Przejdź do treści
Polacy szybko rzucają się na głęboką wodę

Polska Ekstraklasa

Polacy szybko rzucają się na głęboką wodę

W tym roku skończy 33 lata, ale jego CV jest już ciekawie wypełnione. Marcel Klos obecnie jest asystentem dyrektora sportowego holenderskiego Vitesse, wcześniej wyszukiwał piłkarzy dla RB Lipsk oraz Hamburga.



Jego rodzice są Polakami, ale on nad Wisłą mieszkał tylko… służbowo, kiedy wyjeżdżał na obserwacje zawodników jako skaut. Urodził się w Niemczech, tam uczęszczał do szkoły, kształcił się i pracował na nazwisko. Po polsku mówi znakomicie, ponieważ rodzice uczyli go od dziecka naszego języka. Mieszka w Niemczech, w Duesseldorfie, ale codziennie dojeżdża do Holandii, do Arnhem.

***

Jak to możliwe, że w tak młodym wieku zwiedziłeś tyle klubów i pracowałeś na poważnych stanowiskach?
Interesowałem się rozgrywkami, grałem w piątej lidze w Niemczech, a rozpocząłem pracę jako trener w wieku czternastu lat. Prowadziłem przedszkolaków, z którymi bawiłem się z ukierunkowaniem na futbol. W 2010 roku uzyskałem pierwszą licencję trenerską UEFA C, podjąłem się pracy w starszych rocznikach – mówi Klos. – Kiedy przyszedł czas wyboru studiów, zdecydowałem się pójść na Deutsche Sporthochschule Koeln (Niemiecki Uniwersytet Sportu w Kolonii), czyli na najpopularniejszą sportową uczelnię w kraju. Wybrałem kierunek „Bachelor of Sport Science”, czyli połączenie trenerki i diagnostyki. W trakcie studiów postawiłem dwa kolejne kroki w rozwoju szkoleniowym i zrobiłem kursy UEFA B oraz UEFA A.

W międzyczasie trafiłeś do profesjonalnej akademii Fortuny Duesseldorf.
Miałem już doświadczenie jako trener, pracowałem w mieście, w którym się urodziłem, czyli Bonn, a później jako student trafiłem do 1. JFS Koeln. W Fortunie szukali trenerów i asystentów, ktoś kogoś znał, polecił mnie i zostałem drugim trenerem w zespole U-17. W międzyczasie jako studenci robiliśmy też projekt dla reprezentacji Niemiec. Przygotowywaliśmy analizę przed mistrzostwami świata 2014. Byliśmy podzieleni na kilkuosobowe grupy i analizowaliśmy wszystkich rywali, z którymi mogliśmy zagrać na mundialu. Kombinacji było mnóstwo, ale nasza grupa była dosyć liczna, więc każdy miał po sześciu przeciwników do rozpracowania. O wszystkich zespołach powstały kilkudziesięciostronicowe książeczki.

Co się w nich znalazło?
Dosłownie wszystko. Oglądaliśmy spotkania z ostatnich kilku lat, wyciągaliśmy nie tylko mocne i słabe strony drużyny, ale także poszczególnych piłkarzy. Każdy zawodnik był opisany oddzielnie, zwracaliśmy uwagę na technikę, taktykę, mentalność i wiele innych detali. Sprawdzaliśmy nawet, jak społeczeństwo funkcjonuje, jaką ma mentalność, jakie są oczekiwania, presja. Przygotowywaliśmy też klipy wideo, aby wszystko pokazać na obrazie. Joachim Loew otrzymał od nas sporo materiałów.

Kogo rozpracowywała twoja grupa?
Między innymi reprezentację Brazylii, więc można powiedzieć, że dołożyłem cegiełkę do wielkiego zwycięstwa 7:1 w półfinale.


Kilka miesięcy później trafiłeś do topowego klubu w Europie.
Kiedy kończyłem studia, dostałem propozycję z RB Lipsk. Po rocznej pracy w Fortunie przeniosłem się do Lipska, gdzie byłem asystentem trenera w drużynie U-19, ale również zostały mi powierzone nowe obowiązki. Klub wyznaczył mnie jako skauta na Polskę i Czechy. W tamtym czasie trafił do nas Przemek Płacheta, którym się opiekowałem. Świetny chłopak – charakterny, utalentowany, pracowity. W Lipsku się wyróżniał, choć na początku miał spore problemy z kontuzjami. Potrzebował czasu, aby dojrzeć i się rozwinąć.

