Ambicje w Poznaniu są duże jak zawsze, a cierpliwość bliska kresu jak nigdy. Lech wystartował najefektowniej od lat. Ile jest racjonalnych przesłanek ku temu, że do mety dotrze w lepszym stanie, niż ostatnio miał w zwyczaju?
Głód triumfów jest przy Bułgarskiej ogromny. (fot. Wojciech Figurski/400mm.pl)
KONRAD WITKOWSKI
To trochę jak z ocenianiem książki po obejrzeniu okładki i przeczytaniu kilkunastu stron. Niby wiadomo, czy spodziewać się arcydzieła, czy tandety, a jednak ciąg dalszy może zachwycić bądź totalnie rozczarować. Lech przekonał się o tym na własnej skórze: w rozgrywkach 2014-15, ostatnich zakończonych mistrzostwem, po ośmiu kolejkach znajdował się w dolnej połowie tabeli, podczas gdy liderem była Wisła Kraków, ostatecznie dopiero szósta. Albo cztery sezony później, kiedy Ivan Djurdjević ruszył imponująco (komplet punktów w czterech seriach gier), a w listopadzie rozglądał się za nowym miejscem pracy.
– Nie można popaść w euforię i już myśleć, że jest super – przekonuje Bartosz Bosacki, który niebiesko-białe barwy reprezentował w przeszło 300 spotkaniach. – Żeby było, trzeba pracować do ostatniej kolejki. Trener chyba podchodzi do tematu w podobny sposób, bo stara się tonować szum, który powstał wokół zespołu. To może być sezon, na który Lech długo czekał, ale do tego jeszcze daleka droga.
ZDROWOROZSĄDKOWO
Nie ma szkoleniowców idealnych dla konkretnych klubów, ale zdarzają się tacy, którzy w danym okresie najlepiej do nich pasują. Wydaje się, że w obecnych okolicznościach Lech i Maciej Skorża to właśnie takie połączenie. Nie tylko ze względu na umiejętności oraz styl bycia trenera, ale również etap jego kariery. Po rozstaniu z Kolejorzem w gęstej atmosferze w październiku 2015 roku i kompletnie nieudanej przygodzie w Szczecinie (ledwie trzy zwycięstwa w 16 meczach!) 49-latek ma sporo do udowodnienia. To w tej chwili być może najmocniejszy wspólny mianownik między szkoleniowcem a klubem, który – nie licząc Superpucharu Polski w 2016 roku – na trofeum czeka już sześć lat. A przecież Skorża wie, jak je zdobywać. Trener dostał moment na rozpęd: w kwietniu i maju nikt nie oczekiwał od niego cudów, bo sezon 2020-21 był już stracony. Poświęcił więc ten czas na oddzielenie ziaren od plew, przygotowanie gruntu pod kolejne rozgrywki. Pomny doświadczeń z pierwszego podejścia do Lecha doskonale wiedział, że względnym spokojem trzeba się nacieszyć, bo wkrótce zacznie się jazda kolejką górską: będzie musiał tłumaczyć się z niepowodzeń albo pilnować, by towarzystwo zbytnio nie urosło po zwycięstwach. Jak dotąd robi to drugie, co wystawia pozytywną ocenę jego pracy.
Skorża nie trzasnął drzwiami przy wejściu do szatni, nie wywrócił drużyny do góry nogami, nie chciał za wszelką cenę pokazać: od teraz ja tu rządzę, a wasze dotychczasowe ustalenia mnie nie interesują. Podszedł do sprawy w sposób zdroworozsądkowy. Owszem, sukcesywnie wprowadzał w życie zespołu swoje reguły, ale najważniejsze decyzje podjął dopiero po kilkutygodniowych obserwacjach. Postanowił zmienić kapitana – sam wybrał Mikaela Ishaka, nie biorąc pod uwagę stażu w klubie (szwedzki napastnik jest w Poznaniu tylko nieco ponad rok), lecz walory piłkarskie i osobowość. Zdecydował, że między słupkami numerem jeden będzie Mickey van der Hart, chociaż nie brakowało głosów, że Lech powinien sprowadzić nowego bramkarza, gdyż ani Holender, ani Filip Bednarek nie gwarantują odpowiedniego poziomu. Wbrew temu, co mogła sugerować końcówka ubiegłego sezonu, Skorża nie żongluje ustawieniami. Nie wyklucza, że w przyszłości jego drużyna może stosować taktykę z trzema stoperami, jednak na razie pozostaje wierny czwórce w obronie i w najbliższych miesiącach raczej nie ulegnie to zmianie.
