Przejdź do treści
Rabij przed Pucharem Konfederacji dla PN: Brazylia nie ma zespołu, Neymar bez formy

Ligi w Europie Świat

Rabij przed Pucharem Konfederacji dla PN: Brazylia nie ma zespołu, Neymar bez formy

– Brazylijczycy nie mają zespołu i oni sobie doskonale zdają z tego sprawę. Dlatego też po tym Pucharze Konfederacji nie ma wielkich oczekiwań. Oczywiście medialnie balon jest pompowany, ale kibice podchodzą do tego nieco bardziej „na chłodno”. Ten turniej będzie raczej czymś w rodzaju zamknięcie etapu poszukiwań, – tak Bartłomiej Rabij, szef dziennikarzy w Sportklubie i znawca brazylijskiej piłki zaczyna swoją podróż w głąb Brazylii. Wszystko to na kilkadziesiąt godzin przed startem Pucharu Konfederacji, właśnie w Kraju Kawy.

Bartłomiej Rabij, czyli z miłością do brazylijskiego futbolu

Kryzys w polskiej piłce? Pora na rewolucję! Nowy selekcjoner niewiele pomoże… – KLIKNIJ!

Grzegorz Garbacik: – Na „dzień dobry” muszę zapytać, czy wybiera się Pan do swojej ukochanej Brazylii, by na żywo śledzić mecze w ramach Pucharu Konfederacji?

Bartłomiej Rabij: – Niestety, jadę dopiero po Pucharze Konfederacji. Wylatuje 29 lipca. Co do samego turnieju, to przyznam szczerze, że jakoś nieszczególnie mnie on pociąga. To taka najważniejsza towarzyska impreza na świecie, która nie jest zbyt istotna. Jakieś większe znaczenie ma ona jedynie dla Brazylijczyków, którzy nie uczestniczyli w eliminacjach, którzy muszą przetestować stadiony. Chociaż to drugie, to tak bardziej teoretycznie, bo dobrze wiemy, że większość głównych obiektów nie jest gotowa.

– Nie leci Pan do Brazylii, ale nie ma tego złego. Akurat Puchar Konfederacji ma być w Polsce transmitowany na aż trzech kanałach i w Internecie, więc kibice narzekać raczej nie będą.
– No to całkiem nieźle. Chociaż ja przyznam się do tego, że mam w domu możliwość śledzenia Al Jazeery, więc będę miał okazję oglądać mecze z komentarzem w języku, którego kompletnie nie rozumiem.

– Jak przed każdym wielkim turniejem, chociaż przez Pucharem Konfederacji oczywiście mniej niż przed mistrzostwami świata, ludzie zastanawiają się czy gospodarz da radę. Zna Pan tej kraj. Zna Pan mentalność Brazylijczyków. Dadzą radę?

– Kiedyś miałem takie zdarzenie, jeszcze w Telewizji Polskiej. Wtedy miałem komentować jakiś mecz i koledzy powiedzieli mi „Wiesz co Bartek? Ty się dużo śmiejesz, masz takie pogodne usposobienie, jesteś taki bardziej misio, wiec nawet jak się pomylisz, to się uśmiechniesz i to wszystko przejdzie. Nikt się nie połapie”. I właśnie tak jest z tymi Brazylijczykami. Oni mają dokładnie takie samo podejście. Nawet jeśli dadzą ciała, to się uśmiechną, machną ręką i będzie OK.

– Wielki turniej piłkarski, to jednak ogromne przedsięwzięcie. Można podchodzić do sprawy na luzie, ale we wszystkim trzeba stosować umiar.
– Jeśli chce pan mieć porządek, super organizację i w ogóle, to jedzie pan do Niemiec albo Japonii. A jeśli chce się pan pobawić, mieć słońce, dobrze zjeść i potańczyć, to jedzie pan do Brazylii. Tam się nie jeździ po to żeby był „ordnung”, żeby wszystko grało i było dopięte na ostatni guzik. Na Brazylię trzeba wziąć ogromną poprawkę, w ogóle na całą Amerykę Południową, ale na Brazylię szczególnie. Dlaczego? Bo gdyby tam wszystko grało i wszystko było OK, to już nie byłby ten sam kraj. Proszę sobie bowiem wyobrazić miejsce, gdzie jest cały czas gorąco, gdzie ciężko w ogóle normalnie żyć, gdzie jeśli już zaczyna padać deszcz, to piłkarze na boisku widzą na zaledwie kilka metrów. To co u nas w Polsce uchodzi za klęskę żywiołową, tam jest normalnym opadem. Taka jest właśnie Brazylia.

