Polska jest najlepsza na świecie!
Od kilkunastu lat projekt „Kibice Razem” funkcjonuje w polskiej piłce. Na czym polega? Jakie są jego zadania? Jak kibice odnajdują się w życiu społecznym? O tym wszystkim opowiada Dariusz Łapiński.
Na czym polega projekt „Kibice Razem”?
Kiedy w 2008 roku Polska otrzymała prawa do organizacji mistrzostw Europy 2012, rozpoczęto budowę dróg, autostrad, stadionów i tak dalej, ale kiedy jesteś gospodarzem takiej imprezy, musisz także rozpocząć projekty społeczne – mówi Łapiński. – Mieszkałem wówczas w Niemczech i obserwowałem jak u naszych sąsiadów jest opakowany futbol pod względem społecznym. Pracowałem na uczelni, zgłosiłem się i zostałem zatrudniony w spółce PL.2012. W Polsce wówczas nikt nie miał o tym pojęcia jak to wszystko powinno wyglądać. Moim celem od początku było stworzenie sieci stacjonarnych miejsc, w których kibice mogliby mieć kontakt z „resztą świata”. Na Euro zrobiliśmy to w miastach, w których były rozgrywane mecze turnieju, choć co prawda nie we wszystkich.
Jak to?
Kibice Lecha Poznań byli dość sceptycznie nastawieni do rozmów z UEFA, więc zamiast stolicy Wielkopolski powołaliśmy ośrodek w Gdyni. Do tego doszły Warszawa, Gdańsk i Wrocław. Po turnieju te placówki się utrzymały i powołaliśmy do życia kolejne. Dzisiaj możemy pochwalić się dziewiętnastoma ośrodkami.
Jakie są zadania projektu „Kibice Razem”?
Nasze ośrodki są miejscem spotkań dla kibiców, coś na wzór świetlico-kawiarni. W tych placówkach pracują osoby wywodzące się ze środowiska kibicowskiego, które pełnią trochę rolę filtra i katalizatora. Polega to na tym, że kibice przychodzą ze swoimi pomysłami, wybierane są najlepsze, a te osoby zatrudnione w ramach projektu „Kibice Razem” pomagają przy realizacji konkretnych projektów.
Co to za projekty?
Kompletnie nie ingeruję w to, co kibice mają robić. Proszę tylko o respektowanie dwóch zasad: nie mieszamy się do polityki i nie działamy przeciwko innym klubom. Na przykład w Gdańsku kibice Lechii mogą realizować swoje pomysły, ale w ramach współpracy z nami nie mogą one być skierowane przeciwko ludziom Arki Gdynia. Tego pilnuję bardzo mocno. Wracając do pytania: są tak zwane akcje standardowe, czyli na przykład amatorskie turnieje piłkarskie, akcje charytatywne, legalne malowanie graffiti w porozumieniu z władzami samorządowymi. Są też oczywiście pomysły nowatorskie, których ja bym w życiu nigdy nie wymyślił. We Wrocławiu w ramach „Kibice Razem” jeden z kibiców prowadzi lekcje języka czeskiego. Ten sam ośrodek zorganizował jedną z większych konferencji z socjologii sportu. Kibice Jagiellonii Białystok wpadli na pomysł, aby wybudować pomnik założycieli klubu, zebrali pieniądze, zrobili projekt, ogarnęli wykonawcę. Coraz więcej naszych ośrodków stanowi też miejsce spotkań dla stowarzyszeń kibiców niepełnosprawnych – to jest dolina krzemowa polskiej piłki nożnej. Nie miałem kompletnie pojęcia jak takie osoby można zaktywizować przy futbolu, ale tu nie trzeba było mojej pomocy, ponieważ oni sami świetnie sobie wymyślili zadania i role w tej całej układance. Ja mam tylko dostarczać infrastrukturę dialogu przy pomocy środków finansowych z PZPN, Ministerstwa Sportu czy samorządów. Kibice sami tę infrastrukturę wypełniają życiem. My tylko pilnujemy, aby te pieniądze zostały wydane na to, na co zostały przeznaczone. Pomagamy to wszystko później opisać, rozliczyć.