W początkowych czterech kolejkach trener Kolejorza był bardzo konsekwentny, jeśli chodzi o ustalanie jedenastki – pomijając jedną zmianę wymuszoną czerwoną kartką, wystawiał do gry identyczny zestaw piłkarzy. Zaczął mieszać w składzie, gdy nadeszły potyczki z bardziej wymagającymi rywalami, począwszy od starcia z Lechią Gdańsk. To pokazało, że Skorża zamierza dobierać jedenastkę pod styl i ustawienie przeciwnika. W Częstochowie jego pomysł na zaskoczenie gospodarzy okazał się nietrafiony, do czego szkoleniowiec przyznał się, dokonując dwóch korekt personalnych już w przerwie. – Wciąż poznaję drużynę i poszczególnych zawodników, potrzeba mi jeszcze trochę czasu – stwierdził później.
Przy Bułgarskiej Skorża prezentuje się jako trener sprawiedliwy. Jednocześnie odważny w podejmowaniu trudnych decyzji, bo tak trzeba nazwać odsunięcie od podstawowego składu Pedro Tiby. Widząc bardzo dobrą dyspozycję Niki Kwekweskiriego i delikatną obniżkę formy 33-latka, szkoleniowiec nie bał się zdegradować do roli rezerwowego piłkarza, wokół którego od kilku sezonów kręci się gra Lecha. Paradoksalnie posadzenie Tiby na ławce tylko wzmocniło piłkarza i jego pozycję w drużynie. Na tym ruchu zyskali wszyscy: grający od początku Gruzin strzelił pięknego gola Lechii, Portugalczyk wejściem przeciwko Pogoni Szczecin udowodnił, kto jest liderem zespołu, wreszcie Skorża, który pokazał zawodnikom, że nikt nie ma u niego abonamentu na miejsce w jedenastce.
DWIE STRONY KADRY
– W grze tej drużyny jest pomysł. Zawodnicy właściwie realizują zadania, które nakreśla im szkoleniowiec. Jest jeszcze zbyt wcześnie, aby mówić, że Lech ma wypracowany charakterystyczny styl, ale dąży do tego i jest na dobrej drodze. Zazwyczaj to przeciwnicy muszą dostosowywać się do Kolejorza, nie odwrotnie. Zespół gra efektownie, a zarazem efektywnie, bo idą za tym punkty – mówi Bosacki.
Inauguracja sezonu wcale na to nie wskazywała. Po spotkaniu z Radomiakiem w wypowiedzi trenera przewijał się zwrot „nie do końca”. Poznańska drużyna istotnie wyglądała na tle beniaminka na niedopracowaną, miała trudności z atakiem pozycyjnym i nie potrafiła znaleźć alternatywnej drogi do wygranej. Remis zwiastował falstart, jednak Lech szybko zapomniał o wpadce. Tydzień później w Zabrzu pokazał bezcenną umiejętność gonienia wyniku i nie był to tylko jednorazowy wyskok, bowiem w konfrontacjach z Pogonią i Rakowem także odrabiał straty. To fundamentalna zmiana w stosunku do ostatnich miesięcy – w całej rundzie wiosennej sezonu 2020-21 Kolejorz tylko dwukrotnie zdołał uniknąć porażki, gdy jako pierwszy tracił bramkę. Zespół myślący o mistrzostwie musi umieć odpowiadać na otrzymane ciosy.
