Pięć do zera. A mogło powinno być jeszcze więcej. Bezbłędny Śląsk Wrocław nie dał żadnych szans beznadziejnej Wiśle Kraków w ostatnim sobotnim meczu 12. kolejki PKO Bank Polski Ekstraklasy.
Z pewnością inaczej przy Reymonta wyobrażano sobie dzisiejszą konfrontację ze Śląskiem. Liczono, że po zeszłotygodniowych przełomowym zwycięstwie 1:0 nad Górnikiem Zabrze, które zakończyło fatalną serię trzech porażek z rzędu, Wisła pójdzie za ciosem i pokona grających ostatnio w kratkę wrocławian.
Tak się jednak nie stało. Wbrew wcześniejszym nadziejom, „Biała Gwiazda” rozegrała najgorsze spotkanie ze wszystkich dotychczasowych w bieżącym sezonie. Obrona była dziurawa niczym przedziurkowane sito (a przecież w podstawowym składzie wyszło aż sześciu obrońców!), zaś atak był bezzębny jak jama ustna po paradontozie.
Zupełnie na odwrót prezentowali się podopieczni Jacka Magiery. Im na boisku wychodziło dosłownie wszystko. Dominowali w każdym aspekcie piłkarskiego rzemiosła. Piłkarze ze stolicy Dolnego Śląska dali prawdziwą demonstrację swojego potencjału i siły.
Zaczęło się już w 8. minucie, kiedy to wybiegający na wolne pole Erik Exposito został obsłużony prostopadłym podanie i przelobował wychodzącego z bramki Mikołaja Biegańskiego. Gdyby młodzieżowy golkiper Wisły nie opuścił tak szybko linii bramkowej, być może uniknąłby konieczności wyciągania piłki z własnej siatki.
Raptem cztery minuty później Exposito doprowadził do podwyższenia prowadzenia. Tym razem hiszpański napastnik oddał mocny i dokładny strzał tuż sprzed pola karnego, Biegański robił co mógł, ale ostatecznie futbolówka zatrzepotała w siatce tuż przy słupku.
Exposito zaliczył hat-tricka w 76. minucie. Chwilę wcześniej Alan Uryga dopuścił się przewinienia właśnie na Hiszpanie w obrębie pola karnego, sędzia wskazał na wapno, a następnie sam poszkodowany w sposób nie pozostawiający żadnych wątpliwości zamienił jedenastkę na gola.
Tym samym Hiszpan w przebojowym stylu stał się liderem klasyfikacji króla strzelców ex aequo z Mikaelem Ishakiem. Obaj snjperzy mają na swoim koncie po osiem bramek.
Wrocławianie byli ciągle głodni kolejnych trafień. Jeszcze przed przerwą po dośrodkowaniu z rzutu wolnego na listę strzelców uderzeniem głową wpisał się Diogo Verdasca, zaś w doliczonym czasie gry drugiej połowy pojedynek sam na sam z Biegańskim wygrał Marcel Zylla.
A przecież goli mogło być jeszcze więcej. Exposito i Robert Pich obijali poprzeczkę, a Mateusz Praszelik marnował stuprocentowe okazje podbramkowe. Na szczęście dla Wisły tak się nie stało, choć nie udało się uniknąć kompromitacji przed własną publicznością.
Śląsk nie mógł wyobrazić sobie lepszego przełamania po dwóch porażkach z rzędu. Magiera i spółka umocnili się na piątym miejscu w tabeli i jednocześnie zmniejszyli dystans punktowy dzielący ich od ścisłej czołówki.
Co innego Wisła. Pięć ostatnich spotkań w lidze w wykonaniu podopiecznych Adriana Guli to cztery porażki i jedno zwycięstwo. Słowacki trener nadal cieszy się sporym kredytem zaufania ze strony kierownictwa klubu, lecz perspektyw na poprawę gry jak dotąd próżno szukać.
jbro, PilkaNozna.pl