Przejdź do treści
Pol Llonch – Człowiek skarb

Polska Ekstraklasa

Pol Llonch – Człowiek skarb

Polubiliśmy Hiszpanów. Ci, którzy ostatnio przybywają do Ekstraklasy, nie tylko dobrze grają w piłkę, ale też są ciągle uśmiechnięci, sprawiają wrażenie ludzi pozytywnie nastawionych do życia. I tak też, w sposób absolutnie pozbawiony zawiści i zazdrości, postrzegają ich koledzy z zespołów, godząc się z tym, że gwiazdami ekip naszej ligi są właśnie piłkarze z Półwyspu Iberyjskiego.

Pol Llonch w Lotto Ekstraklasie rozegrał już 28 meczów (fot. Katarzyna Mielnik/400mm.pl)

LESZEK ORŁOWSKI
Ale nie tylko gwiazdy, napastnicy, goleadorzy – jak najbardziej medialnie ograni Igor Angulo z Górnika czy Carlitos z Wisły – przybywają z ziemi hiszpańskiej do Polski, by zarabiać na życie graniem w piłkę. Do naszego kraju emigrują także boiskowi robotnicy. Do tego grona zalicza się być może numer trzy wśród obywateli Hiszpanii grających w polskiej Ekstraklasie – Pol Llonch. Katalończyk jest w Wiśle defensywnym pomocnikiem, ważną figurą w drugiej linii zespołu.


EKSTRAKLASA LEPSZA NIŻ SEGUNDA
Urodził się w Barcelonie 7 października 1992 roku. W mieście tym istnieje oczywiście znacznie więcej klubów niż tylko Barca i Espanyol. W dzielnicy Gracia siedzibę ma Club Esportiu Europa, dziś czwartoligowy. W nim zaczynał karierę Pol, a potem grał przez trzy lata na tym samym poziomie w Centre d’Esport L’Hospitalet (granice tego miasta zaczynają się zaraz za murami stadionu Camp Nou) oraz rok w rezerwach Espanyolu. W końcu, w 2015 roku, został zauważony w klubie występującym dwa szczeble wyżej, w Girona FC. Wyjechał na drugi koniec Katalonii i w sezonie 2015-16 zaliczył 11 meczów w lidze Segunda A, czyli na bezpośrednim zapleczu ekstraklasy. Następnie nękany kontuzjami odszedł do Granady, gdzie jednak grał tylko w rezerwach, po czym w styczniu 2017 roku znalazł się w Krakowie. Nadal jednak żywo interesuje się występami Girony, dziś rywalizującej z najlepszymi, w Primera Division. – W La Lidze kibicuję oczywiście Gironie, jak zresztą zawsze wszystkim swoim byłym zespołom. Staram się oglądać jej mecze, wciąż grają tam zawodnicy, którzy byli moimi kolegami z boiska – mówi.

No właśnie – może gdyby nie kłopoty zdrowotne, Pol grałby dziś na najwyższym szczeblu w Hiszpanii albo przynajmniej miałby już na zawsze w CV wpisany choć pojedynczy występ w najlepszej lidze świata? Zawodnik z przeszłością w Segunda A nie postrzega bynajmniej występów w naszej lidze jako sportowej degradacji, kroku w tył w karierze zrobionego zamiast kroku w przód. Chętnie godzi się na dokonanie porównania: – Ekstraklasa jest bardzo podobna do hiszpańskiej Segunda Division. I tu, i tam w każdym meczu trwa ostra rywalizacja o każdą piłkę, spotkania są intensywne, nie ma przepaści jakościowej ani punktowej między zespołami z dołu i z góry tabeli. Liga polska jest może bardziej fizyczna, a druga hiszpańska – bardziej taktyczna. W sumie chyba jednak rozgrywki Ekstraklasy stoją na wyższym poziomie. A ponadto na jej korzyść przemawiają stadiony i widzowie. W Segunda Division gra niewiele zespołów, które mogłyby się w ogóle pod tym względem równać z Ekstraklasą – twierdzi.

