Przyjemność tylko do przerwy
To była najlepsza pierwsza połowa i kilka minut drugiej w wykonaniu reprezentacji Polski za kadencji Jerzego Brzęczka. Polacy kompletnie zdominowali Izrael, strzelili dwa gole i wydawało się, że mają wszystko pod kontrolą. Po zdobyciu drugiej bramki biało-czerwoni włączyli jednak tryb oszczędnościowy i zaczęli się prezentować tak, jak we wcześniejszych meczach eliminacyjnych, czyli nijako.
(fot. Piotr Kucza/400mm.pl)
Mecz z Izraelem w Warszawie jest uznawany za najlepsze spotkanie biało-czerwonych za kadencji Brzęczka. I tak zapewne pozostanie, bo w Jerozolimie Polacy zagrali lepiej niż na PGE Narodowym, ale tylko w pierwszej połowie. Po 45 minutach wszystko wskazywało na to, że nic i nikt nie jest nam w stanie wyrządzić krzywdy, przynajmniej na boisku. Polska wyglądała na drużynę przynajmniej o klasę, a może i o dwie lepszą od gospodarzy, wytrąciła miejscowym wszystkie atuty, stworzyła kilka świetnych okazji, ale wykorzystała tylko jedną. I to po stałym fragmencie gry, choć w ataku pozycyjnym wyglądaliśmy po raz pierwszy od dłuższego czasu naprawdę bardzo dobrze i zasługiwaliśmy na gola „z gry”.
Biało-czerwoni w końcu mieli pomysł, grali z polotem, świeżością, a zagranie „piłki z pominięciem drugiej linii” na wysuniętego napastnika było w zasadzie ostatecznością. O dziwo Brzęczek zaskoczył, że po raz pierwszy od dawien dawna w spotkaniu o punkty na pozycji numer dziewięć nie wybiegł Robert Lewandowski. Snajper Bayernu Monachium dostał wolne, ale tylko na godzinę. Wszedł na niecałe dwa kwadranse, w których to już Polacy ograniczyli się do starych zwyczajów, czyli podłączyli rywala do tlenu, pozwolili przejąć inicjatywę, ale do 88. minuty w zasadzie nic z tego nie wynikało. Izrael w końcu stworzył jedną stuprocentową sytuację i ją wykorzystał. Do tego doszło jeszcze wbiegnięcie izraelskich kibiców na boisko i na wynik patrzyliśmy z lekkim niepokojem, ale skończyło się tylko na strachu.
Reprezentacja Polski potrafiła zdominować rywala, grała wysokim pressingiem, z polotem, efektownie, ale nieskutecznie. Inna sprawa, że przeciwnik bardziej przypominał zespół z dolnej połówki Ekstraklasy, niż drużynę, która może namieszać na Euro 2020. Bo przecież Izraelczycy już przed meczem wiedzieli, że na pewno zagrają w barażach o turniej finałowy, więc nic dziwnego, że przez kilkadziesiąt minut wyglądali na drużynę, której w zasadzie nic się nie chce.
Grupa wygrana, awansujemy na Euro z pierwszego miejsca, którego nic i nikt już nam nie odbierze – to pozytywna strona spotkania z Izraelem. Z drugiej strony jesteśmy o kolejne 90 minut bliżej pierwszego meczu na turnieju finałowym. Do inauguracji ME pozostało już tylko 450 minut – 90 w eliminacjach i 360 w meczach towarzyskich. A niewiadomych wciąż jest wiele… Największym znakiem zapytania jest natomiast tajemnicze przechodzenie z trybu turbo na tryb oszczędnościowy. W Rydze przeszliśmy z pierwszego na drugi po kwadransie, a w Jerozolimie po pierwszej części spotkania.
Paweł Gołaszewski