To nie jest ranking najlepszych zawodników występujących w Lotto Ekstraklasie. Założenie było inne – wyselekcjonowanie piłkarzy (subiektywne!), na których kluby są w stanie zrobić dobry interes.
Czyli takich, w przypadku których płaci się nie tylko za umiejętności, ale także, często przede wszystkim, za potencjał.
Czy znajdzie się chętny na wyłożenie kilku milionów euro za Szymona Żurkowskiego? (foto: Michał Chwieduk / 400mm.pl)
Dlatego jednym z najważniejszych kryteriów, które „PN” wzięła pod uwagę, był wiek piłkarzy. Na krótkiej, 10-osobowej liście znalazło się czterech zawodników, którzy ukończyli lub w tym roku ukończą 25 rok życia. Można oczywiście założyć, że mający za sobą doskonałą jesień Igor Angulo powinien otwierać ranking, natomiast uwarunkowania rynku są takie, że za 34-letniego bramkostrzelnego napastnika, grającego w polskiej Ekstraklasie, nikt nie zapłaci dużych pieniędzy. No chyba że zdarzyłby się cud.
BRUTALNA WERYFIKACJA PAZDANA
Jeśli na przykład posłuchać tego, co mówią w Gdyni, okaże się, że w Arce największego potencjału na zrobienie dobrego interesu nie widzą w całkiem bramkostrzelnym Rafale Siemaszce czy mającym udaną jesień Damianie Zbozieniu. Nic z tych rzeczy, piłkarzem, na którym klub może w polskich warunkach sowicie zarobić, jest… Luka Zarandia, który w minionej rundzie na boiskach Ekstraklasy pojawił się zaledwie osiem razy. Przy pierwszym wrażeniu może wydawać się to niedorzeczne, po głębszym zastanowieniu zaczyna nabierać sensu. Gruzin jest zawodnikiem jeszcze dość młodym (22 lata), nieźle wyszkolonym pod względem technicznym, występuje w reprezentacji młodzieżowej. Jest tylko jedno ale – musi zacząć grać na miarę potencjału. A żeby tego dokonać, powinien bardziej przykładać się do pracy, pod tym względem sztab szkoleniowy ma do Zarandii najwięcej uwag. Gdyby to wszystko zadziałało w jednym czasie, Arka liczyłaby na zarobienie na Gruzinie około 1,5 miliona euro. Takich piłkarzy „PN” sklasyfikowała.
Wyceny dotyczące zawodników z Ekstraklasy dokonywane przez portal transfermarkt.de niekiedy są odrealnione. Najwyższą wartość, 2,5 miliona euro, przyznano Michałowi Pazdanowi. Rzecz jednak w tym, że zawodnik Legii Warszawa w tym roku skończy już 31 lat. Trudno wyobrazić sobie jego transfer do jednej z lig topu 5 za takie pieniądze. A przecież prezes mistrzów Polski Dariusz Mioduski otwarcie mówi o tym, że cena za obrońcę to około
2 milionów euro. Serial z odejściem Pazdana z Łazienkowskiej więc trwa, a kolejne sezony dokręcane są w każdym kolejnym oknie transferowym.
– Cena za Michała Pazdana jest kompletnie nieadekwatna do rynku, a przecież to właśnie rynek decyduje o kwotach płaconych za zawodników – mówi Piotr Burlikowski, niegdyś dyrektor sportowy Korony Kielce, Cracovii czy Zagłębia Lubin, obecnie doradca do spraw sportu prezesa Polskiego Związku Piłki Nożnej Zbigniewa Bońka. – Po pierwsze – wiek Pazdana, po drugie – fakt, że nigdy nie grał w zagranicznej lidze. Po finałach mistrzostw Europy Michał był u szczytu popularności, ale jego wartość brutalnie zweryfikował rynek. Czytałem, że żona piłkarza nie wyraziła zgody na przeprowadzkę do Besiktasu Stambuł… Żona Pepe nie miała nic przeciwko. Pazdan obecnie jest piłkarzem na określony rynek, na pewno nie na topowe ligi. Tam szukają innych zawodników. Mówiło się, że być może trafi do Bordeaux. Tyle że ostatecznie Francuzi związali się z obrońcą bodaj 21-letnim, na którym mogą jeszcze zarobić w przyszłości. Oczywiście, zdarzają się takie transfery jak Igora Lewczuka, który właśnie do Bordeaux przenosił się w wieku 31 lat. Ale za milion euro, nie za dwa. W ogóle mam wrażenie, że w Polsce żyjemy trochę pod kloszem. Wydaje się nam, że nasi zawodnicy są rozchwytywani na świecie, że ich wartość powinna być większa, taka jak na przykład tych z Dinama Zagrzeb lub Hajduka Split.
