Premier League wraca do gry
W okresie, gdy Barcelony już nie stać na Lionela Messiego, a projekt Superligi wciąż jest zagrzebany, piłkarska Anglia uśmiecha się szeroko i szasta pieniędzmi, by podkreślić swoją wielkość. Premier League pręży muskuły, bo wie jaką ma przewagę.
(fot. Reuters)
MICHAŁ ZACHODNY
To jest jazda na sterydach i to w czasach wszechobecnego kryzysu finansowego, nowej postpandemicznej rzeczywistości. Jednak prawa do pokazywania Premier League tylko zyskują na wartości, a za tym idą środki, które można wydawać na transfery. Obecnie w Anglii rozbija się bank codziennie, choć za tym wszystkim nie stoi
szaleństwo nieprzygotowanych do zarządzania takimi pieniędzmi ludzi – patrz: Barcelona – ale konsekwentne budowanie potęgi. Jedynie czasem trzeba z pobłażliwym uśmiechem przyjąć zatroskanego Pepa Guardiolę, który mówi, że Manchesteru City nie stać na transfer za sto milionów funtów – bo przecież każdy wie, że stać go na
każdego zawodnika na świecie. Po prostu nie każdego Hiszpan widzi w swojej drużynie.
Witamy w drużynie Jack, a teraz czas do pracy – napisał Kevin De Bruyne do Grealisha po zwieńczeniu największego (dotychczas) transferu lata. Brytyjski rekord pobity, kolejny sygnał przewagi największych nad resztą wysłany w świat, jakby dotychczas było ich mało. Ale taka jest rzeczywistość angielskiego futbolu, którą czasem próbuje zaburzyć kryzys jednego lub drugiego z najbogatszych – Liverpoolu, Manchesteru United, Chelsea… Każdy z nich miał swój słabszy moment, ale za każdym razem przychodziła kluczowa refleksja: nie warto bawić się w półśrodki, lecz trzeba pójść na całość.
Na takiej zasadzie na Old Trafford trafił Jadon Sancho, a po drugiej stronie miasta znalazł się Grealish. W Londynie zapewne pojawi się znów Romelu Lukaku, którego transfer może przyćmić wyrwanie z północnego-wschodu miasta Harry’ego Kane’a, któremu nie widzi się pozostanie w klubie będącym dwa kroki za czołówką. Liverpool już to przeżywał, gdy trzeba było wzmocnić tyły i to zdecydowanymi ruchami: Virgilem van Dijkiem i Alissonem. Na dziś Juergen Klopp raczej wybrał drogę budowania następcy Holendra (stąd transfer Ibrahima Konate z Lipska za 40 milionów euro), ale przecież powrót kapitana na środek obrony jest niczym nowy transfer.
Gonienie marzeń
Zapowiedź nowego sezonu nie powinna polegać wyłącznie na tym, że rozmawia się o nowych transferach. A jednak pogoń za mistrzostwem Anglii właśnie do tego się sprowadza: w poprzednim sezonie Chelsea Romana Abramowicza złapała jedno z jego marzeń – Ligę Mistrzów – a teraz czas na kolejne. Nie zmienia się podejście Thomasa Tuchela, który od pierwszego dnia w Chelsea powtarzał, że jedynym sposobem na zadowolenie szefa jest wygrywanie kolejnych spotkań. Przedłużony do 2024 roku kontrakt jest bardziej wyrazem wdzięczności za to, ile Niemcowi udało się zmienić w drugiej połowie sezonu po przejęciu zespołu, a nie wyrazem zaufania. Takich gestów było przecież wiele w przeszłości, żaden nie niósł za sobą nic znaczącego, bardziej prowadził do nieuchronnego rozstania.
Tuchel wie również, że problemy Chelsea zaczynają się pod bramką przeciwnika. Najlepszym strzelcem jego zespołu był przecież w ostatnim sezonie ligowym Jorginho, który trafił do bramki siedmiokrotnie. Wiele można pisać o przydatności Timo Wernera – w tym jakie ruchy wykonuje bez piłki, ile pomaga w pressingu, jak często stwarza sytuacje dla innych – ale Niemiec nie strzelał goli. Lukaku w 44 spotkaniach Interu trafił 30 razy, Werner – dwunastokrotnie w 52 meczach. Tego nie da się porównać.
