Przed startem w MLS – Wojna w Kalifornii
Rusza nowy sezon MLS, zobaczymy w nim aż pięciu Polaków, ale piłkarski świat bardziej pasjonować się będzie rywalizacją dwóch klubów z Los Angeles oraz nowym projektem Davida Beckhama.
MARCIN HARASIMOWICZ
LOS ANGELES
Javier Hernandez znany jako Chicharito kontra Carlos Vela – dwaj koledzy z reprezentacji Meksyku (nie są jednak przyjaciółmi, jak zaznaczyła zaprzyjaźniona reporterka ESPN Deportes) zmierzą się w bezpośredniej bitwie o Los Angeles, która już w ostatnich dwóch latach skupiała uwagę kibiców nie tylko w południowej Kalifornii, ale całej futbolowej Ameryce. Prestiżowy „Los Angeles Times” nazwał ją najciekawszą rywalizacją sportową w mieście, a to mocne słowa, biorąc pod uwagę ile wielkich organizacji sportowych obejmują. Główny kat LAFC Zlatan Ibrahimoyić, który strzelał im gole we wszystkich meczach bez wyjątku, już opuścił MLS i zabrał miejsce pracy Krzysztofowi Piątkowi w Milanie. Działacze jednak nie próżnowali i w jego miejsce ściągnęli – w co trudno uwierzyć – gwiazdę jeszcze większą, przynajmniej w wymiarze lokalnym.
– Chicharito jest zdecydowanie najpopularniejszym meksykańskim piłkarzem. Kibice kochają go jeszcze z czasów, gdy występował w Guadalajarze, a potem oczywiście w Manchesterze United, Realu Madryt czy Bayerze Leverkusen. Kochają go miliony – mówi Katia Castorena z ESPN. Rzeczywiście, Javier Hernandez ma dziewięć milionów followersów na Twitterze oraz ponad pięć mln na Instagramie. Od pierwszego dnia w Los Angeles śledzą go również dziesiątki dziennikarzy, reporterów, czy zwykłych blogerów, głównie z Meksyku, specjalnie wydelegowanych na tę okazję. Na specjalnej konferencji prasowej, na której Galaxy przedstawili nową gwiazdę, było tłoczno jak nigdy wcześniej.
– Widzę, ile ludzi tutaj przyszło i jak wielkie jest to wydarzenie dla wszystkich. To dodaje mi sił i sprawia olbrzymią radość – mówił Chicharito, który zarobi rocznie ponad 6 milionów dolarów. 31- letni napastnik trafił do Galaxy za namową Holendra Dennisa te Kloese, byłego dyrektora sportowego reprezentacji Meksyku, a obecnie generalnego menedżera klubu z Los Angeles. – Nie mogliśmy wybrać lepszego momentu. Ani dla nas, ani dla samego zawodnika – mówił Te Kloese, dodając: – Nie ulega wątpliwości, że będzie miał wielką wartość poza boiskiem. Liczymy jednak, że jeszcze większą pokaże na boisku. Vela już złośliwie skomentował, że owszem, z radością wita kolegę w Los Angeles, ale ten będzie musiał teraz zapomnieć o zwyciężaniu. Na co Hernandez odgryzł się wpisem w mediach społecznościowych, że Galaxy wygrają wszystkie mecze z LAFC, w których on wystąpi. Wielka rywalizacja już się rozpoczęła, choć na razie w mediach.
Galaxy zbudowali jednak mocną ekipę. Wielkim sukcesem było przedłużenie wypożyczenia reprezentanta Argentyny Cristiana Pavona, który błyszczał w swoim debiutanckim sezonie, a teraz powinien stworzyć fascynujący duet z Chicharito. Szybkość i technika 25-letniego lewoskrzydłowego czynią go kandydatem na najlepszego piłkarza Major League Soccer. Większość ekspertów jest zgodna w tym, co wielokrotnie powtarzał sam Ibrahimović, że Galaxy to dla Pavona tylko krótki przystanek w drodze do wielkiej kariery, czyli jednej z największych lig świata. Taką pozycję w swoim CV ma już Emiliano Insua – były obrońca m.in. Liverpoolu, który powinien być dużym wzmocnieniem jednej z najgorszych formacji defensywnych, jakie kiedykolwiek oglądano w Kalifornii. Ekipa prowadzona przez Guillermo Barrosa Schelotto strzelała bowiem sporo bramek, ale często jeszcze więcej traciła – ostatni mecz play-offów z LAFC, przegrany 3:5, był najlepszym tego potwierdzeniem.