– A pana własne oczekiwania w stosunku do Brazylii w kontekście najbliższych imprez?
– Nie mam jakichś wygórowanych oczekiwań. Spodziewam się tego, że kibice będą stali na trybunach zamiast siedzieć. Jestem pewny, że będziemy świadkami jakiegoś zamieszania z biletami, że pięć osób będzie chciało usiąść na jednym krzesełku itd. To jest po prostu normalne w Brazylii i tam absolutnie nikogo to nie będzie dziwić.

– A kwestie bezpieczeństwa? Puchar Konfederacji i mistrzostwa świata nie będą przecież wewnętrzną sprawą Brazylijczyków. A wiadomo, że Kraj Kawy do najbezpieczniejszych miejsc na ziemi raczej nie należy.
– To jest jakby osobna kwestia. Jak pan pójdzie na mecz Miedź Legnica czy Zawiszy Bydgoszcz w Polsce, to może pan dostać po buzi, ale jeśli pójdzie pan np. na spotkanie reprezentacji Polski, to jest grzecznie, kulturalnie i nic przypadkowego się nie dzieje. Tu będzie podobnie, ponieważ w całości będzie uczestniczyć bardzo wielu zagranicznych turystów, a po drugie ceny biletów są niezwykle wysokie. Dlatego trzeba to wszystko rozdzielić. Na meczach ligowych w Brazylii jest niebezpiecznie, ale duże wydarzenia piłkarskie, to już mecze dla zupełnie innej klienteli.

– OK, to zajmijmy się przez moment tymi „zwykłymi” kibicami w Brazylii. Jak to wszystko wygląda od kuchni?
– To jest tak, że na stadionach naprawdę można dostać po twarzy, ba… można dostać po twarzy już nawet w drodze na mecz. Chodzi bowiem o to, że kibice, którzy przychodzą na spotkania ligowe należą do zorganizowanych grup, które korzystają ze specjalnych praw. Rządy w Ameryce Południowej strzeliły sobie przed wieloma laty w stopę, ponieważ za ceną ładnej oprawy, tego żeby zawsze była dobra atmosfera, postanowiono nadać kibicom specjalne przywileje. W związku z tym, ludzie, którzy nigdy w życiu nie parali się jakąkolwiek pracą, wchodzą na te stadiony i mogą robić co tylko im się żywnie podoba. Grunt, że kibicują. Na Pucharze Konfederacji będzie jednak zupełnie inaczej i ja nie mam cienia wątpliwości, że atmosfera na tym turnieju będzie nieporównywalnie bardziej drętwa niż na meczach ligowych, czy też na spotkaniach Copa Libertadores.

– Opowiada pan o tym wszystkim z ogromną pasją. Skąd się wzięło to zamiłowanie Bartłomieja Rabija do latynoskiego futbolu? Troszkę poszperałem i domyślam się, że mogło to mieć związek z pana rodziną.
– To jest ciekawa historia. Mój ojciec nigdy bowiem nie był w Brazylii, ale jako młody chłopak był na meczu Santosu na Stadionie Śląskim i od tego czasu zaczął kibicować Canarinhos i tak nieco bardziej generalnie południowcom. Ja mam podobnie i tak jak kibicuje Brazylii, tak kibicuje również Hiszpanii, którą przez lata nazywano ambasadą Brazylii w Europie. Przyczyna mojej miłości jest prosta. Kocham oglądać futbol techniczny. W czasie, gdy zacząłem się interesować futbolem, kluby angielskie grały tzw. długą piłę. To była taka prosta, siermiężna kopanina, same duże chłopiska, techniki zero, gra brutalna. No i jeśli obok tego oglądało się Latynosów, to było jak niebo i ziemia.