To jednak nie jest jedyny problem, który Tuchel stara się przeskoczyć. – Po sparingu z Arsenalem (wygranym 2:1 – przyp. red.) zaczęliśmy zapisywać nazwiska zawodników, których mamy dostępnych po powrotach z wakacji i po Euro 2020 oraz Copa America. Dopiero wtedy zdaliśmy sobie sprawę, że jednego dnia w budynku nagle znajdzie się 42 piłkarzy i zarządzanie taką grupą staje się niemożliwe. Od tego więc momentu musieliśmy podjąć konkretne, trudne i inteligentne wybory, by mieć jakość w treningu. Nie tylko wdrażając tych zawodników, którzy byli z nami przez pół roku, ale też lepiej poznać tych, których wskażemy – tłumaczył szkoleniowiec Chelsea.
Niech będzie to kolejnym podkreśleniem przewagi, jaką najlepsi mają nad resztą stawki. Zresztą w trakcie długiego, kilkutygodniowego obozu w Austrii mówił o tym również Klopp, przygotowując się na prawdopodobnie ostatni sezon zespołu, który w tym kształcie osiągnął mistrzostwo Anglii. W przypadku Liverpoolu rewolucja, czy też wymiana poszczególnych ogniw ma odbyć się bezkrwawo, z wdrożeniem niesamowitego Harveya Elliotta, ale też odważniejszym postawieniem m.in. na Curtisa Jonesa, przywróceniem do topowej formy Trenta Alexandra-Arnolda i z golami Diogo Joty.
Imperium musi kontratakować
Zamiast więc mówić o wielkiej szóstce, czas skrócić ją do czwórki i oczywiście wspomnieć o Manchesterze United. – Awansowaliśmy z trzeciej pozycji na drugą, pod względem punktów zbliżyliśmy się do mistrzów Anglii, z trzech półfinałów zrobiliśmy krok do finału i zabrakło nam jednego kopnięcia piłki, by wygrać trofeum – argumentował postęp swojego zespołu Ole Gunnar Solskjaer. On również przedłużył kontrakt, co było wyrazem zaufania wobec tego, jakim rozczarowaniem była nie sama porażka, lecz styl w jakim nie udało się zdobyć Ligi Europy na finiszu poprzedniego sezonu. – Dla mnie nie ma znaczenia, czy to kontrakt na rok, czy na dziesięć lat. Jeśli nie będę sobie radził to stracę pracę. Jestem pod presją cały czas. Jednak w tym klubie nie można wyłącznie utrzymywać się w pracy, trzeba wziąć na siebie całą odpowiedzialność za tę rolę – tłumaczył.
– Teraz czas na kolejny krok, to dla nas wyzwanie. Wolę być optymistą, który się myli, niż pesymistą i mieć rację – twierdzi Norweg. To idealne określenie jego dotychczasowej pracy na Old Trafford, która przecież odbywała się wobec ciągnącego się latami układania klocków jeszcze po odejściu Sir Aleksa Fergusona. Zdaje się, że te najważniejsze kroki wykonano właśnie w pierwszym półroczu, gdy wewnętrznymi awansami stworzono struktury, które mają wesprzeć zwłaszcza w transferach. Niebywałe jest jednak to, że dopiero w 2021 roku w United zdecydowano się przeznaczyć większe środki na m.in. rozwinięcie działu analiz, który mógłby dodać naukowego sznytu wszystkim działaniom Solskjaera i Eda Woodwarda.
Oczywiście do transferu Sancho nie trzeba matematyków i fizyków, by wiedzieć, że to trafiona inwestycja. O skrzydłowym mówi się, że to talent definiujący generację, który poderwie zespół w trudnym momencie, nada United nieprzewidywalności tak bardzo brakującej właśnie przeciwko Villarealowi w finale LE w Gdańsku, ale też w innych meczach z angielską czołówką. Wzmocnienie defensywy Raphaelem Varanem to również przyznanie racji wszystkim, którzy twierdzili, że sam Harry Maguire to za mało, że jego partnerzy nie dorastają do najwyższego poziomu. Natomiast Francuz zna go doskonale.
– Widzieliśmy, że w ostatnich latach to City z Liverpoolem rywalizowało o tytuł i sam czułem, że my, wraz z Chelsea musimy zainwestować i zainwestowaliśmy właściwie, by znów spojrzeć na siebie jako na kandydatów do mistrzostwa. Ale to tylko potencjał – dodawał.
Powstanie upadłych
Potencjał to też słowo, którego chwytają się w północno-wschodnim Londynie, choć powodów do optymizmu Tottenham i Arsenal nie mają żadnych. Oczywiście, że Mikel Arteta będzie zadowolony z tego, że do jego drużyny dołączył Ben White – jest to obiecujący środkowy obrońca – ale w zestawieniu z potrzebami to tylko uzupełnienie i tak widocznych braków. Arsenal celebrował transfer White’a jakby miał on pozwolić nawiązać walkę z czołówką, a to jednak ledwie trzykrotny reprezentant Anglii bez występów w europejskich pucharach.