– A ja właśnie się pytam, dlaczego idąc po młodego Chorwata, słyszymy cenę 10 milionów euro, a w przypadku zawodnika z Polski, który ma porównywalny potencjał, klub żąda 2 milionów? – unosi się Marek Jóźwiak, wcale nie tak dawno temu dyrektor sportowy Legii, później pracujący przy transferach także w Lechii Gdańsk. – Źle pozycjonujemy się w negocjacjach. Powiedz, że twój obrońca kosztuje 10 milionów, na koniec sprzedasz za 5. A jeśli do transakcji nie dojdzie, ważne, aby klient odszedł nie dlatego, że uznał, iż piłkarz jest za słaby, tylko dlatego, że go nie było na niego stać. Załóżmy na chwilę, że Jarosław Jach nie ma klauzuli odstępnego w kontrakcie. W czym chłopak, który ma wciąż 23 lata, dobrą lewą nogę, 190 centymetrów wzrostu, za sobą debiut w dorosłej reprezentacji, jest gorszy od porównywalnych zawodników Partizana Belgrad czy Hajduka? Faktem jest, że z polskiej ligi na Zachód wyjeżdża może dwóch dobrych zawodników w ciągu roku, niemniej musimy się bardziej szanować. Zamiast bać się, że kolejnej oferty za danego piłkarza może nie być.
POZNAŃSKI MODEL
W pierwszej piątce (właściwie szóstce) najwyżej wycenianych zawodników przez transfemarkt.de znalazło się miejsce dla czterech legionistów. „PN” widzi tylko jednego piłkarza mistrzów Polski w topie 10. Artur Jędrzejczyk przepada przez wiek – w listopadzie skończy 31 lat. Mając na uwadze właśnie ten aspekt, łączący się z małą szansą na wysoką kwotę odstępnego i z każdym kolejnym oknem transferowym kurczącą się, oraz najwyższą pensję w historii Ekstraklasy, do wypowiedzi Mioduskiego, które można odczytać jako wręcz wypychanie reprezentanta Polski z Legii, należy podejść z większym zrozumieniem. Z kolei wyceny dwóch nowych nabytków, Domagoja Antolicia oraz Marko Vesovicia, po prostu nie możemy się podjąć. Najpierw muszą zacząć grać. Jedyne, co można dziś o nich powiedzieć, to że nie są już najmłodsi (28 i 27 lat). Legii nie będzie łatwo ich dobrze sprzedać. W przypadku Antolicia warto również dodać, że dużo czasu spędził w Chorwacji. A skoro tamtejsza liga jest pod stałą obserwacją największych graczy na rynku, można rzec: podejrzanie dużo czasu.
– W sensie transferowym Antolić dla Dinama był tym, kim dla Legii jest obecnie Pazdan. Nie trafił na najbogatsze rynki, to go do Polski wypuścili. Tak to wygląda – dobitnie ocenia Burlikowski.
Polityka transferowa Legii jest trudna do zdefiniowania. Z jednej strony właściciel klubu mówi o rewolucji, zdecydowanym odmłodzeniu składu, z drugiej w letnim i zimowym oknie transferowym na Łazienkowską trafili zawodnicy, przy których, w razie odsprzedaży, w tym momencie trudno rzucać kwotami w milionach euro. Legia niby chce postawić na młodzież, ale jakby się boi. Parcie na mistrzostwo Polski, konkretny wynik są priorytetami. Przykładem takiego stanu rzeczy jest Sebastian Szymański. Pomocnik uchodzący za duży talent, ale na poziomie Ekstraklasy jesienią grający mało. A za kadencji Romeo Jozaka jeszcze mniej. Zgoła inaczej sytuacja wygląda w Lechu Poznań, który zdecydowanie postawił na Roberta Gumnego. Od niespełna 20-letniego obrońcy Kolejorza w lidze w rundzie jesiennej więcej minut rozegrał tylko Emir Dilaver.
