Być może hołd Juventusowi powinno się oddać tytułem: W siódmym niebie, ale taki sugerowałby idylliczny krajobraz i nie byłby prawdziwy. Stara Dama pierwsza dobiegła do mety bardziej jak Paula Radcliffe, czyli w świetnym tempie i brzydkim stylu.
Legendarny bramkarz pożegnał się ze „Stara Damą” (fot. Reuters)
TOMASZ LIPIŃSKI
Do kolejnego wyścigu Juve stanęło z najstarszą kadrą w lidze, czyli żadna tam nowina. Co innego przekonanie, że to siedemnasty i ostatni sezon w karierze Gianluigiego Buffona. Z tego powodu miał to być dla niego rok szczególny i już od samego początku taki był.
POŻEGNANIE LEGENDY
W dniu inauguracji on, człowiek, okazał się lepszy od niej, maszyny, i obronił pierwszy w historii Serie A rzut karny podyktowany przez VAR. Od razu więc wchodzimy na znane, ale niezmiennie grząskie terytorium: Juventus a sędziowie. Słusznie – już po 37 kolejce – dyrektor Giuseppe Marotta zauważył, że to siódme scudetto o tyle smakuje lepiej, że zostało wywalczone pod czujnym okiem VAR. Gdyby akurat teraz doszło do detronizacji mistrza, natychmiast podane w złośliwą wątpliwość zostałyby poprzednie tytuły.
Nie sposób odnieść się do wszystkich kontrowersji, którymi obficie sypnął oczywiście i ten sezon, ale z udziałem Juventusu wryły się w pamięć dwie. Po meczu z Atalantą w Bergamo wielką ochotę wyciągnąć wtyczkę nowej technologii miał Massimiliano Allegri, którego oburzyły okoliczności anulowania gola Mario Mandżukicia. Bo też nastąpiło to w wyniku popełnionego grubo (akcję) wcześniej faulu Stephana Lichtsteinera. Oj, gdyby tak bardzo krytyczny na początku wobec VAR trener wiedział, jak boleśnie odczuje jego nieobecność w Lidze Mistrzów… Drugi głośny ligowy przypadek zdarzył się w 35 kolejce. Tym razem Juventusowi się upiekło, bo faul Miralema Pjanicia na Rafinhi zakwalifikowałby na drugą żółtą kartkę nawet kibic siedzący w najwyższym rzędzie San Siro. Zmieszany później z błotem sędzia Daniele Orsato kolorów nie użył.
Niespełna 24 godziny po zwycięstwie nad Interem Buffon mógł poczuć się czempionem i rekordzistą: nikt przed nim nie zdobył dziewięciu mistrzowskich tytułów. Za chwilę dorzucił osiemnaste juventusowe trofeum w postaci Pucharu Włoch. Doszedł na drugi – wielkości 656 meczów – klubowy szczyt. W 300 zachował czyste konto, w sumie puścił 518 goli. W siedmiu ostatnich sezonach nie dał się pokonać w 117 meczach. Nim 17 maja wzruszył się do łez na konferencji prasowej, oznajmiając zakończenie turyńskiego rozdziału, który rozrósł się do rozmiarów encyklopedii, wrzucił do śmietnika serce sędziego Michaela Olivera. A wraz z nim nadzieję na triumf w Lidze Mistrzów.
Swój warsztat zostawił w pewnych rękach i jeszcze pewniejszych nogach. Skoro Wojciech Szczęsny podczas dwóch miesięcy leczenia się Legendy i w każdej innej sytuacji powołania pod broń dawał gwarancję bezpieczeństwa, nie ma powodów myśleć, żeby w przyszłym sezonie było inaczej.
Buffon przegonił historię, powoli ją dogania Allegri. Już zrównał się z Carlo Carcano, który w latach 30. XX wieku doprowadził Juve do czterech tytułów z rzędu, i patrzy wyżej.
(…)
CAŁY TEKST MOŻNA ZNALEŹĆ W NOWYM (21/2018) NUMERZE TYGODNIKA „PIŁKA NOŻNA”