W grudniu 2019 roku Artur Jankowski został prezesem Zagłębia Lubin. Pomimo pandemii Miedziowi mogą zapisać poprzedni rok na plus – klub zarobił rekordowe pieniądze.
Niedawno minął rok, odkąd objął pan stery w Zagłębiu. Jak pan ocenia ten czas?
Trafiłem do poukładanego klubu, Właściciel ma wszystko dopięte na ostatni guzik. To, plus moje doświadczenie, które zdobywałem przez lata na różnych stanowiskach w wielu firmach, spowodowały, że rok 2020 był dla Zagłębia udany zarówno pod względem sportowym, jak i finansowym – mówi Jankowski.
Dlaczego poprzedni rok uważa pan za udany?
Bo był rekordowy pod względem finansowym. Zrealizowaliśmy kilka projektów transferowych, dzięki czemu Zagłębie zarobiło na czysto w minionym roku ponad 25 milionów złotych! Spłaciliśmy wszystkie pożyczki. Pobiliśmy wszystkie nasze rekordy transferowe. Jeśli chodzi o sprawy czysto sportowe, również jesteśmy zadowoleni.
Można powiedzieć, oczywiście z przymrużeniem oka, że Zagłębiu pandemia wyszła na plus pod kątem finansowym.
Nigdy tak nie powiem, ponieważ gdyby nie koronawirus, możliwe, że zakończylibyśmy rok z jeszcze lepszym wynikiem. Przychody mieliśmy na wysokim poziomie, dlatego nie skorzystaliśmy ze wsparcia z żadnej tarczy antykryzysowej, sami zapracowaliśmy na taki wynik finansowy. Partycypowaliśmy jedynie w programie PZPN, który był przeznaczony dla klubów ekstraklasowych oraz dostaliśmy pieniądze na przeprowadzenie pierwszej serii testów na obecność COVID-19.
Jak wyglądały wiosenne negocjacje z piłkarzami na temat obniżek kontraktów?
Były ciche i spokojne. Bardzo szybko doszliśmy do porozumienia z drużyną, dostosowaliśmy się do tego, co zaproponowała Ekstraklasa, czyli obniżyliśmy pensje o pięćdziesiąt procent.
Zanim wybuchła pandemia, pobiliście transferowy rekord pomiędzy polskimi klubami. Bartosz Slisz odszedł za duże w naszych warunkach pieniądze do Legii.
Na transfer Bartka złożyło się wiele elementów, począwszy od wyszkolenia w akademii, poprzez wprowadzenie do pierwszego zespołu i rozwój w Ekstraklasie. Pokazuje to bardzo dobrą politykę Zagłębia, polegającą na wychowywaniu zawodników w akademii i sprzedawaniu ich za duże pieniądze. Negocjacje z Legią były bardzo profesjonalne, rzeczowe i krótkie. Ustaliliśmy szczegóły, pieniądze z Warszawy błyskawicznie pojawiły się na naszym koncie.
Legia zarobi jeszcze na Sliszu?
Bartek wzbudzał spore zainteresowanie, ale nie mieliśmy w zasadzie możliwości negocjowania lepszej oferty, ponieważ miał wpisaną klauzulę odstępnego. I tak, Legia będzie w stanie wynegocjować za niego większe pieniądze w przyszłości.
Pięć milionów euro za Bartosza Białka to dobra cena?
Pracowaliśmy na ten deal kilka miesięcy. Kwota pięciu milionów euro była minimalną, którą sobie założyliśmy. Braliśmy pod uwagę dwie opcje: pierwsza zakładała, że sprzedamy go teraz za większe pieniądze, ale bez procentu od następnej sprzedaży, a druga, że zejdziemy trochę z kwoty początkowej, ale zagwarantujemy sobie jeszcze udziały w kolejnej transakcji. Wybraliśmy drugi wariant. Ta suma odstępnego była już sufitem dla Wolfsburga, Niemcy nie chcieli wydać ani eurocenta więcej. Wynegocjowaliśmy jednak dobry procent od kolejnej sprzedaży Bartka. Kilka lat temu, jako prezes Górnika Zabrze, sprzedawałem do Bayeru Leverkusen Arkadiusza Milika. W umowie pomiędzy klubami również były wpisane różne klauzule, więc Arek dostarczył Górnikowi trochę pieniędzy jeszcze w późniejszym czasie. Teraz chciałem zrobić to samo.
Można było zarobić więcej na Białku?