– Takie kluby jak Dinamo Zagrzeb jasno sprecyzowały swoją rolę w europejskiej piłce, a w Polsce wolimy się oszukiwać. Są nastawione na promowanie młodych zawodników i temu podporządkowane jest wszystko – mówi Burlikowski. – Jeśli jest talent, gra niezależnie od wyników, wręcz nie kontraktuje się zawodników na jego pozycję. Nieważny jest jego wiek i doświadczenie. Legia ma brylant w postaci Szymańskiego. Zaryzykuję stwierdzenie, że w perspektywie niedługiego czasu będzie najbardziej wartościowym zawodnikiem w Ekstraklasie. Jest młody, błyskotliwy, dobrze wyszkolony pod względem technicznym. Wreszcie jest piłkarzem ukierunkowanym ofensywnie, w przeciwieństwie do Gumnego i Szymona Żurkowskiego, a to też ma niebagatelny wpływ na cenę. Tyle że chłopak musi już regularnie grać. To jest klucz. Gdyby Szymański był piłkarzem Lecha, dostawałby zdecydowanie więcej szans.
– Wypracowany przez nas model szkolenia zawodników pozwala z optymizmem i dużą dawką spokoju patrzeć w przyszłość, zarówno pod względem sportowym, jak i – nazwijmy to – wizerunkowym, chodzi o podnoszenie rozpoznawalności naszej pracy w Europie. To dzięki temu klub może się dynamicznie rozwijać – tłumaczy odpowiadający za transfery w Lechu wiceprezes Piotr Rutkowski. – Odejścia pojedynczych piłkarzy wbrew pozorom nie zaburzają poziomu sportowego. A przecież nie zawsze tak było. Po transferach Roberta Lewandowskiego, Rafała Murawskiego, Artjomsa Rudnevsa czy Łukasza Teodorczyka trochę czasu musiało upłynąć, zanim udało się nam odzyskać sportową równowagę. W letnim oknie odeszli Dawid Kownacki, Jan Bednarek i Tomek Kędziora. Dawid i Janek byli ważnymi postaciami w Lechu, choć ich strata nie okazała się aż tak odczuwalna dla gry drużyny. Tomek Kędziora był pewnie zawodnikiem ważniejszym, biorąc pod uwagę częstotliwość jego gry w ostatnich latach, ale na jego miejsce mieliśmy już przygotowany plan z Robertem Gumnym. I wszystko wskazuje na to, że w przyszłości właśnie Robert dołączy do grona młodych zawodników, którzy odejdą z Lecha do mocnej ligi zagranicznej.
4 MILIONY ZA ŻURKOWSKIEGO
Pytanie brzmi jednak: za ile? „PN” zdecydowała się wycenić Gumnego na 2 miliony euro, co rzecz jasna nie znaczy, że za rok, kiedy Gumny rozegra kilkadziesiąt meczów w Ekstraklasie, być może także w europejskich pucharach, rozwinie się jako piłkarz, wzmocni fizycznie, Lech nie zarobi na sprzedaży obrońcy zdecydowanie więcej. Podobny jest przypadek Szymańskiego. Wyceniamy go na 2,5 miliona euro, bazując przede wszystkim na potencjale i pozycji, na której występuje. Ale przy założeniu rozwoju, regularnej gry, Legia otrzyma za tego zawodnika większe pieniądze. Na pierwszym miejscu w rankingu więc Szymon Żurkowski. Ze wszystkich młodych zawodników jesienią biegających po boiskach Ekstraklasy zostawił po sobie najlepsze wrażenie. Potrafi zdobywać przestrzeń na boisku, uderzyć z dystansu, prostopadle podać, nie boi się dryblować, ma świetną wydolność. Nie jest jednak jeszcze piłkarzem w pełni ukształtowanym, kogo o niego zapytać, w odpowiedzi pada jedno zdanie: niesamowity potencjał. Można zakładać, że już w marcu otrzyma powołanie do dorosłej reprezentacji Polski. Nie wolno wykluczyć, iż znajdzie się w kadrze na finały mistrzostw świata w Rosji. Będzie bowiem regularnie grał, w tym oknie transferowym Górnika nie opuści. W każdym razie obecnie w Zabrzu wyceniają umiejętności Żurkowskiego na mniej więcej 4 miliony euro. A co jest ważne także dla ceny, piłkarz ma ważny kontrakt z Górnikiem jeszcze przez 2,5 roku.
Inaczej z kolei należy podejść do tematu Rafała Kurzawy, który również jesienią spisywał się bardzo dobrze. Jego realna wartość to około 2 milionów euro, wiadomo jednak, że zabrzanie takiej kwoty za piłkarza nie otrzymają. W czerwcu kończy się kontrakt lewonożnego pomocnika z beniaminkiem, trudno przypuszczać, że Górnik będzie w stanie go zatrzymać. Choć nie jest to wykluczone, bo jak można usłyszeć, Kurzawa „ma możliwość” (czytaj: to nie jest szansa dla Górnika, ale dla Kurzawy) podpisania umowy z klubem z Roosevelta. Jeśli jednak do tego nie dojdzie, żaden Klub Kokosa na pomocnika nie czeka. W przypadek Kurzawy w pewnym stopniu wpisuje się również Jakub Świerczok. Do niedawna napastnik Zagłębia ma większą wartość niż kwota, która trafi na konto klubu z Lubina – tu zadecydowała o wysokości transferu klauzula odstępnego zapisana w kontrakcie Świerczoka.
