił wracał Gareth Bale. Kontuzja Walijczyka w meczu z Bayernem, 12 kwietnia, otworzyła mu w końcu drogę do wyjściowego składu. Real grał w ostatnich tygodniach w ustawieniu 1-4-4-2 z rombem w środku, na którego dolnym wierzchołku był Casemiro, po bokach znajdowali się Modrić i Kroos, a górny należał do Hiszpana. To idealna pozycja dla Isco. Według zgodnej opinii posadzenie go na ławce w Cardiff, by mógł znów wystąpić Walijczyk, byłoby krzyczącą niesprawiedliwością. – Nie był to dla mnie łatwy sezon. Ale pokazałem siłę psychiczną – powiedział zawodnik. Wedle madryckich gazet, uzgodnił już warunki przedłużenia kontraktu z Realem i nie zamierza latem nigdzie odchodzić.
Juventus Turyn. Czego mistrz Włoch może spodziewać się w finale po Realu? Na pewno nie tego, że rywal po odzyskaniu po pięciu latach mistrzostwa Hiszpanii się zdemobilizuje. Triumfy w Champions w 2014 i 2016 roku też nie sprawią, że madrycki zespół będzie miał mniejszy głód odniesienia kolejnego niż Juventus, który przegrał ostatnie pięć finałów. – Dla Realu zdobycie jakiegokolwiek tytułu nie jest metą, lecz jedynie impulsem, by z tym większym zapałem stawiać czoło kolejnym wyzwaniom. Wrócimy na Cibeles 4 czerwca, nie może stać się inaczej – powiedział Florentino Perez i piłkarze dobrze wiedzą, że w wypadku porażki nic ich nie usprawiedliwi. To jest bowiem Real, gdzie wygrywać trzeba zawsze i z każdym.
Lider. Real nie zawsze widniał na czele ligowej tabeli sezonu 2016-17 Primera Division. Ale nawet jeśli był drugi – niżej nigdy nie zszedł – to z taką samą liczbą punktów jak lider, a wiosną mając jeden mecz zaległy (a przez pewien moment dwa), co stanowiło swoisty zawór bezpieczeństwa. Mistrzostwo dla Realu nigdy nie zostało postawione pod jakimś większym znakiem zapytania. Nigdy nie miał wielkiej przewagi nad rywalami, ale też odnosiło się wrażenie, że kontroluje sytuację. Tak też było w Lidze Mistrzów. Tu wprawdzie w fazie grupowej oglądał plecy Borussii Dortmund, ale też nie było nigdy najmniejszych wątpliwości, że nie przejdzie dalej. Momenty dużej niepewności kibice przeżywali za to w fazie pucharowej. W 1/8 finału Napoli prowadziło na swoim stadionie, a w 1/4 finału Bayern miał i 1:0 u siebie, oraz 1:0 i 2:1 na Santiago Bernabeu. Jednak drużyna Zidane’a wychodziła z tych tarapatów w pięknym stylu. Sam Luis Enrique przyznał, że różnica pomiędzy jego zespołem a Realem tkwiła głównie w regularności, a Ramos stwierdził, że odkąd jest w klubie z Madrytu, nigdy nie przemierzył on sezonu takim właśnie: pewnym i bez potknięć krokiem, jak zrobił to teraz.
Minuty. Zidane gospodarował siłami swoich zawodników z żelazną konsekwencją. Pokornie odpoczywał nawet Cristiano Ronaldo. W końcu wyszło na to, że aż 20 zawodników przekroczyło w lidze tysiąc minut na boisku. To rzecz bezprecedensowa. W Barcelonie w tym sezonie było takich osiemnastu, w Atletico szesnastu – różnica niewielka, lecz bardzo istotna. – Informacja wysłana przeze mnie piłkarzom, że wszyscy są ważni i wszyscy będą grać, okazała się ważnym czynnikiem spajającym drużynę – mówił Zidane. Do tysiąca nie dociągnął tylko bramkarz Kiko Casilla, choć zabrakło mu bardzo niewiele, bo tylko 10 minut, wiecznie kontuzjowany Fabio Coentrao i napastnik z Dominikany Mariano, który był szczęśliwy, że w ogóle może trenować z pierwszym zespołem.
Navas. Jeszcze na początku kwietnia w zasadzie pewne było, że Real latem wyłoży wielką kasę na nowego golkipera, którym jeszcze raz miał być David de Gea. Ale oto w końcówce sezonu Kostarykanin znów złapał wielką formę. I w Lidze Mistrzów, i w Primera Division uratował zespół przed stratą kilku goli. Zidane stale w niego wierzył. Tłumaczył słabszą formę Navasa tym, że miał na początku rozgrywek kontuzję. Gdy wydobrzał, wstawił go od razu do bramki, mimo że bardzo dobrze spisywał się zmiennik Casilla… Wydaje się, że nie ma potrzeby zabijać się o nowego bramkarza, bo Navas należy do światowej czołówki; skoro z nim zespół dwa razy z rzędu dotarł do finału Champions League, to o czym w ogóle rozmawiać? Ale Latynos wie, że tylko znakomity występ w starciu z Juventusem przesądzi sprawę na jego korzyść, zaś ewentualne błędy spowodują powrót bramkarskiej histerii. Zobaczymy więc, jak zawodnik zniesie grę pod dodatkową presją: czy spowoduje ona, że spisze się jeszcze lepiej, czy też zjedzą go nerwy.
