Przejdź do treści
Raków zwycięzcą Pucharu Polski!

Polska

Raków zwycięzcą Pucharu Polski!

67. edycja Pucharu Polski padła łupem Rakowa Częstochowa! Podopieczni Marka Papszuna przegrywali 0:1, lecz w ostatecznych rozrachunku zdołali przechylić szalę zwycięstwa na swoją korzyść i wygrać w stosunku 2:1. To pierwsze trofeum w stuletniej historii istnienia klubu spod Jasnej Góry!


Sezon 20/21 zapisał się złotymi zgłoskami na kartach stuletniej historii Rakowa. (fot. 400mm.pl)


Dla Rakowa to bez cienia wątpliwości sezon od niepamiętnych czasów. Częstchowianie są już pewni zajęcia miejsca na podium (drugiego bądź trzeciego) w PKO Bank Polski Ekstraklasie i gry w eliminacjach do Ligi Konferencji. To najlepsze osiągnięcia w wykonaniu klubu spod Jasnej Góry. Na dodatkową osłodę i tak znakomitej kampanii Papszun i spółka dołożyli pierwsze trofeum w historii istnienia klubu w postaci Pucharu Polski!

Choć łatwo o to nie było. Arka mogła (a nawet powinna!) objąć prowadzenie już w trzeciej minucie. Wychodzący na wolne pole Mateusz Żebrowski został obsłużony prostopadłym podaniem, w polu karnym miał dużo czasu i jeszcze więcej miejsca, lecz zbyt długo zwlekał z oddaniem strzału, a piłka po jego uderzeniu przemknęła minimalnie obok bramki strzeżonej przez Dominika Holca

Raków wraz z upływem czasu nabierał tempa i konstruował coraz liczniejsze i zarazem groźniejsze ataki. Choćby takie jak ten z dwudziestej pierwszej minuty. Fran Tudor dośrodkował w kierunku pola karnego do Marcina Cebuli. Były gracz kieleckiej Korony nieczysto trafił w piłkę, która co prawda zatrzepotała, ale tylko o boczną siatkę.


W kolejnych minutach częstochowianie nieustannie dążyli do otwarcia wyniku spotkania. Drużynie dowodzonej przez Marka Papszuna brakowało tylko jednego aspektu piłkarskiego rzemiosła. Chodzi rzecz jasna o skuteczność. A przecież – jak powiada nigdy niestarzejące się porzekadło – niewykorzystane sytuacje lubią się mścić.

Nie inaczej było tym razem. W pięćdziesiątej siódmej minucie Mateusz Żebrowski dośrodkował piłkę w pole karnego w kierunku wbiegającego Macieja Rosołka. Piłka po jego zagraniu nie dotarła jednak do adresata, lecz ku zaskoczeniu wszystkich zakończyła swój lot w bramce zdezorientowanego Dominika Holca. Centrostrzał to specjalność polskiego futbolu.

Stracony gol podziałał na Papszuna i spółkę niczym czerwona płachta na rozwścieczonego byka. W końcu to oni kontrolowali przebieg boiskowych wydarzeń. Do pełni szczęścia bramkowało jednak potwierdzenia owej przewagi w postaci strzelonego gola. Aż wreszcie nadeszła osiemdziesiąta pierwsza i dziewiąta minuta. 

Najpierw na listę strzelców za sprawą piekielnie mocnego uderzenia z bliskiej odległości wpisał się Ivi Lopez. To dało wyrównanie. Następnie błyskawiczny kontratak skutecznie sfinalizował David Tijanic. To zaś dało prowadzenie, zwycięstwo i upragnione trofeum. 

Gdy tylko sędzia Paweł Gil użył gwizdka po raz ostatni, w szeregach Rakowa wybuchła niepohamowana radość. Nic w tym dziwnego. Bo przecież czy można było wyobrazić sobie lepsze obchody stulecia istnienia klubu? Wątpliwie.

Możliwość komentowania została wyłączona.

Najnowsze wydanie tygodnika PN

Nr 50/2024

Nr 50/2024