Polonii walka o przetrwanie. Wielkie zadłużenie, drżenie o licencję
Wśród stołecznych kibiców futbolu panuje opinia, że Polonia zawsze miała dobrych piłkarzy, ale nigdy dobrych działaczy. Wprawdzie tych ostatnich zastąpili już ambitni menedżerowie i biznesmeni, ale w mającym stuletnią tradycję klubie zamiast lepiej jest tylko gorzej.
Obiektem z Konwiktorskiej zarządzają już urzędnicy WOSiR i tym należy tłumaczyć fakt, że wyremontowany przed kilkoma laty obiekt nie spełnia wymaganych norm UEFA. Odbywać się na nim mogą jedynie mecze rund kwalifikacyjnych europejskich pucharów i spotkania towarzyskie. Miliony złotówek wyrzucono w błoto, ale nie pierwszy i zapewne nie ostatni raz. Józef Wojciechowski, który jeszcze w poprzednim sezonie finansował piłkarzy Czarnych Koszul, nie potrafił porozumieć się z przedstawicielami władz miasta odpowiedzialnymi za rozwój stołecznego sportu, dlatego nosił się z zamiarem przeprowadzki zespołu na Stadion Narodowy. Za wynajem obiektu przy Konwiktorskiej na mecz ekstraklasy płacił każdorazowo 60 tysięcy złotych, tymczasem przedstawiciele futbolu amerykańskiego wpłacają do kasy WOSiR 22 tysiące złotych. Jak widać, dla urzędników są równi i równiejsi.
Młodzież spod znaku MKS Polonia Warszawa, a w jej szeregach być może przyszli reprezentanci Polski, jak Paweł Wszołek i Łukasz Teodorczyk, ma do dyspozycji jedno mikroskopijne boisko ze sztuczną nawierzchnią. Pierwsza grupa zaczyna ćwiczyć o 6.30, ostatnia kończy trening o godzinie 20, ale za to na obiekcie przy Konwiktorskiej funkcjonują dwa parkingi. Komercja okazuje się ważniejsza od rozwoju, dlatego nikogo nie powinno dziwić, że przyszłość stołecznego klubu jawi się w czarnych kolorach. Klub nie ma bazy treningowej, a to jest podstawą jego funkcjonowania.
I nie poprawi tragicznej sytuacji występ piłkarzy Polonii w pierwszym wiosennym meczu ekstraklasy w efektownych koszulkach, wzorowanych na modzie sprzed stu lat. Tradycja tradycją, ale jak można liczyć na wzrost zainteresowania kibiców i inwestorów, oddając w trakcie zimowej przerwy swoich najlepszych piłkarzy konkurentom, w tym liderowi i wiceliderowi ligowej tabeli?
Dlatego też w późny i chłodny piątkowy wieczór na stadionie przy Konwiktorskiej pojawili się tylko najwierniejsi kibice Polonii, tak zwani wieczni niepoprawni optymiści. A jeszcze rok temu ligowa konfrontacja z gdańską Lechią postawiłaby na baczność wszystkich, włącznie z piłkarzami, trenerami i pracownikami pionu administracyjnego klubu finansowanego przez Wojciechowskiego, bo budowlany potentat zwycięstwo nad biało-zielonymi traktował jako punkt honoru. Był czas, gdy nawet remis uzyskany z gdańszczanami był wystarczającym powodem do wyrzucenia na bruk trenera, o czym kilka lat wcześniej osobiście przekonał się obecny opiekun Lechii Bogusław Kaczmarek. Dziennikarze z Canal Plus zaprosili prezesa Wojciechowskiego do telewizyjnego studia, ale biznesmen odmówił komentowania piątkowych wydarzeń.
Król jest nagi
Tym razem bramkowy remis nie spowodował zwolnień trenerskich, ale też od pół roku przy Konwiktorskiej rządzi Ireneusz Król, również biznesmen, nie mniej spragniony sukcesów od swojego sławnego poprzednika, ale posiadający znacznie mniejsze zaplecze finansowe. Jest ono wręcz skromne, o czym przekonał się młody, pełen zapału i ambicji trener Piotr Stokowiec, któremu nowy właściciel zaoferował zimą dwa zgrupowania i… ogromną dawkę nerwów. A to jeszcze nie koniec.