Dlaczego projekt „Kibice Razem” jest tak mało popularny? Ja na to się natknąłem kompletnie przez przypadek…
Chyba dlatego, że ja jestem za mało przebojowy. Kiedy organizowaliśmy Euro 2012, odbierałem mnóstwo telefonów od zagranicznych dziennikarzy. Wszyscy mieli już gotowe teksty, potrzebowali tylko zdjęć. Najlepiej takich, w których było dużo przemocy i krwi. Gdybym wtedy założył jakąś federację, która ustawiałaby walki w klatkach, to byłbym zarobionym człowiekiem. Wracając do tematu: kibice w tamtych czasach byli traktowani jako zło konieczne. Po latach to się mocno zmieniło. Dzisiaj jest już inaczej. Mają relacje z władzami miasta, domami dziecka, szkołami – mnie te obrazki mocno wzruszają. W Gdańsku kibice Lechii angażują się chociażby w profilaktykę uzależnień. Jeśli na swojej trybunie Lwy Północy zobaczą, że ktoś przegina z używkami, to podchodzą, wręczają kartkę z adresem ośrodka terapeutycznego i zapraszają na spotkanie. Jeśli ten ktoś nie dotrze, to ma kilka tygodni odpoczynku od chodzenia na trybuny.
Jakie osoby są zatrudniane w ośrodkach?
Tylko takie, które wywodzą się z ruchu kibicowskiego. Zanim taki ośrodek powstanie, odbywam dziesiątki spotkań z kibicami, aby rozwiać wszelkie wątpliwości. Ludzie muszą sobie zdawać sprawę, że jest tam mnóstwo pracy administracyjnej i trzeba być na to przygotowanym. Jest trochę pracy papierkowej. Na razie mam dość dużo szczęścia, bo trafiają do mnie osoby związane ze środowiskiem, które są w pełni akceptowane przez najważniejszych kibiców, ale też nie mają problemów z powierzonymi obowiązkami. Wynagrodzenie nie jest zbyt wysokie, może być dodatkowym źródłem dochodu, ale przede wszystkim jest to praca dla pasjonatów. Od dwunastu lat nikt jeszcze niczego nie zepsuł, nie musieliśmy zwracać żadnej dotacji.
Ile tych ośrodków ma być docelowo?
Nie zakładamy konkretnej liczby. Mamy dzisiaj ich dziewiętnaście, żadnego jeszcze nie zamknęliśmy. Są miejsca, w których byśmy chcieli funkcjonować, ale to jest niemożliwe ze względu na brak wsparcia ze strony samorządu. W niektórych miastach kibice po prostu nie chcą się oficjalnie z nami wiązać, choć też czasami zmieniają zdanie. Na przykład Pogoń Szczecin początkowo nie była zainteresowana, a teraz super działa.
Dołączył też Lech.
Na początku kibice Lecha nie byli zainteresowani, ponieważ nie chcieli mieć nic wspólnego z UEFA – nie chcieli jej pieniędzy i tak dalej. Po Euro, kiedy okazało się, że projekt będzie kontynuowany, dostałem telefon z Poznania, że wracamy do tematu. Lech był jednym z pierwszych ośrodków, które powstały po 2012 roku. To tłumaczenie okazało się prawdziwe i kilka miesięcy później ruszyliśmy z ośrodkiem.
Jak to się stało, że utrzymaliście projekt po Euro?
Wybory w PZPN wygrał Zbigniew Boniek i do federacji weszły osoby, dla których istotny był pierwiastek społeczności. Otrzymałem zapytanie, czy nie dołączyłbym do PZPN. Miałem stworzyć sieć pracowników-kibiców w klubach, którzy mieliby być łącznikami między klubami, a środowiskiem kibicowskim. Takie osoby nazywają się SLO – z angielskiego Supporters Liaison Officer – i są koordynatorami do spraw współpracy z kibicami. Obecnie w trzech najwyższych ligach w Polsce takie stanowiska istnieją, choć oczywiście są pojedyncze miejsca, gdzie tego nie ma, ale to dotyczy drugiej ligi. W Ekstraklasie i pierwszej lidze mamy sto procent. To są ludzie, którzy potrafią w dniu meczowym rozwiązać 90 procent problemów. Uczestniczą w rozmowach z delegatem, odpowiadają za przekazanie biletów dla kibiców gości i mają jeszcze szereg innych obowiązków. To oni mają informacje z pierwszej ręki i wiedzą, że przyjezdni dojadą pod stadion na przykład na kwadrans przed pierwszym gwizdkiem i trzeba będzie ich jak najszybciej wpuścić, aby stracili jak najmniej minut meczu. To naprawdę działa.
Jak pan tworzył siatkę SLO?