Oferty z Anglii i Włoch były wyższe niż ta z Wolfsburga, ale po długich rozmowach z otoczeniem zawodnika ustaliliśmy, że najlepszym wyborem dla Bartka będzie Bundesliga. Pierwsze miesiące pokazują, że była to właściwa decyzja, ponieważ Białek zbiera minuty, strzelił gole – Niemcy go chwalą. Jeśli będzie się tak dalej rozwijał, Wolfsburg za kilka lat będzie mógł na nim sporo zarobić. Wiemy, jaką Bartek ma wpisaną klauzulę odstępnego w kontrakt i ile my możemy z tego mieć. Będzie to znacznie wyższa kwota niż milion czy dwa miliony euro więcej, które mogliśmy dostać od innego klubu latem. Inna sprawa, że jeśli chodzi o kluby włoskie, mamy ostatnio złe doświadczenia…
To znaczy?
Nadal nie wpłynęła do nas cała kwota za transfer Filipa Jagiełły do Genoi. Bijemy się z Włochami o ostatnią, czwartą transzę, sprawa została skierowana do FIFA. Rozstrzygnięcia spodziewamy się dopiero pod koniec roku. Już w przypadku trzeciej raty był spory poślizg, przeciągali nas bardzo długo, po walce zapłacili z odsetkami. Dlatego kierunek włoski dla Bartka Białka raczej nie wchodził w grę, woleliśmy dmuchać na zimne i postawiliśmy na Niemcy. Z Wolfsburgiem nie było żadnych kłopotów, wszystko zostało załatwione profesjonalnie.
Co do Jagiełły, mówiło się, że Genoa kupiła go za dwa miliony euro, czyli brakuje około 500 tysięcy, aby zamknąć transakcję do końca?
Kwoty, które pojawiają się w mediach nie są do końca prawdziwe. Niektórzy mylą kwotę netto z brutto i stąd wynikają rozbieżności. Włosi są nam winni trochę mniej pieniędzy niż pół miliona euro.
Była szansa zatrzymać Damjana Bohara na dłużej w Zagłębiu?
Damjan miał bardzo wygórowane oczekiwania finansowe i nie było nas na niego stać. W Polsce klubem, który mógł mu zapewnić taką pensję byłaby chyba jedynie Legia, ale też musiałaby sięgnąć bardzo głęboko do kieszeni. Ostatecznie przyszła oferta z zewnątrz, Bohar był zadowolony z kontraktu zaproponowanego przez Chorwatów i przystał na ich warunki. My postawiliśmy sprawę jasno, oczekiwaliśmy konkretnych pieniędzy i nie zamierzaliśmy schodzić z ceny. Negocjacje były twarde, trwały ponad dwa tygodnie, jednak spotkaliśmy się przy wspólnej kwocie. Sprzedaliśmy za spore pieniądze 29-letniego obcokrajowca, któremu za kilka miesięcy wygasał kontrakt, a w umowę wpisaliśmy sobie jeszcze niewielki procent od kolejnego transferu.
Jedynym zawodnikiem, którego oddaliście za darmo, a był dużą wartością dla zespołu, jest Alan Czerwiński.
To się działo bardzo szybko. Kiedy zostałem prezesem Zagłębia, od razu zaprosiłem Alana na rozmowę. Już po kilku minutach domyśliłem się, że sprawa jest przesądzona i nie da się go zatrzymać w Lubinie. Został z nami do końca kontraktu, profesjonalnie podchodził do obowiązków, dużo wniósł do drużyny nawet już po podpisaniu umowy z Lechem. Nikt do nikogo nie ma żalu, wszystko zostało wyjaśnione.
Lech nie chciał go sprowadzić zimą?
Lech walczył o Alana długo, ale konsekwentnie odrzucaliśmy propozycje. Założyliśmy, że Czerwiński zostanie z nami do końca sezonu, tego planu się trzymaliśmy. Nie chcieliśmy osłabić zespołu przed wiosną, a Lech proponował za małe pieniądze – za tę kwotę nie sprowadzilibyśmy piłkarza o tej samej jakości co Alan. Podobnie wyglądała sytuacja w przypadku Bartka Kopacza i jego przenosin do Lechii Gdańsk.
Po odejściu Czerwińskiego niespodziewanie eksplodował talent Kacpra Chodyny.
Z Kacpra jestem zadowolony podwójnie. Kiedy przyszedłem do Zagłębia, nie był nawet brany pod uwagę przy ustalaniu kadry pierwszego zespołu i był bliski odejścia z klubu. Przeprowadziliśmy rozmowę, ustaliliśmy pewne zasady i plan jego rozwoju w Lubinie, podpisaliśmy nowy kontrakt. Zadebiutował w pierwszej drużynie wiosną 2020 roku, ale obniżył loty i wypadł ze składu. Sprowadziliśmy więc latem Kubę Wójcickiego, aby mieć na każdej pozycji dwóch zawodników – jednego starszego, drugiego młodszego. Po tym transferze Kacper włączył jednak tryb turbo, efekty widzieliśmy jesienią na boiskach Ekstraklasy. Szkoda, że pod koniec rundy jesiennej doznał kontuzji, ale już dochodzi do siebie i w połowie lutego powinien być w klubie.