Wyceny dokonane przez „PN” i transfermarkt.de różnią się przy wielu okazjach, pod jednym względem są jednak zgodne. Nie są wysokie. Aktualną wartość Żurkowkiego szacujemy na 3,5 miliona euro, w Zabrzu można spotkać się z twierdzeniem, że za taką kwotę sprzedanie piłkarza jest wręcz obowiązkiem klubu. Bo tak naprawdę w grę powinny wchodzić większe pieniądze. Nie zmienia to jednak faktu, że wciąż nie tak duże jak w przypadku takich klubów jak Dinamo Zagrzeb czy szwajcarski FC Basel. Z czego to wynika?
HISTORIA TRANSFERÓW
– Do żadnych kwot nie mam zamiaru się odnosić, to spekulacje. W każdym razie nie spieszymy się ze sprzedażą Szymona. Niech spokojnie gra i się rozwija. Zwłaszcza że Górnik też ma swoje cele sportowe do zrealizowania w tym sezonie… Pamiętajmy jednak, że rynek zmienia się, krążą na nim coraz większe sumy. Piłkarz, który odchodził dwa lata temu z jakiegoś kluby za 2 miliony euro, wcale nie musi być mniej wartościowy pod względem sportowym od zawodnika, którego teraz ten sam klub sprzeda za 3 miliony – mówi Bartosz Sarnowski, prezes Górnika, który wkrótce zapewne będzie musiał przeprowadzić skuteczne negocjacje w temacie ceny Żurkowskiego. – Nie ulega jednak wątpliwości, że pozycjonuje nas Europa. Mam na myśli regularną grę w pucharach. Występy na przykład w Lidze Europy zawsze ściągają oczy skautów na dany zespół. W dodatku klub zarabia niemałe pieniądze, co się przekłada na możliwość sprowadzenia droższych zawodników. A skoro stać go na to, również za większe kwoty może sprzedawać. Gdyby więc polskie zespoły regularnie przechodziły przez fazę grupową Ligi Europy, postrzeganie naszej ligi byłoby inne. A to z kolei przełożyłby się na kwoty transferowe. Brzydko mówiąc, jest to w pewnym sensie marketing piłkarski. Inna sprawa, że odpowiednim szkoleniem, stawianiem na młodzież, wprowadzaniem jej do zespołu również można podnieść poziom Ekstraklasy. W Zabrzu tą drogą chcemy podążać. Zwróćmy uwagę, z naszej ligi za dobre pieniądze do najlepszych rozgrywek odchodzą tylko piłkarze młodzi, których trzeba i wciąż jeszcze można rozwijać. A ile transferów za wysokie kwoty zawodników w wieku 25-27 lat do czołowych lig europejskich zrobiliśmy? No ile?
Udane występy polskich zespołów w Europie to jedno, czym innym jest tak zwana historia transferów z danego klubu. Między innymi dlatego Legia nie zgodziła się latem na odejście Thibaulta Moulina za około 800 tysięcy euro. Klub z Łazienkowskiej nie mógł pozwolić sobie na sprzedaż ważnego zawodnika za tak niską kwotę. Z tego względu, że oferty na kolejnych piłkarzy również mogłyby zostać zaniżone. Legia w ten sposób pozycjonuje się jako klub, z którego można kupić dobrego zawodnika, ale nie za mniej niż 2 miliony euro. Podobnie jest w Lechu, choć mowa o kwotach wyższych.
– Mamy kilka wskaźników, dzięki którym możemy określić wartość zawodnika. Nie ma wśród nich miejsca dla subiektywnej oceny potencjału danego piłkarza, bo co do zasady takie próby są bezsensowne – mówi Rutkowski. – Skupiamy się więc na przykład na historii transferów. Jeżeli nasze transakcje wahają się od 4 do 6 milionów euro, to znaczy, że w następnym oknie nie sprzedamy zawodnika nagle za 16 milionów. Za to być może uda się pozyskać około 7, może 8 milionów. Tę poprzeczkę należy podnosić, natomiast nie uda się jej nagle podrzucić bardzo wysoko. Jeśli klub najdrożej oddał zawodnika za 300 tysięcy euro, kolejnego nie sprzeda za 2 miliony. No chyba że będzie w posiadaniu niesamowitej perły. Ale działa to też w drugą stronę. Kontrahenci wiedzą, że perspektywicznego zawodnika z Lecha nie da się pozyskać za niską kwotę. Podnoszenie wartości transferowej zawodników jest procesem. Dobra gra w europejskich pucharach na pewno go przyspieszy, niemniej przykład Lecha pokazuje, że nie jest niezbędna do uzyskiwania większych sum odstępnego.