– Pamięta pan swoją pierwszą wizytę w Kraju Kawy?
– Oczywiście, bo to wcale nie było tak dawno. Taka wyprawa nie należy do najtańszych i myślę, że wiele redakcji przy okazji przyszłorocznego mundialu mocno się zdziwi, gdy zobaczy ile będzie kosztowało wysłanie jednego dziennikarza do Brazylii. Tam w przededniu wielkich wydarzeń ceny hoteli i biletów lotniczych rosną w tempie superekspresowym. Także, to będzie wyprawa na kilkadziesiąt dobrych tysięcy. Ja z kolei poleciałem tam po raz pierwszy do znajomego Brazylijczyka, który uczył mnie języka portugalskiego. Miałem ogromne ciśnienie na to, by chodzić na mecze i odkrywać uroki miejscowego kibicowania. To jest coś kompletnie odmiennego od tego, co dzieje się w Polsce. Cały czas jest głośno, fani non stop śpiewają… w ogóle, oni znają setki piosenek, a wszystko odbywa się oczywiście przy akompaniamencie bębnów. Cała czas po prostu jest wybijany rytm i ja dla mnie jest to absolutnie fenomenalne sprawa. Z kolei w Argentynie na trybunach grają orkiestry i to także jest coś nieprawdopodobnego. Wszystko to dzieje się oczywiście na trybunach, bo po meczu kibice idą się po prostu bić. Jeśli porównamy agresję fanów w Brazylii z tym, co mamy w Polsce, to nagle się okażę, że u nas jest naprawdę wspaniale.

– Da się pan namówić na jakąś ciekawą anegdotkę z kibicowskiej wyprawy do Brazylii?
– I to nawet taką bardzo osobistą. Kiedyś wpędziłem w poważna kłopoty własną żonę. Mój kolega Polak miał odebrać ją spod stadionu, gdzie swój mecz rozgrywał Palmeiras i mieli gdzieś tam pójść. Problem jednak w tym, że on gotując się do wyjścia ubrał pierwsze lepsze spodenki i jak się okazało było to spodenki FC Sao Paulo, z którym grający wtedy Palmeiras ma tradycyjną wojnę. No i jak tylko podszedł po stadion, to od razu doskoczyło do nich kilku facetów i kto wie jakby to się skończyło, gdyby nie przejeżdżający w pobliżu patrol policji. Dzięki temu mogli się schować w centrum handlowym, ale to pokazuje jakie tam są ogromne napięcia. To tak jakby pan poszedł pod Łazienkowską w koszulce Polonii, tylko do kwadratu.

– Wróćmy do kwestii czysto sportowych. Uważa pan, że Brazylia ma już zespół, który mógłby nawiązać do najlepszych tradycji piłkarskich Canarinhos?
– Nie. Tam wszystko jest budowane od nowa. Mano Menezes nie dokończył swojego eksperymentu, a jakby tego było mało, został zwolniony w takim dziwnym momencie, bo nie tuż po Igrzyskach Olimpijskich, a nieco później. Scolari musi więc prowadzić doświadczenia na żywym organizmie, ale akurat on bardzo szybko określił grupę ludzi, z którymi chce i będzie pracował. Prawda jest jednak taka, że Brazylijczycy nie mają zespołu i oni sobie doskonale zdają z tego sprawę. Dlatego też po tym Pucharze Konfederacji nie ma wielkich oczekiwań. Oczywiście medialnie balon jest pompowany, ale kibice podchodzą do tego nieco bardziej „na chłodno”. Ten turniej będzie raczej czymś w rodzaju zamknięcie etapu poszukiwań, ale ja jestem raczej sceptycznie nastawiony do tego wszystkiego.