W Lipsku spędziłeś trzy lata, cały czas pełniłeś dwie funkcje?
Przez rok. Później w klubie zmieniły się struktury, przyszedł Johannes Spors, który został dyrektorem skautingu. Przesunął mnie na szefa skautów i odpowiadałem za największe talenty w Europie – za chłopaków od U-16 do U-19, ale tylko topowych zawodników.

Kogo udało się wypatrzyć?
Kilka nazwisk, ale niewiele ci powiedzą, bo chłopaki wciąż są w drużynie młodzieżowej. Mają jednak na tyle duży potencjał, że sobie poradzą i wkrótce wejdą do pierwszego zespołu. Było też kilku zawodników, którzy trafili do akademii, wyglądali bardzo dobrze w juniorach, ale później odbijali się od piłki seniorskiej. Pierwszy zespół rywalizował już wtedy w Bundeslidze, walczył o lokaty gwarantujące awans do europejskich pucharów – jeśli ktoś nie był gotowy na już do gry, nie dostawał szansy, bo nie było czasu, aby go powoli wprowadzać do piłki seniorskiej. Tak zresztą jest do dzisiaj.

Kogo poleciłeś z polskich zawodników?
Przyszedł do nas Mateusz Maćkowiak, ale po półtora roku wrócił do kraju. Próbowaliśmy sprowadzić Sebastiana Szymańskiego z Legii Warszawa, zdecydował się jednak na transfer do Rosji. Ma świetne umiejętności, jest lewonożny, technikę ma na znakomitym poziomie i dla mnie jest to piłkarz środka pola. Wiem, że w reprezentacji gra na skrzydle, ale my widzieliśmy go jako ósemkę lub dziesiątkę. Z Legii myśleliśmy również o Michale Karbowniku, wpadł nam w oko już w kategorii U-15 czy U-16. Patrzyliśmy też na młodą generację piłkarzy z Lecha Poznań z Jakubem Moderem, Filipem Marchwińskim i Kamilem Jóźwiakiem na czele.


A Kacper Kozłowski?
Widziałem go w kilku meczach juniorskich reprezentacji Polski i również raportowałem jego występy. Mieliśmy go na radarze. Ma olbrzymi talent, wie, po co jest na boisku, wyróżnia się na tle rówieśników w całej Europie. Jeśli będzie pracował i rozwijał się w takim tempie, Pogoń zarobi na nim olbrzymie pieniądze.

Polscy zawodnicy powinni jak najszybciej wyjeżdżać z Polski czy raczej zbudować pozycję w Ekstraklasie i dopiero ruszać na emigrację?
To drugie, ale budowanie pozycji powinno trwać maksymalnie dwa lata. Zawodnik powinien zebrać minuty, pokazać umiejętności i potencjał, a następnie wykonać kolejny krok. Zastanawiam się też nad wyborami zagranicznych klubów przez młodych chłopaków. Polacy często rzucają się szybko na głęboką wodę i giną. Są wyjątki, niektórzy będą potrafili szybko przestawić się z gry w Ekstraklasie na ligę TOP 5, ale większość przepada. Trzeba to wykonywać trochę wolniej, czyli przejść do lepszej ligi niż polska, ale jeszcze słabszej niż Premier League, Serie A czy Bundesliga, czyli na przykład do Holandii, Belgii, Szwajcarii, Skandynawii albo na przykład 2. Bundesligi. Piłkarz będzie miał więcej czasu, aby przystosować organizm do szybszego tempa, bardziej technicznej gry – u jednego potrwa to rok, u drugiego trzy, ważne jednak, aby zbierać minuty w lepszej lidze.

Wróćmy do Lipska. Wielkie nazwiska jak Timo Werner czy Dayot Upamecano również przewinęły się za twojej kadencji?
Tak, ale przy takich piłkarzach, za których trzeba zapłacić spore pieniądze większą rolę odgrywał już dyrektor skautingu Johannes Spors, choć oczywiście pytał mnie o zdanie.

Co musi mieć w sobie piłkarz, abyś go polecił do klubu?
Największą uwagę zwracam na mentalność. Muszę widzieć, że zawodnikowi zależy, że pracuje na dwieście procent, że zawsze chce wygrywać i chce być najlepszy. To jest klucz. Jeśli piłkarz ma odpowiedni charakter, takie elementy jak agresywność, szybkość, technika czy motoryka przyjdą automatycznie, bo on każde ćwiczenie wykona na maksa i dzięki temu się rozwinie.

