Wraz z odejściem z Ekstraklasy Marcina Robaka zgasła ostatnia nadzieja. Nie tyle na króla strzelców z Polski rodem – w końcu lata robią swoje – ale przynajmniej jednego takiego napastnika, który przekroczy próg dziesięciu goli w sezonie.
TOMASZ LIPIŃSKI
W poprzednim sezonie doświadczony napastnik Śląska Wrocław był jedynym, który wszedł w paradę silnej koalicji iberyjskiej. Oddzielił Igora Angulo od Carlitosa i Jesusa Imaza. Wyprzedził Flavio Paixao i Airama Cabrerę.
Tylko w Łodzi?
Drugiego Polaka należało szukać na poziomie 13 goli i był nim Filip Starzyński z Zagłębia Lubin. Dwucyfrówkę osiągnęli jeszcze Adam Buksa i Kamil Drygas z Pogoni, Maciej Jankowski i Michał Janota z Arki oraz Patryk Tuszyński z Zagłębia Lubin. W sumie zaledwie siedmiu piłkarzy. Z czego dwóch już nie ma w Ekstraklasie, kolejnych trzech osiągnęło życiówkę i trudno oczekiwać, że zbliżą się do rekordu lub go pobiją. Ostało się więc dwóch. Zarówno Buksę, jak i Tuszyńskiego, z pewnością stać na więcej, ale równie dobrze mogą przegrać wewnętrzną rywalizację z zagranicznymi napastnikami – z Grecji i Słowenii.
Siedmiu dwucyfrowych Polaków to o jednego mniej niż sezon wcześniej i o dwóch niż dwa sezony temu. Tendencja jest cały czas spadkowa. Wykluczyć więc nie można, że wreszcie nastąpi tąpnięcie i całkowite wyzerowanie. Tym bardziej, że teraz w zdecydowanej większości klubów posterunki ustawione w najbliższej odległości od bramki przeciwnika obstawią cudzoziemcy. W Arce – Holender, w Górniku, Legii, Śląsku i być może w Piaście – Hiszpanie, w Cracovii – Hiszpan lub Portugalczyk, w Jagiellonii – Serb, w Koronie – Czech lub Słowak, w Lechu – Duńczyk, w Lechii – Portugalczyk, w Pogoni – Grek, w Rakowie – Kostarykanin, w obu Wisłach – Brazylijczycy, w Zagłębiu – Słoweniec. Tylko na beniaminka z Łodzi będzie można liczyć. Jednak bardziej w kwestii liczby minut ofiarowanych Polakom niż ich osiągnięć snajperskich. Łukasz Sekulski z ŁKS-u przez wszystkie lata kariery uzbierał w ekstraklasie 10 goli, a Rafał Kujawa nawet o dwa mniej.
Opanowanie strategicznych pozycji przez obce wojska stało się normą w Ekstraklasie i konsekwentnie coraz głębiej brniemy w tym kierunku. A jak to jest w innych ligach polskopodobnych? Dla porównania weźmy czeską i słowacką, od których wizerunkowo i finansowo czujemy się lepsi, ale pod względem najważniejszym, czyli sportowym, już niekoniecznie, co pokazują starcia w europejskich pucharach. W czeskiej Fortuna Lidze koronę strzelców niedawno zgarnął Rosjanin Nikołaj Komliczenko, który dla FK Mlada Boleslav nastrzelał 24 gole. Wyprzedził Francuza, dopiero na trzecim i piątym miejscu znalazły się czeskie nazwiska. Co ciekawe – zauważalny całkowity brak Hiszpanów. Jednak taką hierarchię należy uznać za duże odstępstwo od reguły. Zagraniczny król był pierwszym w Czechach od sezonu 2008-09. Już w rozgrywkach 2017-18 wszystko grało pod czeską nutę. Podium obstawili rodzimi napastnicy, choć wyniki 16, 12 i 11 goli wskazują, że poziom nie był przesadnie wysoki. A jeszcze wcześniej do znudzenia kompletował tytuły David Lafata, który łącznie uzbierał 190 bramek.
(…)
CAŁY TEKST MOŻNA ZNALEŹĆ W NOWYM (30/2019) NUMERZE TYGODNIKA „PIŁKA NOŻNA”