Przez pierwsze miesiące pracy w PZPN objechałem całą Polskę, byłem we wszystkich klubach z dwóch najwyższych poziomów rozgrywkowych. Spotkałem się z prezesami, kierownikami ds. bezpieczeństwa i przedstawicielami kibiców. Tłumaczyłem jak to wszystko ma wyglądać, jak ja to widzę, jak oni na to patrzą i musieliśmy się dotrzeć. Przy okazji opowiadałem o akcji „Kibice Razem”. Reakcje były różne. Dzisiaj już nigdzie nie jeżdżę, nikogo nie namawiam. To kibice wychodzą z inicjatywą i dzwonią do mnie.
Jak kibice odbierają przyjazd człowieka z PZPN?
Chyba nie byłem do końca postrzegany jako człowiek z federacji. W środowisku kibicowskim wszyscy wszystkich znają, więc kiedy dojeżdżałem na miejsce, to miejscowi wiedzieli już o mnie praktycznie wszystko, dlatego nie było problemów z rozmowami. Dzisiaj mam już wyrobioną opinię w środowisku, ludzie o mnie mówią i po prostu przekazują mój kontakt, jeśli jakiś klub chce wejść we współpracę przy projekcie „Kibice Razem”. W środowisku kibicowskim wiedza o tym przedsięwzięciu jest już powszechna.
Jak to rozwiązujecie w miastach, gdzie lokalne dwa kluby się nienawidzą?
Rozmawiam z obiema stronami i muszę mieć zapewnienie od nich, że ośrodki będą dla nich nie do ruszenia. W naszych placówkach nie będzie robione nic złego, więc oczekuję gwarancji, że nie będą celem ataków, a pracownicy nie będą się bali wracać do domu. Jestem świadomym człowiekiem, nie żyję w bajce i wiem, jak to wygląda w niektórych miastach. Myślę, że z tych powodów, o których powiedziałem, nigdy nie będzie naszego ośrodka w Krakowie. Byłoby to zbyt duże ryzyko.
Rozmawiał pan z Wisłą i Cracovią?
Kilka razy. Od obu stron jednak usłyszałem, że nikt nie jest w stanie zapanować nad tym, co się dzieje na mieście. Jedyną opcją, która wchodziłaby w grę to otwarcie ośrodka wewnątrz stadionu, a to nie jest model działania, który mi odpowiada. Dla mnie priorytetem jest, by kibice z tego stadionu wyszli i pokazali się szerszemu środowisku w lokalnej społeczności. Ludziom trzeba pokazać, że kibicowanie to nie tylko 90 minut w weekend, a siedem dni w tygodniu!
Jak kluby podchodzą do swoich środowisk kibicowskich?
Różnie. Wiele klubów kompletnie nie angażuje się w ten projekt i do przedstawicieli tej strony idę na samym końcu. Najpierw kibice, później władze samorządowe, na końcu klub. To jest generalnie na zasadzie czystej informacji i prośby, aby patrzyli na ośrodek przychylnym okiem i byli otwarci na współpracę, na przykład pomogli zorganizować spotkanie z jakimś piłkarzem czy trenerem albo przekazali jakieś gadżety na turniej piłkarski. Dla mnie wzorem we współpracy pomiędzy klubem, a kibicami jest Miedź Legnica. Tam to wszystko wygląda tak jak wyglądać powinno. W Legnicy ludzie związani z klubem mają świadomość, że muszą być zakorzenieni w tkance społecznej, bo w innym przypadku nie będą mieli racji bytu i nie będą w stanie konkurować z innymi formami spędzania wolnego czasu.
Wspomniał pan wcześniej o kibicach niepełnosprawnych. Dzisiaj to też ważna część projektu „Kibice Razem”.
Wszystko zaczęło się we Wrocławiu. Jeden z kibiców Śląska, Paweł Parus, miał ciężki wypadek, ale nie chciał, aby ta sytuacja spowodowała, że nie mógłby chodzić na stadion. Robił wszystko, by oglądać mecze z trybun. Później ktoś do niego dołączył, powstała kilkunastoosobowa grupa, więc poszli do klubu, wywalczyli coś dla siebie i powołali pierwsze stowarzyszenie kibiców niepełnosprawnych. W 2010 roku to między innymi na nich oparliśmy ośrodek „Kibice Razem” we Wrocławiu. Brakowało im miejsca, gdzie mogliby się spotykać. Po kilku latach wymyśliliśmy plan. W pierwszym roku mieli zrobić remanent, by zobaczyć, ile jest takich grup w całej Polsce. Rok później założono trzy kolejne kluby kibiców niepełnosprawnych, a dwa lata później było ich już osiem. Wtedy powołali ogólnopolską Federację Kibiców Niepełnosprawnych (FKN), napisali statut, powołali władze i dzisiaj zrzeszają dwadzieścia organizacji. Mają podpisane porozumienie o współpracy z PZPN i dzięki temu wspólnie robimy fantastyczne rzeczy.