Ilu piłkarzy polecałeś w każdym oknie?
To zależało od potrzeb drużyny. W Lipsku i Hamburgu praca wyglądała zupełnie inaczej. W RB zwracałem uwagę także na zawodników, którzy mogą trafić do akademii, w HSV z kolei obserwowałem graczy tylko pod kątem pierwszej drużyny. Mieliśmy określone kraje, które przeszukiwaliśmy, analizowaliśmy kilkadziesiąt nazwisk, selekcjonowaliśmy. Rozmowy prowadziliśmy z kilkunastoma piłkarzami, ale gdy udało się dopiąć pięć, sześć transferów, byliśmy zadowoleni.

W 2018 roku odszedłeś z Lipska. Dlaczego?
Johannes Spors otrzymał ofertę z Hamburga, aby tam zostać szefem skautingu. To był nowy projekt, pierwszy zespół grał wtedy w Bundeslidze, klub potrzebował świeżych pomysłów. Szef wziął mnie ze sobą, ale miałem już inne obowiązki niż w RB. To był kolejny krok w rozwoju.

Przejście z czołowego klubu Bundesligi do jednego z najsłabszych wygląda na papierze jako krok w tył, a nie do przodu.
Może na papierze tak, ale w rzeczywistości nie. Trafiłem do dużego klubu z wielkimi tradycjami i mogłem zająć się już tylko profesjonalną piłką seniorską. Zebrałem dużo doświadczenia, mogłem z bliska zobaczyć, jak buduje się kadrę pod kątem utrzymania w lidze, na co trzeba zwracać uwagę. Mogłem też doświadczyć, jak wygląda piłka także od strony biznesowej. Pracowaliśmy pod dużą presją, bo w przeciwieństwie do Lipska, staliśmy na pierwszej linii frontu.

W Hamburgu też nie zagrzałeś długo miejsca.
Na początku 2020 roku szef znowu zmienił klub. Dostał ofertę pracy jako dyrektor sportowy w Vitesse Arnhem i zabrał mnie ze sobą. Dzisiaj jestem jego asystentem. Przez blisko sześć lat dotarliśmy się, myślimy identycznie. Jeśli oglądamy we dwóch konkretnego zawodnika, nasze spostrzeżenia pokrywają się w 100 procentach.

Za co odpowiadacie w Vitesse?
Za pierwszą drużynę i akademię. Dużo od nas zależy, ale też spoczywa na nas odpowiedzialność. Chcemy wprowadzić Vitesse w ciągu najbliższych 3-4 lat do czołówki ligi holenderskiej. Celem jest walka co roku o najwyższe lokaty. Mamy dobrą infrastrukturę, ludzie są głodni sukcesów, a to jest podstawa do ich realizacji. Wiemy, które obszary musimy rozwinąć, aby Vitesse zaatakowało top cztery w Holandii. Stawiamy na ofensywę, wysoki pressing W tym roku już wykonaliśmy pierwszy krok, zagraliśmy w finale Pucharu Holandii, który po wyrównanym boju przegraliśmy z Ajaksem Amsterdam, a w Eredivisie jesteśmy blisko podium. Trenerem jest Thomas Letsch, rozumie naszą filozofię, bo pracował w RB Salzburg, gdzie myślenie jest bardzo podobne do Lipska.

Szukacie zawodników z Polski na letnie okno transferowe?
Dokładnie analizujemy polski rynek, obserwujemy zawodników, ale nic więcej nie mogę powiedzieć.

Jak wygląda sytuacja z finansowaniem transferów w Vitesse?
Mieliśmy plan, aby zainwestować środki w ostatnim oknie, ale przez pandemię nie mogliśmy go zrealizować. Skupiliśmy się na piłkarzach, którym kończyły się kontrakty i nie trzeba było za nich płacić, a także na młodych utalentowanych zawodnikach, którzy potrzebowali minut w dobrej europejskiej lidze, aby się rozwijać. Ci drudzy trafili do nas na wypożyczenia.

Jaki masz dalszy plan na siebie?
Jestem bardzo młody, ale widzę siebie także w pracy samodzielnej. Droga, którą obrałem, może prowadzić do objęcia stanowiska dyrektora sportowego.

Może w Polsce?
Gdyby taka propozycja nadeszła, na pewno bym ją rozważył. Pod warunkiem, że klub pozwoliłby wprowadzić filozofię, innowacyjność, różnego rodzaju badania i statystyki.

PAWEŁ GOŁASZEWSKI

WYWIAD UKAZAŁ SIĘ W TYGODNIKU „PIŁKA NOŻNA” (17/2021)

Możliwość komentowania została wyłączona.

Najnowsze wydanie tygodnika PN

Nr 50/2024

Nr 50/2024