Chodyna jest kolejnym zawodnikiem, na którym można zarobić grube pieniądze?
Mamy kilka projektów transferowych na ten rok. Nasza strategia opiera się na tym, aby sprzedać zawodnika w odpowiednim momencie. Jeśli przychodzi oferta, zawodnik jest zainteresowany zmianą otoczenia, przeprowadzamy dokładną analizę sytuacji i określamy kwoty, w których chcemy się poruszać. To nie jest tak, że te stawki są brane znikąd. Rozmawiamy z wieloma osobami, sondujemy rynek, radzimy się, analizujemy ceny wśród fachowców, sprawdzamy, ile za podobnych zawodników płaciły inne kluby, jakie kwoty były przeznaczane na wzmocnienia w konkretnych ligach i dopiero ustalamy cenę za konkretnego piłkarza. Inaczej sprzedaje się napastnika, a inaczej prawego obrońcę. Przy kilku nazwiskach mamy zapisane sumy, które chcielibyśmy otrzymać. I liczymy tyle, ile zostanie w klubie na czysto, przecież od tych kwot trzeba zapłacić różne prowizje.
Przy kim ta kwota jest najwyższa?
Przy piłkarzach, którzy mogą odejść od nas za kilka miesięcy są to dużo wyższe kwoty niż milion czy półtora miliona euro. W takie sumy już się nie bawimy. Poprzednie okna pokazały, że potrafimy sprzedawać zawodników za większe pieniądze. Wchodzimy na wyższą półkę. Nie boimy się mówić o kwotach powyżej dwóch milionów euro i wyższych.
Dlaczego w środku sezonu zdecydowaliście się na zmianę roli Lubomira Guldana, który z pozycji kapitana na boisku przeszedł do roli dyrektora sportowego?
Po rundzie jesiennej podjęliśmy wspólną decyzję o zmianie jego roli w Zagłębiu. Do tego ruchu dojrzewaliśmy miesiącami, wszystko było przemyślane. Jesteśmy jedną ze spółek KGHM, mamy bardzo duże przychody w skali roku, dlatego poważne decyzje są konsultowane w szerszym gronie, a nie podejmowane na własną rękę. Lubo jest odpowiedzialny za politykę transferową, ale zanim zdecydujemy się na zakup piłkarza, kandydatura przechodzi przez kilka osób, a na końcu ja przedstawiam ją radzie nadzorczej.
Nowy dyrektor sportowy sprowadzi jeszcze nowego, a przede wszystkim skutecznego napastnika?
Proszę o to pytać dyrektora sportowego.
To zapytam inaczej. Nie ma pan wrażenia, że gdyby Zagłębie miało jesienią skutecznego snajpera, dzisiaj byłoby wyżej w tabeli?
Wiadomo, że jest łatwiej o punkty, kiedy masz z przodu piłkarza, który potrafi zdobyć kilkanaście bramek w sezonie. Ale czy wtedy obrońcy strzeliliby tyle, co jesienią? Gdybanie. Szanujemy to, co zrobiliśmy jesienią, wiemy, że stać nas na więcej i liczymy, że napastnicy, których mamy w kadrze, w końcu zaczną strzelać więcej niż jesienią.
Polityka z wprowadzaniem wychowanków z akademii nie będzie się zmieniać po dużych transferach?
Realizujemy strategię, która od lat jest nakreślona przez właściciela. Po to są inwestowane duże środki w akademię, aby osiągnąć cele biznesowe w postaci wychowania zawodnika do pierwszego zespołu i sprzedaży go z zyskiem. Staramy się co roku wprowadzić kilku juniorów do pierwszej drużyny, ale nic nie robimy na siłę. Dla wielu chłopaków przeskok do piłki seniorskiej jest zderzeniem ze ścianą, trzeba być czujnym, aby komuś nie zrobić krzywdy. Oczywiście wszystko musi być poukładane, zaczynając od naszego pomysłu na konkretnego zawodnika, poprzez jego nastawienie do pracy, a kończąc na podejściu jego agenta do nas. W poprzednim roku miałem kilka sytuacji, w których niektórzy menedżerowie próbowali nas szantażować, wymuszać deklaracje, bo w przeciwnym przypadku nie podpiszą z nami kontraktu. Takim osobom od razu dziękowaliśmy. Chcemy być uczciwi, miejsce w składzie trzeba wypracować na boisku treningowym, a nie w gabinecie prezesa.
PAEWŁ GOŁASZEWSKI
WYWIAD UKAZAŁ SIĘ W NAJNOWSZYM WYDANIU TYGODNIKA „PIŁKA NOŻNA” (nr 5/2021)