Do naszej ligi wszedł w lutym poprzedniego roku z marszu, od razu do podstawowego składu. Stało się tak dzięki wsparciu jednego z rodaków, których spotkał w szatni. – Moja adaptacja w polskiej lidze przebiegła szybko, głównie ze względu na to, że miałem hiszpańskiego trenera i wszyscy przyjęli mnie w Wiśle bardzo miło. Najbardziej pomógł mi jednak Ivan Gonzalez. Kiedy przybyłem, wszystko mi wyjaśniał. On już od wielu lat gra za granicą – choć do Polski przybyliśmy w tym samym czasie, dla mnie był to pierwszy wyjazd. Do dziś czujemy się dobrze w swoim towarzystwie, Ivan pozostaje moim najlepszym przyjacielem. Znakomicie układa się także nasza współpraca na boisku. Pomagamy sobie w grze defensywnej, asekurujemy wzajemnie, wiemy, który kiedy ma gdzie pobiec – opowiada. Lekcje gry w naszej lidze pobierał także od kogoś innego. – Kiedy przybyłem do Wisły, występował w niej jeszcze Krzysztof Mączyński. Pomogło mi granie u jego boku, znakomicie się z nim rozumiałem. Ostatnio bardzo dobrze czuję się także, występując w środku pola u boku Bashy – Pol docenia również obecnego partnera. Zaprzecza przy okazji rozmowy o tych sprawach, by w szatni zespołu istniała jakaś hiszpańska mafia: – Zawsze łatwiej jest zaprzyjaźnić się z ludźmi, którzy mówią twoim językiem, ale nie znaczy to, że my, Hiszpanie, tworzymy odseparowaną grupę. Staram się być blisko i z rodakami, i z Polakami, i z kolegami z innych krajów. Słowa te potwierdza obrońca zespołu Białej Gwiazdy Maciej Sadlok: – Gdy latem zeszłego roku nagle w drużynie pojawiło się wielu Hiszpanów, siłą rzeczy trzymali ze sobą. Ale te podziały bardzo szybko się zamazały i teraz ich w zasadzie nie ma – także za sprawą Pola i Ivana Gonzaleza, którzy byli u nas już od pół roku.

TYLKO O ZESPOLE
Reprezentant Polski w superlatywach wypowiada się o Llonchu jako koledze: – Wiadomo, że każdemu nowemu piłkarzowi musi zależeć na wejściu w grupę, musi wysyłać sygnały, że chce się zintegrować z zespołem. I Pol takie sygnały wysyłał od pierwszego dnia pobytu w naszej szatni. Szukał kontaktu, pytał kolegów, w tym mnie, o sprawy sportowe i inne, interesował się naszym życiem rodzinnym. Błyskawicznie stał się jednym z nas, bardzo lubianym członkiem grupy.

Na boisku Llonch to prawdziwy pies gończy, który nie odpuści żadnej ofierze, dopóki jej nie dopadnie. – Nie lubię opisywać sam siebie, wolę powtórzyć, co słyszałem od trenerów. A mówili oni, że gram zawsze dla drużyny, jestem zdyscyplinowany taktycznie i w każdym meczu daję z siebie sto procent. Byłem chwalony za odbieranie piłki i orientację w boiskowej przestrzeni – odpowiada poproszony o dokonanie autocharakterystyki. I dalej snuje wspomnienia: – Od wieku juniora odbieranie piłki rywalom było moim atutem, ale też przez wiele lat doskonaliłem ten element gry w futbol. Trenerzy i bardziej doświadczeni koledzy udzielali mi licznych i cennych rad, jak należy się do tego zabierać. W ten sposób stało się to moją specjalnością.

Prawda jest taka, że Pol po prostu lubi odbierać piłkę rywalowi, to mu sprawia w futbolu największą przyjemność. – Ma charakter wojownika, nie kalkuluje na boisku, mnóstwo biega, walczy także o górne piłki i nie widać wtedy, że ma niewysoki wzrost. A wszystko z uśmiechem na ustach – mówi Sadlok.

Zdaniem Lloncha, jego zalety i kompetencje nie ograniczają się jednak do odzyskiwania piłek. – Lubię grać zarówno jako najbardziej cofnięty pomocnik, typowy piwot, jak i nieco wyżej, bliżej bramki rywali. Wszystko zależy od tego, czego potrzebuje zespół i jakie zadania wyznaczy mi trener. Mam zdolność szybkiego adaptowania się do nowych pozycji, nie mogę powiedzieć, że upodobałem sobie tylko jedną – mówi. A ta ostatnio, czyli po zmianie trenera, u Joana Carrillo, który zastąpił Kiko Ramireza, wygląda nieco inaczej. – Gram trochę wyżej i znacznie więcej muszę biegać. Ale pozostałem tym samym zawodnikiem, z tymi samymi charakterystykami, w każdym systemie moje atuty i to, co mogę dać drużynie, są takie same – tłumaczy.