Obrona. Co człowiek, to gwiazda. Marcelo i Dani Carvajal przez cały sezon stanowili najlepszy duet bocznych obrońców Europy. Marcelo to w kampanii 2016-17 najlepszy asystent wśród defensorów w pięciu najsilniejszych ligach. Zanotował ich 10. Ale i Carvajal z czterema też wiele dołożył do gry ofensywnej. O Ramosie piszemy osobno. Pepe miał cztery kontuzje, w swym ostatnim sezonie w Realu (choć sam nie przesądza sprawy odejścia) grał więc niewiele. Raphael Varane bez kłopotu przesiadł się z tylnego fotela na przedni. Jednak także szwankowało mu zdrowie i opuścił 11 meczów. Dzięki temu największym odkryciem w tej formacji jest Nacho. Rok temu można było mieć wątpliwości, czy godny jest posady łatacza dziur w takim klubie jak Real. Dziś trzeba go określić jako zawodnika, który zasługuje na podstawową jedenastkę.
Pomoc. Tercet Modrić – Kroos – Casemiro to z pewnością dziś najlepsza środkowa formacja na świecie. W tym sezonie najbardziej zawodnym elementem tego tercetu był Chorwat. Nie chodzi jednak o wahania jego formy, lecz o dwie kontuzje, które zabrały mu sporo meczów i wytrąciły z formy. Pierwszej doznał w październiku, a drugiej w styczniu. Dlatego też najlepszą wersję Chorwata oglądamy na finiszu sezonu. W kwietniu i maju osiągnął celność podań bliską 95 procent, był wszędzie, robił wszystko. Jeden gol w lidze i dwie asysty nie są dorobkiem rzucającym na kolana, ale wkładu Luki w tytuł nie da się przecenić. Toni Kroos, co ciekawe, także najlepiej grał w ostatnich tygodniach. O ile świeżość Modricia przed metą wynika z przymusowych przerw na trasie, o tyle Niemiec chyba podświadomie oszczędzał przez cały sezon siły, by tryskać energią właśnie w najważniejszym okresie. W maju strzelił dwa gole w lidze oraz wysforował się na drugie miejsce na liście najlepszych asystentów Primera. W przekroju sezonu ma najlepszy procent celnych podań – 92 – w całej lidze! Doskonała i stale ostatnio rosnąca dyspozycja Modricia i Kroosa to zły znak dla Juve. Casemiro dla odmiany najbardziej udaną miał zimę, zaś potem grał nierówno, znakomite zagrania przeplatał fatalnymi. Ale jego pozycji nie sposób podważyć. Należy do ligowej czołówki w kategoriach: wygrane pojedynki, udane ataki na rywali, przechwyty. Wszyscy pomocnicy, także rezerwowi, dali zespołowi 32 gole i 39 asyst. To znakomity wynik.
Rekordy. W drodze po 33 tytuł mistrza Hiszpanii Real pobił dwa rekordy. Zanotował mianowicie passę 40 meczów bez porażki, która trwała od 6 kwietnia 2016 (0:2 z Wolfsburgiem w Lidze Mistrzów) do 15 stycznia 2017 (1:2 z Sevillą w La Lidze). Drugi to oczywiście liczba kolejnych meczów ze strzelonym golem. Od 0:0 z Manchesterem City w półfinale poprzedniej edycji Champions po dziś dzień Real zdobywał bramki w 64 spotkaniach. Jeśli serii tej nie przerwie w sobotę najlepsza na świecie obrona Juventusu, od czego w dużej mierze zależą losy trofeum, to chyba nie skończy się ona już nigdy.
Sergio Ramos. Jeśli w jakimś szczególnie ważnym momencie Ronaldo akurat nie potrafił zdobyć bramki rywali, robił to Ramos. On także wyspecjalizował się w strzelaniu goli rozstrzygających, dających drużynie punkty. W pięciu meczach: z Villarrealem, Barceloną, Deportivo, Malagą i Betisem zespół zdobyłby ich mniej, gdyby nie jego pojawienie się pod bramką rywali. Tylko jedno z jego siedmiu trafień ligowych – z wygranego 5:2 spotkania z Osasuną – było bezużyteczne. Konkluzja jest krótka – bez Ramosa Real nie zdobyłby mistrzostwa. Kapitan w pełni zasłużył na to, by nazwać go – za „Marcą” – bohaterem ostatniej minuty.
