„PN” z Kijowa: Bale bohaterem Realu
Juergen Klopp po raz drugi poprowadził zespół w finale Champions League i po raz drugi przegrał. Na pocieszenie pozostały mu noty za styl i niesamowite wrażenie, jakie jego autorski Liverpool FC wywarł na całym piłkarskim świecie – pisze w korespondencji ze Stadionu Olimpijskiego w Kijowie dziennikarz tygodnika „Piłka Nożna” i portalu PilkaNozna.pl Michał Czechowicz.
foto: Andrew Boyers / Reuters
To była najlepsza edycja Ligi Mistrzów od kilku lat. Nie byłaby tak oceniania, gdyby nie kilka trzęsień ziemi wywołanych po drodze do wielkiego finału przez The Reds. Liverpool Kloppa był nieprzewidywalny, nie bał się nikogo, wszedł na szczyt najważniejszych rozgrywek klubowych na świecie nie przez drzwi ale burząc całą ścianę frontową. Klopp, podobnie jak z Borussią Dortmund w przegranym finale z Bayernem Monachium w 2013 roku miał pecha. Ze swoim futbolem na tak trafił na zespół dojrzały, wyrachowany, z piłkarzami potrafiącymi w najważniejszym momencie wyłączyć układ nerwowy i skupić się na wykonaniu zadania, jakby o 8 rano odbijali kartę w fabryce czekając na kolejny dzień przy taśmie montażowej.
Real obnażył braki Liverpoolu sięgające głębiej niż braku klasowego bramkarza – Lloris Karius, jakby powiedział Zbigniew Lach, po prostu się… skompromitował. Prawdopodobnie żaden inny zespół nie przetrwałby czerwonej nawałnicy, która przeszła w Kijowie na początku meczu. Ale z doświadczeniem trzeciego finału Champions League z rzędu Królewscy byli gotowali na taki scenariusz mając rozpisanych kilka planów działania. Nie ma sensu gdybanie co stałoby się, gdyby z boiska z kontuzja nie zszedł Mo Salah. Egipcjanin w pojedynkę nie zniwelowałby przewagi atutów po stronie Realu. Jak długa to lista, udowodnił Gareth Bale, piłkarz, który głównie przespał ten sezon, w finale strzelając dopiero gole numer 2 i 3 w tej edycji LM.
Liverpoolowi i Kloppowie trzeba kibicować, aby ten projekt się rozwijał i szedł do przodu. Żaden inny angielski zespół zasilany wodospadem pieniędzy z gigantycznego kontraktu telewizyjnego nie zagroził tak trwającemu od lat hiszpańskiemu ładowi w europejskich pucharach, jak The Reds. Na papierze trudno odnaleźć w tym logikę patrząc na zbilansowaną politykę finansową LFC i szeroki gest na rynku transferowym krajowej konkurencji. W rzeczywistości to futbol atrakcyjny, przedstawiający piłkarskiemu nowe twarze, kreujący na nowo gwiazdy w lepszej odsłonie.
Zinedine’a Zidane’a potrafił wyzwolić w swoich zawodnikach motywację do walki, znaleźć pasję mimo tak długiej listy sukcesów każdego z nich. Zaufał, i Karimowi Benzemie, i dla Garethowi Bale’owi, którzy zostali przez media wyrzucani z zespołu Królewskich już tysiące razy. Człowiek z którego media muszą wyduszać słowo po słowie okazał się lepszym psychologiem od wszystkich najpopularniejszych motywatorów dalej pozostając sobą. – Pracuje krócej niż ja w Liverpoolu (ZZ został trenerem Realu 4 stycznia 2016 roku) a jutro może mięć wygrane jako trener trzy finały Ligi Mistrzów – mówił o swoim rywalu nad przedmeczowej konferencji prasowej Klopp. I to chyba najlepsze podsumowanie dotychczasowej stuprocentowej skuteczności Zizou w walce o Puchar Ligi Mistrzów jako szkoleniowca.
Ze Stadionu Olimpijskiego w Kijowie Michał Czechowicz