Kazimierz Węgrzyn, były wiślak i reprezentant Polski, a dziś ekspert i komentator nc+, tak ocenia Lloncha: – Potrafi się przykleić do rywala, zagrać bardzo agresywnie, założyć pressing, jest szybki i dynamiczny. Umie też od czasu do czasu ciekawie podać, choć mógłby poprawić zagrania prostopadłe. Katalończyk prezentuje wysoki ligowy poziom, w każdym zespole za plecami graczy kreatywnych musi być ktoś taki jak on. Kolega Węgrzyna z boiska i zza mikrofonu, Grzegorz Mielcarski, dopowiada: – Dla każdego środkowego pomocnika myślącego o grze do przodu mieć u boku kogoś takiego jak Lonch to rzecz bezcenna, prawdziwy skarb. Zawsze zaasekuruje, pobiegnie – w Ekstraklasie chyba nikt nie biega tyle co on. Hiszpan nie myśli o sobie, tylko o zespole, o kolegach, gotów jest pomagać im w każdej strefie boiska. Szkoda tylko, że brakuje mu odwagi, by na przykład samemu oddać strzał, kiedy znajdzie się w pobliżu bramki rywala.

RODZINA TEŻ LUBI KRAKÓW
Czy w ogóle musiało dojść do zwolnienia Ramireza? – Zaczęliśmy sezon bardzo dobrze, byliśmy w górze tabeli, ale potem przyszedł słabszy okres. Przegraliśmy kilka spotkań w domu, których nie powinniśmy przegrać. Zwłaszcza bolały porażki po bramkach straconych w końcówkach. Ale polska liga jest bardzo wymagająca, nie można sobie pozwolić na relaks aż do ostatniego gwizdka sędziego w każdym spotkaniu. Musimy wiosną poprawić koncentrację w końcówkach… Niemniej sadzę, że niewielu rywali było od nas lepszych jesienią, jeśli chodzi o jakość prezentowanego futbolu oraz liczbę stwarzanych okazji bramkowych – opowiada i od razu dodaje: – Decyzja o zmianie trenera nie była dla nas szokiem. Wiemy, jak funkcjonuje świat futbolu, i wobec słabych wyników spodziewaliśmy się, że może do tego dojść.

Joan Carrillo, jak opowiada Llonch, zmienił system i sposób gry Wisły: teraz bazuje ona na posiadaniu piłki i intensywnej walce o jej odbiór po stracie. – Celem na wiosnę jest zajęcie na mecie sezonu miejsca w pierwszej trójce i awans do europejskich pucharów. Na szczęście mamy jeszcze czas, żeby te wszystkie niepotrzebne straty z jesieni odrobić – relacjonuje.

Pol wie, jak funkcjonuje świat futbolu: jeśli drużynie nie uda się osiągnąć celu, po sezonie może się rozpaść. A on tego bardzo by nie chciał, gdyż w tej chwili nie widzi przed sobą lepszej perspektywy niż kontynuowanie kariery w Polsce i w Wiśle. – Byłbym zachwycony, mogąc grać w Ekstraklasie także w nowym sezonie. Bardzo mi ona odpowiada i w ogóle jestem tutaj niezwykle szczęśliwy – mówi. Ale zaraz wzdycha: – W tej pracy nie można za bardzo przywiązywać się do jakichkolwiek planów na przyszłość, lepiej ich nie robić wcale. Jednak naprawdę chciałbym dalej móc być w miejscu, które lubię, a do tego czynić stałe postępy, by dotrzeć jak najwyżej w futbolowej hierarchii.

Do pozostania na dłużej w Polsce nie zraża go nawet klimat, jakże odmienny od hiszpańskiego. – Niskie temperatury mi nie odpowiadają, natomiast polubiłem śnieg, który przecież w Hiszpanii praktycznie nie występuje. Podoba mi się w Polsce. Smakuje mi polska kuchnia, zwłaszcza zupy. Kraków nas zachwyca. Zawsze gdy mam czas, staram się odwiedzać z rodziną różne ciekawe miejsca. Kraków to miasto, w którym zawsze jest co robić – zwłaszcza gdy jest dobra pogoda. Uwielbiamy spacerować nad Wisłą albo chodzić do parków z córką. Rodzinę zawodnika tworzą Nuria, z którą pobierze się w czerwcu tego roku, i ich córka Lucia, która właśnie skończyła 15 miesięcy. – Moi najbliżsi mieszkają razem ze mną. Zaadaptowali się tu równie dobrze jak ja. Córeczka chodzi do żłobka, gdzie mówi się po polsku – i dobrze, bo dla nas istotne jest, by, jeśli mamy spędzić tu trochę czasu, potrafiła komunikować się z rówieśnikami. Szczęście moich pań jest dla mnie najważniejsze – powiada.

TEKST UKAZAŁ SIĘ W NAJNOWSZYM NUMERZE TYGODNIKA „PIŁKA NOŻNA” (NR 8/2018)

Możliwość komentowania została wyłączona.

Najnowsze wydanie tygodnika PN

Nr 50/2024

Nr 50/2024