CENY Z OUTLETU
Kolejny wskaźnik, z którego korzystają kluby, to benchmarki z innych lig. Czyli przykłady zawodników w podobnym wieku, z podobnymi statystykami, osiągnięciami, liczbą występów w reprezentacji kraju. Przykładowo jeśli Lech latem sprzedał prawego obrońcę Kędziorę za 1,5 miliona euro do Dynama Kijów, to dziś już wiadomo, że za Gumnego będzie oczekiwał większej sumy. Bo piłkarz kadry U-21 jest cztery lata młodszy, a w obecnym sezonie już ma lepsze statystyki ofensywne niż Kędziora w rozgrywkach, po których opuścił Poznań. Ale czy będzie to więcej niż 6 milionów euro pozyskanych ze sprzedaży Bednarka? W tym momencie nie, za pół roku jednak nie wiadomo. Inna sprawa, że rekordowy w warunkach Ekstraklasy transfer środkowego obrońcy do Southampton może zaprowadzić klub z Poznania do innej ligi finansowej. Ale wcale nie musi.
– Jesteśmy biedną ligą. Nie ma w tym przypadku, w Polsce w piłkę gra się mocno średnio. Piłkarze nie są w stanie utrzymać intensywności, nie są dobrze wyszkoleni pod względem technicznym. To nie jest normalne, a już na pewno nie jest powszechne, że do poważnej ligi przychodzi 27-letni piłkarz z trzeciej ligi hiszpańskiej i w kilka miesięcy zostaje profesorem. Przecież Europa to widzi. Jak więc Ekstraklasa może być postrzegana w Hiszpanii? Dlaczego o Carlitosa żadne poważne kluby nie walczą? Bo on już dawno temu został zweryfikowany przez poważny rynek. Nie zaistniał w żadnej istotnej lidze – mówi, jak jest, Burlikowski. – Nam tymczasem wydaje się, że mamy do czynienia z piłkarzem ponadstandardowym. I być może Wisła sprzeda go za milion euro czy dwa, wątpię jednak, że do topowej ligi. Bardziej do Turcji, Chin, a może na polskim rynku. Z kolei Bednarek na ten moment przepadł w Anglii. Gdyby z miejsca wywalczył plac, grałby regularnie, inne kluby Premier League mogłyby chętniej spojrzeć w stronę Ekstraklasy. A tak, także po doświadczeniach z Bartkiem Kapustką w Leicester, za chwilę ktoś w Anglii powie, że z Polski nie ma sensu brać zawodników.
– Nie skreślajmy jeszcze Janka. Już w trakcie rozmów transferowych w maju zeszłego roku ludzie z Southampton dość jasno powiedzieli, żebyśmy nie oczekiwali, że w pierwszym półroczu Bednarek w ogóle coś zagra. Możliwe, że wiosną dostanie kilka szans, ale to też nic pewnego – broni młodego zawodnika wiceprezes Lecha. – Pierwszy sezon ma służyć Jankowi wyłącznie do aklimatyzacji, także w sensie reżimu treningowego. Właśnie dlatego podpisał w Southampton aż pięcioletni kontrakt. Co kilka tygodni kontaktuje się z Southampton i pytam o Janka – zawsze słyszę, że wszystko jest super, że trener jest z niego zadowolony. Według Anglików wszystko idzie zgodnie z planem. Najwcześniej o Bednarka martwić się będzie można jesienią tego roku, jeśli faktycznie wciąż nie będzie grał.
Polskie kluby nie przygotowują zawodników do gry w najwyżej notowanych ligach. Musi minąć trochę czasu, zanim piłkarze dostosują się do odpowiednich wymogów, inni po prostu wracają do kraju. W ogromnej większości produkujemy piłkarzy ze skazą, dlatego ceny za nich na europejskim rynku są jak z outletu. Mimo że dla wielu klubów są na tyle wysokie, że stanowią polisę na… przeżycie.
Przemysław PAWLAK