Unidad, czyli jedność. – To ona była kluczem do naszego sukcesu – powiedział Zizou. I ma rację – bez dobrych relacji łączących piłkarzy trudno o sukces. O właściwą atmosferę w szatni dbał duet jej wielkich liderów: Sergio Ramos i Cristiano Ronaldo. Ten duumwirat rządzi Realem, odkąd odszedł Iker Casillas. CR i SR – dwaj wielcy piłkarze i dwaj ludzie o bardzo silnych osobowościach zawarli sojusz już dawno temu i zawsze tworzyli wspólny front. W tym sezonie to oni pocieszali Navasa, gdy miał bardzo złą passę na początku sezonu, to oni zapewniali Isco, że jeszcze sobie pogra, to oni przywołali do porządku Jamesa, kiedy zaczął marudzić po klubowych mistrzostwach świata, to oni ocierali łzy Moracie, gdy po udanym występie w kolejnym meczu znów siadał na ławce rezerwowych. Nie oni jednak decydowali o wszystkim, co dobrego działo się w zespole. Wielokrotnie media informowały o wspólnych kolacjach zawodników Realu w różnych konfiguracjach; niektórzy razem wybierają się na wakacje. Navas powiedział: – Patrzyłem na zespół świętujący zdobycie tytułu mistrzowskiego i myślałem sobie, że przeżywam coś wyjątkowego. Rzadko bowiem zdarza się, by trener i kapitan potrafili stworzyć w szatni taką atmosferę, w której dobrze czują się zarówno ci, którzy grają regularnie, jak i rezerwowi. A tak właśnie było u nas.
Vazquez. Nikt by chyba nie zgadł, który z piłkarzy Realu zagrał w sezonie 2016-17 w największej liczbie meczów. Otóż był to Lucas Vazquez. „Stanowił rozwiązanie każdego problemu. To perfekcyjny zawodnik numer 12″ – napisała o nim „Marca”. Z 50 spotkań, w jakich brał udział, tylko 20 zaczął w podstawowym składzie. Ale zawsze gdy pojawiał się na boisku, już po minucie było wiadomo, że na nim jest, a szczególnie szybko i boleśnie przekonywał się o tym lewy obrońca przeciwnika. W lidze żaden z napastników i skrzydłowych nie zanotował więcej asyst od Vazqueza, który ma ich siedem. Trzy dołożył w innych rozgrywkach. Ma też najlepszy stosunek przebiegniętych kilometrów do minut spędzonych na boisku.
Zinedine Zidane. Wszystko zaczęło się 4 stycznia 2016 roku, kiedy do Rafy Beniteza zadzwonił znajomy pracownik klubu, mówiąc, że nie wie, co się dzieje, ale na korytarzu przed gabinetem Florentino Pereza czeka na audiencję cała familia Zidane’ów: Zinedine, Veronique i ich czterech synów. To hiszpańska małżonka nakłoniła kiedyś francuskiego piłkarza do przenosin z Juventusu do Realu, to ona zadecydowała, że gdy mąż zakończył karierę, rodzina pozostała w Madrycie, to ona musiała wyrazić też zgodę na objęcie przez Zizou stanowiska trenera. A potem poszło lepiej, niż ktokolwiek mógł się spodziewać. Zidane okazał się po prostu wielkim trenerem, choć nic nie zapowiadało, że tak będzie, a najmniej jego wyniki w roli szkoleniowca rezerw i styl pracy tam demonstrowany. Młodzi zawodnicy opowiadali anonimowo, że trener potrafił się do któregoś nie odezwać przez pół roku. Tylko Perez wierzył, że ZZ jednak kiedyś stanie się jego Pepem Guardiolą. I stał się. – Byłeś najlepszym piłkarzem świata, teraz jesteś najlepszym trenerem. Dziękujemy ci za to, co nam dałeś, i za to, co nam jeszcze dasz – w te słowa zwrócił się do Zizou podczas fety. Sam Zinedine mówił zaś tak: – Liga jest najwspanialsza, jej wygranie dostarcza największej radości. Dzień triumfu w Primera Division był w każdym razie najszczęśliwszym dniem w moim życiu zawodowym. Miałem ochotę tańczyć… ale tego nie zrobiłem. Wyznaczyliśmy sobie cel, wybraliśmy metodę, jaką będziemy do niego dążyć, i pracowaliśmy zgodnie z planem – w ten sposób osiągnęliśmy sukces. Dedykuję ten triumf całemu madridismo, mojej rodzinie, a w szczególności mojemu bratu.
TEKST UKAZAŁ SIĘ W NOWYM (22/2017) NUMERZE TYGODNIKA „PIŁKA NOŻNA”