Większość okresu przygotowawczego sztab trenera Skorży poświęcił na szlifowanie defensywy. Być może wychodząc z założenia, że jakości z przodu jest wystarczająco, by o zdobywanie bramek się martwić, więc kluczem do sukcesu będzie zapobieganie ich traceniu. Progres w tym aspekcie widać jak na dłoni: Lech stał się bardziej kompaktowy w działaniach destrukcyjnych, do szóstej kolejki tracił gole wyłącznie po rzutach karnych. Wciąż jednak miewa kłopoty z utrzymaniem koncentracji we własnej szesnastce, co obnażyło spotkanie z Rakowem.
Ile dokładnie zapłacono Viktorii Pilzno za Adriela Ba Louę, nie wiadomo (mówi się o około 1,2 miliona euro i raczej jest to kwota bliska prawdy), natomiast pewne jest, że to rekord pod względem transferów do klubu. Tym posunięciem z Bułgarskiej wysłano jasny sygnał: w tym sezonie gramy o wszystko. Poza 25-letnim skrzydłowym w stolicy Wielkopolski pojawiło się tego lata sześciu nowych zawodników. Lech zrobił to, co powinien już rok temu: zbudował pełnowartościową kadrę. Jesienią 2020 Dariusz Żuraw dysponował całkiem licznym, jednak bardzo nierównym składem. Skorża otrzymał nieporównywalnie więcej jakości. Właśnie ta szeroka i zbalansowana kadra jest największym atutem Kolejorza.
– Widzę sens i logikę w tym, co obecnie dzieje się w Lechu – podkreśla Bosacki. – Jeżeli myśli się o tym, co będzie za sezon czy dwa, posiadanie takiej kadry jest niezbędne. Chcąc budować zespół na europejskie puchary, trzeba robić to znacznie wcześniej, a nie dopiero wtedy, gdy się do nich awansuje. Nowi zawodnicy muszą mieć czas na wkomponowanie się do drużyny, a trener na poukładanie tych elementów. Kiedy tak nie jest, drużyna rywalizująca w Europie płaci cenę za krótką ławkę i intensywność grania – dodaje 20-krotny reprezentant Polski.
Nie jest to w realiach Ekstraklasy powszedniość, by zespół dysponował dwoma porównywalnej klasy piłkarzami na prawie każdej pozycji. Prawie, bo wysyłając Jana Sykorę na wypożyczenie, Kolejorz nieco ograniczył sobie pole manewru na lewym skrzydle. Skoro jednak trener zgodził się na taki ruch, najwyraźniej jako zmiennika dla Jakuba Kamińskiego traktuje Filipa Marchwińskiego. Zwłaszcza że na swojej nominalnej pozycji 19-latek jest dopiero trzecim wyborem.
– Czuję się bardzo pewnie, gdy w trakcie meczu mogę wpuszczać na boisko zawodników typu Kwekweskiri, Dani Ramirez czy Michał Skóraś. To nasza ogromna wartość – powiedział Skorża podczas jednej z konferencji prasowych. Czy Lech ma aktualnie najmocniejszą ławkę w lidze? Odpowiedź twierdząca nie będzie kontrowersją. Choćby z uwagi na fakt, że Radosław Murawski i Artur Sobiech, którzy w kilkunastu innych klubach Ekstraklasy byliby absolutnymi pewniakami, w ciągu siedmiu kolejek zaliczyli 130 minut gry. Łącznie.
Druga strona medalu to utrzymanie równowagi w grupie tak wielu ludzi ze sporymi ambicjami. Ponad 20 piłkarzy aspiruje do jedenastki, a okazji do rotowania składem wcale nie będzie dużo: zakładając, że poznański zespół przebrnie dwie rundy Pucharu Polski, do końca roku rozegra jeszcze 14 spotkań. Kilku zawodników może być nieusatysfakcjonowanych czasem spędzonym na murawie, co zwykle ma destrukcyjny wpływ na atmosferę w szatni. To być może największe wyzwanie, jakie czeka Skorżę i jego sztab w nadchodzących tygodniach.
