Przystanek Rumunia w drodze reprezentacji Polski
Do końca kwalifikacji rosyjskiego mundialu pozostało jeszcze pięć kroków, ale biorąc pod uwagę sytuację w grupie E, trudno spodziewać się, że ktokolwiek zdoła jeszcze zagrozić zdecydowanie liderującym biało-czerwonym. Zespół Adama Nawałki ściga się raczej z innymi pretendentami do startu w finałach MŚ ’18 – o jak najwyższe miejsce w rankingu FIFA, a także o jak najlepsze rozstawienie w turnieju – niż z Czarnogórcami, Duńczykami, Rumunami i Ormianami. Grupowym rywalom już na półmetku zostało wskazane miejsce w szeregu; taka jest prawda.
ADAM GODLEWSKI
Selekcjoner od dawna nie zaskakuje powołaniami, a także wyjściowym zestawieniem jedenastki. Jest pod tym względem przewidywalny, wręcz nudny. Do tego stopnia, że przed spotkaniem z Rumunią jedyną niewiadomą pozostaje obsada miejsca obok Michała Pazdana w środku obrony, zwolnionego przez Kamila Glika, który pauzuje za kartki. – Skoro wyniki się zgadzają, nie ma powodu rotować składem. Zwłaszcza w sytuacji, kiedy różnica między zawodnikami pierwszego wyboru i dublerami jest znacząca. Zmiennicy mogą liczyć na szansę w sytuacjach kryzysowych, to znaczy wówczas, gdy podstawowi piłkarze mają kontuzje albo są wykluczeni za kartki – analizuje najlepszy stoper w historii polskiego futbolu Władysław Żmuda. – To zdrowa sytuacja, każdy zna swoje miejsce w hierarchii. Oczywiście strata Glika wiąże się z osłabieniem naszej defensywy, wypadł przecież najpewniejszy punkt i kierownik tej formacji, który bardzo umiejętnie dyryguje partnerami, ale zespół jest budowany i prowadzony tak konsekwentnie, że nawet bez Kamila obrona powinna bez problemu dać sobie radę z Rumunami. I to niezależnie od tego, kto zastąpi zawodnika AS Monaco.
Nawałka ma spory wybór na środku defensywy, oprócz regularnie powoływanych Thiago Cionka i Igora Lewczuka, tym razem – po kilkuletniej przerwie – na zgrupowanie zaprosił Marcina Kamińskiego, który ma za sobą udany sezon (i awans do Bundesligi) w barwach VfB Stuttgart. A przecież rola stopera nie jest też obca Arturowi Jędrzejczykowi z Legii. – Podobnie jak wielu innych obserwatorów, nie byłbym zdziwiony, gdyby selekcjoner powołał na mecz z Rumunią Macieja Dąbrowskiego, który ma bardzo udaną wiosnę u boku Pazdana, a wspólnie z Jędrzejczykiem mogliby stanowić świetnie rozumiejące się trio. Trener Nawałka uznał jednak, że to nie czas na eksperymenty, i w ogóle nie zaprosił tego legionisty do kadry na mecz z Rumunią. A skoro tak, to byłbym zdziwiony, gdyby w sobotę nie wystawił w pierwszym składzie Cionka – ocenia Żmuda. Czterokrotny uczestnik (i dwukrotny medalista) mundialu dodaje: – Thiago jest silny, gra w sposób zdecydowany, nieźle się ustawia, dobrze czyta grę. Przede wszystkim jednak od dawna był szykowany na takie sytuacje kryzysowe, jaka teraz zaistniała przy absencji Glika. Był próbowany zarówno na prawej stronie obrony, jak i w środku. Jeśli więc obowiązuje sztywna hierarchia, to on wydaje się teraz pierwszy w kolejce. Choć długo myślałem, że podstawowym stoperem, i to na lata, będzie w kadrze Bartosz Salamon. Skoro jednak przepadł na ławce w klubie, trudno się dziwić, że nie cieszy się zaufaniem trenera Nawałki; nie ma kiedy przekonać Adama do siebie. Z kolei Kamiński – oczywiście w mojej ocenie, a muszę zastrzec, że nie widziałem chłopaków w treningu – wypadł z kadry na zbyt długo, żeby teraz z miejsca wejść do podstawowego składu. Przypomniał się w Stuttgarcie, logiczne więc, że Marcin zasłużył na ponowny sprawdzian, jak prezentuje się na tle innych reprezentantów.