W trakcie dwóch miesięcy Stokowca nikt nie pytał o formę piłkarzy, natomiast interesowano się głównie nazwiskami kolejnych odchodzących. Skarbiec Króla okazał się pusty, dlatego budowany z mozołem i poświęceniem zespół, jedna z największych rewelacji jesieni, rozsypał się niczym domek z kart. Dwa dni przed starciem z Lechią kontrakt z Polonią rozwiązał Dorde Cotra. Serbski obrońca przeszedł do Zagłębia Lubin, mimo że zaproponowano mu 30 procent mniejsze wynagrodzenie od tego, jakie otrzymywał dotychczas w Polonii. Problem w tym, że w Polonii nie płacą, dlatego w kolejce do rozwiązania umów ustawili się kolejni piłkarze – Adam Kokoszka, Łukasz Piątek, Sebastian Przyrowski i Aleksandar Todorovski. Tylko jednemu z wyżej wymienionych zawodników Król winien jest pół miliona złotych tytułem zaległych wypłat, łatwo też domyślić się powodów, dla których Marcin Baszczyński, Tomasz Brzyski, Władimir Dwaliszwili i Łukasz Teodorczyk już wcześniej opuścili zespół. Ostatni z wymienionych przeszedł do Lecha Poznań, ale Polonia nie otrzymała z tego tytułu ani złotówki, chociaż obecna wartość rynkowa Teodorczyka szacowana jest na 6 milionów złotych. Pół roku wcześniej współpracownicy Króla, sprowadzeni do Warszawy z Katowic, zapomnieli o przedłużeniu dotychczasowej umowy piłkarza, wówczas rekonwalescenta powracającego do formy po dwóch urazach i oczekującego na szansę powrotu do pierwszego zespołu. Teodorczyk jako młody rokujący zawodnik zarabiał w Polonii 3 tysiące złotych i prezes Wojciechowski długo nie chciał się zgodzić na podwyżkę jego pensji. Ostatecznie stanęło na 6 tysiącach i gdyby w przerwie letniej piłkarzowi zaproponowano dodatkowe dziesięć, zapewne bez problemów związałby się z Czarnymi Koszulami na kolejne lata z opcją kwoty odstępnego.
Skoro oddaje się rywalom lekką ręką reprezentanta Polski, trudno dziwić się, że prezes Król nie dotrzymuje ustalanych warunków porozumień. Ogólna wysokość zadłużenia klubu w stosunku do piłkarzy już dawno przekroczyła magiczną kwotę 2 milionów złotych. Na placu gry pojawił się zatem prawnik reprezentujący interesy polonijnych graczy.
Warszawski klimatMecenas Agata Wantuch od dłuższego czasu pozostaje postrachem prezesów piłkarskich klubów, których zadłużenia z wypłatami umów kontraktowych lub miesięcznych uposażeń przekraczają limit trzech miesięcy. Boją się jej wszyscy, włącznie z przedstawicielami PZPN, odpowiedzialnymi za kwestie związane z przyznawaniem ligowych licencji. Tymczasem w niedalekiej perspektywie stołeczny klub ubiegający się o przedłużenie licencji poddany zostanie dokładnemu prześwietleniu i chociaż najwięksi optymiści spod znaku KSP liczą na ewentualne karne ligowe punkty, może się okazać, że z powodu długów Polonia zostanie wyrzucona z krajowej elity.
– Futbol jest mi obojętny, byłam może na dwóch meczach – mówi adwokat Wantuchowa, która nie tak dawno, będąc w podobnej roli, poległa w starciu z prawnikami wynajętymi przez chorzowski Ruch. Głównie z powodu błędów proceduralnych, ale – jak widać – nauka nie poszła w las i obecnie to pani adwokat rozdaje karty przy Konwiktorskiej. Być może to za jej namową czterech piłkarzy w ramach protestu opuściło zgrupowanie Czarnych Koszul odbywające się w Turcji. Być może to ona podpowiada swoim klientom, kiedy mogą trenować, a kiedy przedstawiać zwolnienia lekarskie.
Ale i bez tego kręgosłup drużyny Stokowca został złamany, a nowi partnerzy Jakuba Tosika – Słowak Martin Baran, Estończyk Igor Morozov, Litwin Vytautas Luksa czy niechciany w białostockiej Jagiellonii Paweł Tarnowski – mają przed sobą trudny etap asymilacji z zespołem i warszawskim klimatem. O tym, że nie jest łatwo, przekonali się już znacznie sławniejsi od nich profesjonaliści. W tej sytuacji pewnymi asami w talii Stokowca wydają się Mariusz Pawełek, Wszołek i Adam Pazio. Może jeszcze Wojciech Szymanek i Daniel Gołębiewski, który z trzeciego napastnika awansował na kapitana drużyny. Trenerowi pozostało jednak niewiele atutów, dlatego trudno krytykować go za to, że przeciwko nieobliczalnej Lechii odesłał do formacji obronnej aż pięciu piłkarzy. Po przerwie gospodarze odważniej zaatakowali, gdy jednak Stokowiec wycofał z boiska dwóch defensorów, jego zespół niemal natychmiast nadział się na skuteczną kontrę. Strata została szybko odrobiona, bo piłkarze Czarnych Koszul na moment zapomnieli o prezesie i jego pieniądzach, skupiając się na boiskowej walce o punkty.