– Nie rozpatrywałbym tego w kategoriach problemu, raczej pozytywnego bólu głowy dla trenera. Szkoleniowiec ma wybór, może dawać piłkarzom odpocząć, budować optymalny skład na poszczególne mecze. W trakcie sezonu dzieją się różne rzeczy: nagle mogą wypaść podstawowi zawodnicy, a wtedy potrzebni będą gracze, którzy godnie ich zastąpią – twierdzi Bosacki.
WYZWANIE DO POTĘGI
Trudno sobie przypomnieć, kiedy ostatnio tak liczne grono piłkarzy Lecha prezentowało w tym samym czasie wysoką formę. To, że Ishak strzela gole, a Kamiński bryluje na skrzydle, nie jest żadną niespodzianką. Natomiast oglądając paru innych zawodników, można zastanawiać się, czy ktoś nie podmienił im meczowych koszulek. Gdy półtora roku temu Joao Amaral odchodził na wypożyczenie do Pacos Ferreira, był na Lecha obrażony, wydawało się, że przy Bułgarskiej już więcej nie zagra. Tymczasem wrócił do Poznania i pod wodzą Skorży przeszedł niebywałą metamorfozę. Portugalczyk posadził na ławce Ramireza, będąc w pierwszej fazie sezonu jednym z najlepszych piłkarzy w Ekstraklasie. Amaral nie tylko świetnie współpracuje z Ishakiem, zaczął nawet angażować się w defensywę, o co do tej pory nikt by go nie podejrzewał. Złośliwi uważają, że 30-latka zmotywowała wizja wygasającego w czerwcu kontraktu. Zaskakuje – choć nie aż tak mocno – również Jesper Karlstroem. Defensywny pomocnik, który u trenera Żurawia najczęściej grał do najbliżej ustawionego kolegi, teraz potrafi zainicjować atak długim przerzutem bądź nieszablonowym, prostopadłym podaniem. Co najmniej solidnie prezentuje się Antonio Milić, który jednak potrafi grać pewnie w obronie oraz zaliczać ważne asysty.
W beczce poznańskiego miodu jest nawet nie łyżka, a chochla dziegciu. Wśród elementów, które Kolejorz musi poprawić, najistotniejszy to radzenie sobie z wysokim pressingiem przeciwnika. W starciach z rywalami preferującymi taki styl Lech wpadał w tarapaty. – Mecze z Pogonią i Rakowem rozpatruję na dwóch płaszczyznach. W sferze mentalnej mogę się cieszyć, że potrafiliśmy tak zareagować na sytuację. Martwi mnie natomiast kwestia merytoryczna, obraz gry w niektórych fazach – przyznał trener Skorża. Tabela tego nie odzwierciedla, jednak wielkopolska drużyna wciąż ma kłopot z kontrolowaniem spotkań, realizowaniem bitew według własnej strategii. Zbyt często dostosowuje się do warunków podyktowanych przez oponenta, zamiast narzucać mu swoje zasady.
Udany początek sezonu wzmacnia zasadność pytania: kiedy, jak nie teraz? Kluczowe w rywalizacji Lecha o mistrzostwo może okazać się to, jak wytrzyma ciśnienie, które będzie wzrastać z każdą kolejką. Tym bardziej że wymagania otoczenia potęguje zbliżający się jubileusz.
– To dodatkowa motywacja. Jeżeli ktoś miałby problem z wynikającą z tego presją, musiałby się zastanowić, czy powinien być w takim klubie – zwraca uwagę Bosacki. – Patrzę na to z perspektywy poznaniaka, osoby urodzonej w tym mieście i z nim związanej. Ten sezon jest traktowany wyjątkowo. Dużo rozmawia się o tym, że nadchodzi szczególny rok. W Poznaniu oczekuje się, że stulecie zostanie uczczone adekwatnym wynikiem sportowym.
TEKST UKAZAŁ SIĘ W TYGODNIKU „PIŁKA NOŻNA” (NR 38/2021)