Tych nie zdobędzie też w pierwszym sezonie gry w Londynie, bo przecież zespół Artety skończył poprzednie rozgrywki na ósmym miejscu. Powoli narzucana narracja, że brak rywalizacji w Europie będzie „wsparciem” jest jedynie wyrazem odległej pozycji w stosunku do czołówki w jakiej znalazł się Arsenal. Zwłaszcza w kontekście kolejnych propozycji transferowych, np. Jamesa Maddisona z Leicester City. Ofensywny pomocnik zdobywców Pucharu Anglii mógłby kilka razy zastanowić się, kto jest w bardziej komfortowej sytuacji w kwestii oblicza kadry, jak i bliżej czołówki, również w kontekście zarządzania całym klubem. Również Brendan Rodgers przebija Mikela Artetę doświadczeniem, a Leicester góruje nad Arsenalem sposobem dokonywania transferów.
Po zremisowanym sparingu z Chelsea (2:2) nietęgą minę miał też Nuno Espirito Santo, który latem przejął Tottenham po zdecydowanie zbyt długim procesie poszukiwania stałego następcy Jose Mourinho – zwłaszcza że Daniel Levy powinien być przygotowany na takie rozwiązanie w momencie, gdy zatrudniał poprzedniego Portugalczyka. Wynik był lepszy niż gra Spurs, na dodatek jedyne pytania jakie dostawał nowy menedżer dotyczyły nieobecności Harry’ego Kane’a. „Nie, nie rozmawiałem z nim jeszcze”, „Nie wiemy kiedy wróci”, „Nie chcemy, by odchodził”… – A czy będą jakieś pytania o mecz? Oglądaliście go w ogóle? – w końcu zapytał nowy trener. A nastrojów kibiców nie poprawiło nawet ściągniecie Bryana Gila, choć wydaje się to mądrym ruchem transferowym. Nie na tyle, by przekonać Kane’a, że Tottenham wraca na właściwą ścieżkę, która trzy lata temu zakończyła się w finale Ligi Mistrzów…
Ciekawość ze sprytu
Jeśli jesteście jednak znudzeni już tym, że w zapowiedzi sezonu ciągle pisze się o czołówce i najbogatszych, to przecież przed nami cały rok fascynacji innymi wątkami. Kolejny sezon z Marcelo Bielsą w Leeds United zapowiada się na nieustanną przygodę, jak jazda kolejką górską z przerwami na filozoficzne wywody Argentyńczyka. Z nie lada zainteresowaniem powinniśmy wyczekiwać tego, co w najwyższej lidze może zdziałać piłkarski eksperyment pod szyldem Brentford, który tak naprawdę… już eksperymentem nie jest, a przykładem na to, że inteligentnym działaniem można osiągnąć więcej.
Crystal Palace za Roya Hodgsona wzięło Patricka Vieirę i choć ten fakt może sprawić, że wielu długoletnich fanów Premier League poczuje się staro, to zapowiadana odmiana w grze zespołu i postawienie na młodych piłkarzy zawsze ciekawie się ogląda. Jeszcze większe zainteresowanie będzie towarzyszyło temu, jak poradzi sobie w najtrudniejszej taktycznie lidze na świecie szkoleniowiec, który jeszcze rok temu prowadził… Dinamo Tbilisi. Xisco Munoz w dobrym stylu wprowadził Watford znów na najwyższy poziom i z mocno międzynarodowym towarzystwem ma zamiar nie dopuścić do kolejnego spadku.
O weryfikacji Davida Moyesa, czy Ralpha Hasenhuettla nawet nie ma co pisać, bo przecież to kolejne tematy do napisania za parę tygodni, podobnie jak przypadek Bruno Lage, szkoleniowca włożonego w klub-agencję pod nazwą Wolverhampton Wanderers. Niemądrym byłoby pominięcie w tej wyliczance Daniela Farke i jego Norwich, które wróciło z mocnym uderzeniem do Premier League, by znów dostarczyć rozrywki, która tym razem nie skończy się jednak na krótkim hicie o Teemu Pukkim. Znów zasiadamy więc przed wielką sceną, na której każdy aktor chce być jakiś, wyróżniający się spośród reszty.
TEKST UKAZAŁ SIĘ PIERWOTNIE W TYGODNIKU „PIŁKA NOŻNA” (32/2021)