– Dlaczego?
– Chociażby dlatego, że Brazylia nie gra kreatywnymi defensywnymi pomocnikami. Scolari woli raczej takich zawodników przewracających rywali. Zupełna klasyka. Przewracam rywala, odbieram piłkę i na tym koniec. On już kiedyś preferował takie ustawienie z dwoma drwalami do wyrębu w środku pola i dzisiaj robi dokładnie to samo. Problem jednak w tym, że brazylijscy kibice strasznie tego nie lubią. Oni chcą techniki i finezji, stąd też takie pompowanie Neymara, który jest przecież teraz kompletnie bez formy i trochę mnie śmieszy to jego ciągłe gloryfikowanie. Problemem jest także brak napastników i to nie dlatego, że Scolari takowych nie powołał, ale dlatego, że Brazylia nie ma obecnie takiej klasycznej „dziewiątki”. Jedynym zawodnikiem grającym na tej pozycji i prezentującym przy okazji jakiś przyzwoity poziom jest Fred.

– Jak to jest z tymi Brazylijczykami, że tak boją się postawić na zagranicznego trenera. Wiadomo, jest to kwestia pewnej filozofii, ale może w końcu warto podjąć ryzyko?
– Nie ma w ogóle takiej możliwości. To jest sprawa dumy narodowej. Kiedy przychodzi do rozmowy o piłce nożnej, to Brazylijczycy zaczynają chełpić się swoją dumą z tego, co udało im się osiągnąć i oni nie przyjmują żadnych rad, nie wchodzą w polemikę. Bo kto może ich pouczać skoro oni wygrali pięć razy mistrzostwo świata. To jest takie proste przełożenie. Ja nie sądzę bym dożył takiego dnia, w którym trener spoza Brazylii poprowadzi reprezentację. Podobnie zresztą jest w klubach, które z pewnymi wyjątkami stawiają na krajowych trenerów. To prowadzi to tego, że tam cały czas kotłuje się kilka, kilkanaście tych samych nazwisk. Tak jak kiedyś było w Polsce, gdzie obracaliśmy się w gronie tych samych szkoleniowców. Mamy słabych trenerów, ale skoro są nasi, to na nich stawiamy. Poza tym, w Brazylii płaci się naprawdę ogromne pieniądze. Chyba jedynie w Anglii, Niemczech i czołowych klubach Hiszpanii i Włoch wypłaca się większe kwoty.

– No to jeszcze na koniec chciałem zapytać o Pana stronę RadioBrazylia.pl. Podczas Pucharu Konfederacji możemy się na niej spodziewać jakichś gorących komentarzy, ciekawostek i opinii?

– Będą się starał, ale niczego nie obiecuje. Ze mną niestety jest taki problem, że oprócz tego, że szefuje Sportklubowi, to jeszcze z takim włoskim koncernem Panini przygotowujemy specjalną gazetkę dla dzieciaków. Jakby tego było mało, moja żona miała ostatnio wypadek i przez wiele miesięcy leżała w szpitalu i najzwyczajniej w świecie brakuje mi czasu. Czasami życie płata nam takie figle, że musimy zmienić swoje plany. Ja miałem już w marcu być w Brazylii i miałem przygotowany bardzo fajny plan, byłem umówiony w Atletico Mineiro na kilka ciekawych wywiadów, no ale cóż. Skoro już jednak rozmawiamy, to powiem panu, że w Brazylii nastała teraz taka moda, podobna do tego co dzieje się w Polsce. Dziennikarze coraz mniej piszą o meczach, o tym co dzieje się w zespole, ale o tym co zrobiła żona jakiegoś piłkarza, co powiedział jego agent, kto ile zarabia i o tego typu sprawach. Ja tego nie cierpię i mnie to kompletnie nie interesuje. Na szczęście zawodowo nie muszę się tym zajmować, ponieważ płacą mi przyzwoicie za to żebym się właśnie trzymał od tego z daleka. Mnie takie zaglądanie pod kołdrę niezbyt kręci.

rozmawiał Grzegorz GARBACIK

Możliwość komentowania została wyłączona.

Najnowsze wydanie tygodnika PN

Nr 47/2024

Nr 47/2024