Czyli?
Na przykład przy okazji szkoleń dla kierowników ds. bezpieczeństwa zawsze jest osoba z FKN, która zwraca uwagę na elementy przydatne dla kibiców niepełnosprawnych. Mecze reprezentacji Polski są komentowane w audiodyskrypcji. Mamy na PGE Narodowym sektor tzw. „easy access”. Generalnie przez lata przyjęło się tak, że osoba niepełnosprawna to taka, która jeździ na wózku inwalidzkim. A przecież tych niepełnosprawności jest mnóstwo i nie mieliśmy dla takich osób żadnej oferty. Dzisiaj już coś takiego funkcjonuje. Na spotkaniach reprezentacji Polski wypełniamy cały sektor właśnie kibicami niepełnosprawnymi wraz z opiekunami. To jest niesamowite, że dla tych ludzi wyjście na mecz jest tak naprawdę pierwszym krokiem. Oni tworzą świetną społeczność przyjaciół, która kapitalnie się bawi nie tylko przy okazji futbolu, ale razem chodzą na koncerty, filmy, przedstawienia. Pomagają sobie też wzajemnie w poszukiwaniu pracy! Pamiętam kilka lat temu, że kibice ze stowarzyszenia we Wrocławiu zaprosili mnie na pokaz mody, na którym modelami były osoby niepełnosprawne. Dla mnie to był szok. W Białymstoku na przykład kibice niepełnosprawni nawiązali współpracę z jedną z wyższych szkół, która zakłada, że studenci turystyki, pisząc swoje prace dyplomowe, muszą przejść z osobą niepełnosprawną szlak turystyczny i zwracać uwagę na udogodnienia dla nich. To się przydaje przy okazji przebudowy starych i budowie nowych szlaków. Takich historii, kiedy osoby z KKN pomagają innym niepełnosprawnym są setki, a może i tysiące. Nagle okazuje się, że jeżdżąc na wózku można normalnie iść na mecz, spotkać się z kolegami, pracować i funkcjonować w społeczeństwie. Często jest tak, że osoby po ciężkich wypadkach czują się wykluczone, a właśnie KKN pokazują, że tak nie jest! Kto miał z tym styczność, to wie, że jest to niesamowita inspiracja i motywacja do dalszych działań. Piłka nożna przy tym wszystkim ma być tylko haczykiem. Mamy przykłady chłopaków, którzy działają przy klubach i chcą przyjechać na mecz reprezentacji Polski. Dostają od nas wtedy nie jeden bilet, ale sześć. Dlaczego? A no dlatego, że mają zorganizować pięciu kolegów, ogarnąć transport i ich również zainspirować do działania. Dajemy iskierkę, która ma rozpalać. Pod tym względem Polska jest najlepsza na świecie, a inni się od nas uczą.
Na przykład kto?
Niemcy. Na tej konferencji we Wrocławiu, o której wcześniej wspominałem, byli przedstawiciele Arminii Bielefeld. Dla nich historie z FKN były niesamowite, dlatego zaprosili naszych chłopaków do współpracy, by podobny temat ogarnąć w swoim kraju. Niemcom opadły szczęki, naprawdę. Mają infrastrukturę, wykształconych ludzi, ale brakowało w tym wszystkim harmonii i współpracy pomiędzy poszczególnymi stowarzyszeniami. W Niemczech głuchoniemi mają swoje stowarzyszenie, niewidomi swoje, a osoby z niepełnosprawnością ruchową swoje. Każdy funkcjonuje na swoich zasadach i pilnuje, by drugie stowarzyszenie nie dostało więcej niż oni. To chore. Ludzie z FKN pokazali kilka przykładów swojej działalności i przedstawili, jak to powinno wyglądać. Ta współpraca dopiero raczkuje. Chcemy by oni przyjeżdżali do nas, my już jeździmy do nich. Taka wymiana zdań i poglądów będzie rozwijała obie strony, ale na razie to my jesteśmy w roli wykładowcy, a oni w roli studenta.
PAWEŁ GOŁASZEWSKI