Czeki bez pokrycia– Rzeczywiście było duże zamieszanie, ale cieszę się, że kwestia naszych zaległych poborów zeszła na drugi plan – mówił po meczu mocno zmęczony Jacek Kiełb. Wychowanek Pogoni Siedlce w piątkowym meczu pojawił się na boisku dopiero w trakcie drugiej połowy spotkania. – Nie wiem, dlaczego trener posadził mnie na ławce rezerwowych, ale szanuję każdą jego decyzję. W trakcie jednej z naszych rozmów zapewniłem szkoleniowca, że zawsze jestem gotowy do gry, bez względu na to, czy dostanę szansę pokazania się na boisku przez dziesięć, czy dziewięćdziesiąt minut.
Sympatycy Lechii, którzy dotarli do Warszawy, byli pełni optymizmu, podkreślając, że z tak zdekompletowaną i osłabioną Polonią ich ulubieńcy powinni wygrać z palcem w nosie. Owszem, trener Kaczmarek w trakcie meczu często pocierał dłonią nos, ale wynikało to raczej z zimna niż efektownej i skutecznej gry jego podopiecznych. – Mamy świadomość, że przeciwnicy przestali się już nas obawiać, ale – jak widać na przykładzie Lechii – trudniej walczyć o punkty będąc faworytem – tłumaczył na gorąco Kiełb, podkreślając też, że piątkowe starcie miało kilka różnych odsłon. Po początkowym sondowaniu sił oba zespoły zaatakowały odważniej, w grze obu drużyn pojawiało się jednak zbyt wiele błędów i niedokładności. Gdańszczanie wreszcie przeprowadzili składną i, co ważne, zakończoną celnym strzałem akcję. – Nie ukrywam, że zrobiło się ciężko na sercu, tym bardziej gdy spojrzałem na tablicę świetlną i zobaczyłem 84 minutę spotkania – dodaje Kiełb. – Pomyślałem, że zostało niewiele czasu na odrobienie strat, nawet jeżeli arbiter doliczy kilka minut. W takich momentach trzeba jednak wierzyć w uśmiech losu i we własne możliwości. Gdyby nie to, Lechia wywiozłaby komplet punktów z Konwiktorskiej. Fajnie, że Miły (Miłosz Przybecki – przyp. red.) wszedł w tempo i strzelił swoją pierwszą bramkę w ekstraklasie. Cieszę się, że stało się to po mojej asyście.
Kiełb zasłużył na słowa pochwały od trenera, ale jak na ironię w kolejnym meczu będzie musiał pauzować. – Początkowo usłyszałem opcję, że mogę zagrać przeciwko Lechowi Poznań, potem nagle usłyszałem, że nie mogę. Szkoda, bo ucieka mi kolejny mecz ligowy, i to bardzo ciekawie się zapowiadający. Będę wspomagał kolegów z trybun – zapowiada Kiełb.
Na kolejnym ligowym starciu od soboty skupia się też Bobo Kaczmarek, któremu los nie szczędzi problemów w klubie z ulicy Traugutta. Dziwnym zbiegiem okoliczności ten doświadczony trener pojawia się w Lechii zawsze wtedy, gdy gnębi ją finansowy kryzys, teraz przynajmniej podopieczni Kaczmarka mają zapewnioną odpowiednią bazę, raz w tygodniu trenują nawet na Baltic Arenie. W Gdańsku wszyscy zastanawiają się, kto zastąpi Abdou Razacka Traore. Są i tacy, którzy jednocześnie nie kryją zdziwienia, że tej klasy snajper przeszedł do tureckiego klubu, zamiast trafić do Bundesligi czy nawet do jednego z zespołów z dolnej części tabeli Premiership. Co bardziej wnikliwi zastanawiają się, jaka jest obecna kondycja finansowa sponsora klubu, skoro nie stać go było na zatrzymanie Traore?
– Lechia zawsze na wyjazdach walczy o zwycięstwo i dziś zdobyliśmy siedemnasty wyjazdowy punkt. Z dnia na dzień nie da się zastąpić Traore, niemniej zremisowaliśmy wygrany mecz. W Polonii nadal gra kilku piłkarzy, którzy łatwo znaleźliby pracę w większości klubów ekstraklasy. Oni muszą grać i promować się, żeby za rok zarobić nie na pajdę, ale na cały bochenek chleba. Na pewno nikt im nie da już takich gaży, jak bywało to w Polonii – tłumaczył powody piątkowego remisu trener Lechii. My zapytaliśmy jednak szkoleniowca, czy przypadkiem nie ma już dość polskiej piłki w wydaniu klubowym, biorąc pod uwagę, z jakimi inwestorami coraz częściej musi współpracować. – W Polsce płaci się czekami. Ja również w przeszłości czekałem przez osiem miesięcy na pensje, czekam i zapewne jeszcze długo poczekam – opowiada Kaczmarek. – Ludzie decydujący o przyznawaniu klubom licencji powinni głęboko się zastanowić, zanim zezwolą nieodpowiedzialnym ludziom na funkcjonowanie w naszym futbolu.
Prezes Król nie był na meczu, ale komentarz Kaczmarka mógł usłyszeć w telewizyjnej relacji.
PIOTR WOJCIECHOWSKI