Te Kloese zrozumiał jednak, że pomimo posiadania potężnej – jak na standardy MLS – siły ognia, minęły już czasy, w których można było sięgnąć po tytuł mistrzowski samym atakiem. Stąd przyjście doświadczonego 31-letniego Insuy, który na lewej obronie zastąpi irytującego momentami Jorgena Skjelvika, popełniającego błąd za błędem w kluczowych momentach. Na tym jednak nie koniec – Galaxy kuszą także jego rodaka, 23-letniego stopera Independiente, Alana Franco. Jeśli transfer dojdzie do skutku, wówczas Argentyńczyk stworzy duet środkowych obrońców z doświadczonym reprezentantem Kostaryki (byłym zawodnikiem Bolonii) Giancarlo Gonzalezem. Tak, czy inaczej – Galaxy zbudowali zespół, który na pewno będzie się liczyć w walce o końcowe trofeum.
Podobne cele mają jednak szefowie LAFC, który właśnie wyprzedził lokalnego rywala w wycenie ekonomicznej na najbardziej wartościowy klub w MLS. Bob Bradley również postawił na zmiany w defensywie. Kibice już nie mogli patrzeć na kolejne, kuriozalne pomyłki bramkarza Tylera Millera, więc w jego miejsce zatrudniono weterana dużej klasy, byłego reprezentanta Holandii Kennetha Vermeera. 34-latek świetnie prezentował się w sparingach, imponując znakomitym ustawieniem się, pewnością siebie na linii i dyrygowaniem obrońcami. CV ma znakomite – dużo meczów ligowych zarówno w barwach Ajaksu, jak i Feyenoordu.
Innym weteranem w składzie LAFC będzie dwukrotny król strzelców ligi Bradley Wright – Phillips, który jednak na tym etapie kariery powinien pełnić rolę zmiennika, względnie dżokera wchodzącego z ławki w sytuacji, gdy trzeba gonić wynik. Szkoleniowiec ekipy z LA zaszokował rezygnując z ulubieńca fanów (zwłaszcza żeńskiej części publiczności) podstawowego stopera Walkera Zimmermana, którego wysłał w transakcji do Nashville. Prawda jest jednak taka, że Zimmerman jako gracz mało zwrotny dawał się ogrywać najlepszym napastnikom, zwłaszcza w przegranym finale konferencji z Seattle Sounders. W LAFC stawiają na Latynosów, więc ściągnęli kilku następnych, w tym 21-letniego czarodzieja środka pola Francisco Ginellę z Urugwaju. Tylko czy to wystarczy, aby trzecie podejście pod tytuł mistrzowski było wreszcie udane?
Takich ambicji – przynajmniej na razie – nie ma Beckham, który debiutuje ze swoim autorskim projektem o nazwie Inter Miami. Słynnemu Anglikowi nie udało się w debiutanckim sezonie (choć może latem to nadrobi) pozyskać żadnej wielkiej gwiazdy (a padały nazwiska duże – Edinsona Cavaniego, Garetha Bale’a, Neymara, czy nawet Leo Messiego), choć to raczej myślenie stricte życzeniowe – niemniej poczynił kilka interesujących ruchów. W momencie, gdy powstawał ten tekst, działacze z Florydy domykali (jak informował „Miami Herald”) transfer reprezentanta Meksyku Rodolfo Pizarro z Monterrey.
– On może grać na czterech różnych pozycjach w ofensywie, wygrywał najważniejsze trofea w swoim kraju, w bardzo trudnej lidze. Do tego świetnie wypadł w klubowych mistrzostwach świata. Wszyscy jesteśmy bardzo podekscytowani – komentował dyrektor sportowy Paul McDonaugh. Co ciekawe, Pizarro na transfer do Miami namawiał selekcjoner El Tri, a zarazem były szkoleniowiec Atlanta United – Gerardo Martino.