Rafał Wolski też wrócił do kadry po kilkuletniej przerwie, zatem również trudno się spodziewać, aby był brany pod uwagę przy ustalaniu wyjściowej jedenastki. Zwłaszcza że może w niej zabraknąć nawet Piotra Zielińskiego, jeśli Nawałka zdecydowałby się na wariant 1-4-4-2, a przecież lechista w rankingu selekcjonera musi być za rozgrywającym SSC Napoli. Inna sprawa, że trener drużyny narodowej dał tymi dwoma powołaniami czytelny sygnał, iż operacja Rosja właśnie została rozpoczęta. O nowe twarze w kadrze już na początku roku upominał się przecież – udzielając wywiadu dla „PN” – Robert Lewandowski, a teraz dostaliśmy potwierdzenie, że szkoleniowiec 10 zespołu w rankingu FIFA wsłuchuje się w zdanie wyrażane przez kluczowych zawodników. Czyli postępuje dokładnie tak samo jak nieodżałowany Kazimierz Górski, który – choć decyzje rezerwował dla siebie – polegał na opiniach liderów; a w każdym razie chętnie ich zasięgał. Właśnie w takich okolicznościach miał postanowić, że na IO w 1976 roku nie zabierze młodego i gniewnego… Zbigniewa Bońka. Tak w każdym razie usłyszałem niedawno we Lwowie – z wiarygodnych ust, od syna legendarnego szkoleniowca – bawiąc tam z Orłami Górskiego. Stanowisko rady drużyny miał przedstawić w rozmowie z trenerem wszech czasów Kazimierz Deyna. A zatem wówczas gracz o autorytecie porównywalnym z dzisiejszym Lewandowskiego. Swoją drogą, Robert zupełnie nieprzypadkowo zabrał głos podczas poprzedniego zgrupowania w sprawie (bez)sensu ewentualnego powoływania Zielińskiego i Arkadiusza Milika do kadry U-21 na młodzieżowe Euro na polskich boiskach. Już wówczas przygotowywał grunt pod rozwiązanie, które niekoniecznie musiało się spodobać kibicom, a z racji stanowiska klubu z Neapolu było nieuniknione.
Czy jakiekolwiek porównania z Orłami Górskiego są jednak uprawnione, skoro kadrowicze Nawałki nie grają tak ładnie jak ich słynni poprzednicy, a poza tym mają zastanawiająco regularne momenty przestojów w trakcie meczów eliminacyjnych, w których tracą nie tylko koncentrację, ale i kontrolę nad spotkaniami? – Pewnie nasz zespół grał o wiele ładniej, tyle że ja dziś nie szukałbym piękna w futbolu w wydaniu reprezentacyjnym. Selekcjonerzy nie mają na to czasu, poza tym to nie łyżwiarstwo figurowe. Liczy się wyłącznie skuteczność i punkty w eliminacjach – mówi Żmuda. – OK, naszym reprezentantom trochę za często zdarzają się kłopoty takie jak w Kazachstanie czy w meczach z Armenią, Danią i Czarnogórą, ale zawsze potrafią wyjść z tarapatów. Mają szczęście, ale przecież o to też w futbolu chodzi. A na fart też trzeba zapracować. Najważniejsze zresztą, że zespół Nawałki w obecnych kwalifikacjach zawsze – niezależnie od skali kłopotów – potrafił wrócić do meczu. I wyjść z opresji obronną ręką. Piłkarze grają w świetnych klubach, i mają świadomość własnej wartości. A każde kolejne zwycięstwo utwierdza ich jeszcze mocniej w przekonaniu, że są o klasę lepsi od grupowych przeciwników. Bo są! A w takich momentach trudno o maksymalną mobilizację przez 90 minut. Z sodówką nie ma to jednak nic wspólnego.
Żmuda jest zdania, że bolesna porażka sprzed lat, w kwalifikacjach Euro ’76 – kiedy po wygranej 4:1 w Chorzowie, w Amsterdamie biało-czerwoni ulegli 0:3 i zaprzepaścili historyczną szansę nawet na triumf w mistrzostwach Europy – także wynikała ze zbyt słabej koncentracji i zlekceważenia klasowego rywala po świetnym wyniku na własnym boisku. Tak samo bowiem jak dziś, morale i mobilizacja reprezentacji Polski były wówczas odpowiednie. Za to okoliczności w eliminacjach są zupełnie różne. – Wtedy w Amsterdamie spotkały się dwa znakomite zespoły, a przecież w grupie z nami byli jeszcze równie mocni Włosi i na tym poziomie każdy mógł dopaść przeciwnika i mocno przećwiczyć, jeśli miał akurat swój dzień – tłumaczy 91-krotny reprezentant Polski. – Dziś natomiast polscy piłkarze biją grupowych przeciwników – w komplecie – na głowę. Dlatego w ogóle nie ma sensu szukać jakichkolwiek analogii. Doskonale wszyscy pamiętamy, jak przebiegało jesienne spotkanie w Bukareszcie, dlatego absolutnie nie obawiam się o rewanż z Rumunią. Nawet jeśli trzeba teraz zagrać bez lidera bloku obronnego. To kiedyś rzeczywiście był wielki zespół, z Rumunami praktycznie zawsze trzeba było ostro powalczyć i dużo się nabiegać, ale dziś z klasowej drużyny pozostała właściwie tylko nazwa. Natomiast my mamy stabilną, skuteczną i bardzo dojrzałą reprezentację. Chłopcy na pewno nie zechcą skomplikować sobie sytuacji w grupie i wezmą, co im się należy. To zawodowcy, zakręt związany ze zbyt lekkim podejściem – jak donosiły media – mają już za sobą. A poza tym zdziwiłbym się, gdyby Rumuni, wybiegając na Stadion Narodowy, mieli jeszcze jakiekolwiek złudzenia. Szczerze!
fot. Łukasz Skwiot