Spośród innych transakcji warto wyróżnić wypożyczenie Winstona Reida (31 lat, 223 mecze dla Hammers) z West Hamu do Kansas City. Chicago Fire finalizują zakup cenionego argentyńskiego defensywnego pomocnika Gastona Gimeneza z Velezu Sarsfield. FC Cincinatti wypożyczyli z Brighton Juergena Locadię, który powinien błyszczeć w MLS, a Columbus Crew – marzący o włączeniu się do walki o mistrzostwo – wydali sporo pieniędzy na zatrudnienie Lucasa Zelaryana z meksykańskiego Tigres. Pablo Piatti z Espanyolu to duże wzmocnienie Toronto FC, które przedłużyło umowę z Michaelem Bradleyem i na pewno chce po raz czwarty w odstępie pięciu sezonów, zakwalifikować się do MLS Cup. Poza tym ligę opuścił Wayne Rooney, a wrócił do niej – tyle że w charakterze trenera Montreal Impact – Thierry Henry, czyli szkoleniowiec jeszcze młody, ale już z rysą na swoim resume, czyli nieudanym epizodem w Monaco. To dla niego szansa na nowy start, a być może nawet uratowanie kariery w nowym zawodzie. Nie będzie miał jednak łatwo, bo skład po odejściu Ignacio Piattiego (mózg i lider drużyny) wygląda nieciekawie.
To może być sezon polskich piłkarzy. Nigdy wcześniej nie zgromadziło się ich w MLS tak wielu. Wszyscy mają szanse odgrywać ważne role w swoich zespołach. Kacper Przybyłko – obiektywnie najlepszy Polak w historii tej ligi – ma za sobą fantastyczny sezon, znalazł się w piątce najlepszych snajperów. Teraz znów poprowadzi atak Philadelphia Union, ciekawej drużyny z szansami na play-offy. Musi jednak udowodnić, że nie jest gwiazdą jednego hitu, a jeśli znów powtórzy swoje wyczyny strzeleckie – wówczas prawdopodobnie zmieni rozgrywki na dużo mocniejsze.
Przemysław Frankowski powinien poprawić swoje liczby w Chicago Fire, a Przemysław Tytoń wreszcie wywalczyć stałe miejsce w podstawowym składzie Cincinatti. Duże nadzieje wiążą Portland Timbers z Jarosławem Niezgodą. Takiego zawodnika – typowej dziewiątki – bardzo im w ubiegłym sezonie brakowało. Cała gra ofensywna, dyrygowana przez znakomitego argentyńskiego playmakera Diego Valeriego, będzie ustawiona właśnie pod byłego legionistę. Wygląda na to, że Niezgoda będzie miał wszystko podane na tacy, musi tylko strzelać. Takiego komfortu może brakować Adamowi Buksie, który z kolei zarobi najwięcej spośród wszystkich polskich piłkarzy kiedykolwiek występujących w MLS, bo aż ponad milion dolarów za sezon! Dodając do tego sumę transferu (cztery miliony) wydaje się wręcz szokujące, jak bardzo były selekcjoner reprezentacji USA Bruce Arena zabiegał o transfer napastnika Pogoni Szczecin. Oczekiwania są więc ogromne, ale skład New England Revolution – mocno przeciętny. Buksa, przynajmniej początkowo, może nie mieć zbyt wielu sytuacji, a presji zostanie poddany od pierwszego spotkania. – MLS jest dużo lepsza od polskiej Ekstraklasy, więc nie miałem żadnych wątpliwości, że to dobry ruch dla mojej kariery. Chcę się tutaj rozwinąć. Mam zamiar zdobywać dużo bramek, ale potrzebuję wsparcia moich kolegów – ocenia Buksa. Oby się go doczekał.
TEKST UKAZAŁ SIĘ W NUMERZE
(8/2020) TYGODNIKA „PIŁKA NOŻNA”