Piłkarze z nazwiskami w niższych ligach
Trzycyfrowa liczba meczów w Ekstraklasie, czasami występy w reprezentacji – to wcale nie rzadkość, jeśli chodzi o CV zawodników grających w… niższych ligach. Ale kluby decydując się na pozyskanie doświadczonego piłkarza „z nazwiskiem”, liczą na coś więcej niż tylko jego klasę sportową.
Stwierdzenie, że znani piłkarze u schyłku kariery schodzą do niższych lig po to, by tylko odcinać kupony, jest w większości przypadków nietrafione. Minionego lata na szczyty krajowych doniesień transferowych dość niespodziewanie wybiła się Wieczysta Kraków. Klub z ligi okręgowej najpierw ogłosił pozyskanie Sławomira Peszki, który dopiero co grał w ekstraklasowej Lechii Gdańsk i reprezentacji Polski, a później poprawił kolejnym głośnym transferem – Radosława Majewskiego. Sprowadzenie dwóch byłych kadrowiczów przez jeden klub – i to z szóstego szczebla rozgrywek – trudno uznać za codzienność, jest nią natomiast sam trend, który w tym przypadku został mocno przejaskrawiony.
PRZYJDŹ, POGRASZ Z PESZKĄ
Czwarta liga. Tu głośno zrobiło się o LZS Starowice. Nowym zawodnikiem zespołu z liczącej nieco ponad 300 mieszkańców wsi w województwie opolskim został w sierpniu Fabio Paim. To wychowanek Sportingu Lizbona i były zawodnik między innymi rezerw Chelsea i młodzieżowych reprezentacji Portugalii. Ten sam, o którym w superlatywach wypowiadał się Cristiano Ronaldo („Jeśli uważacie, że jestem dobry, poczekajcie, aż zobaczycie Fabio Paima”). Zamiast na szczyty światowego futbolu, dziś 32-letni Portugalczyk zawędrował na peryferie polskiej piłki. Jak to możliwe, że los zaprowadził go akurat do Starowic?
Z pewnością było tu inaczej niż w przypadku Macieja Żurawskiego, który po odejściu z Wisły Kraków i krótkim rozbracie z boiskiem związał się z Porońcem Poronin. Żuraw na grę w trzeciej lidze został namówiony przez wiceprezesa klubu, prywatnie swojego przyjaciela. Panowie mieli usiąść przy stole, porozmawiać sobie – tu cytat – po góralsku i tak sfinalizować transfer. W klubie spod Tatr stworzona została wtedy drużyna z wieloma znanymi nazwiskami. Oprócz Żurawskiego w zespole byli między innymi były bramkarz Cracovii Marcin Cabaj, czy mający na koncie ponad 450 występów w Ekstraklasie Marcin Malinowski. W lidze rywalizowali z Tomaszem Moskałą (Beskid Andrychów) czy Mariuszem Kukiełką (JKS 1909 Jarosław). Żurawski podczas ponad półtorarocznego pobytu w Porońcu strzelił 21 goli i – jak sam twierdzi – był w formie, z którą spokojnie poradziłby sobie jeszcze w Ekstraklasie. Z plejady gwiazd w szatni zadowolony był trener Przemysław Cecherz. Mówił, że sama obecność Żurawskiego powoduje, że inni piłkarze chętniej podejmują rozmowy transferowe z klubem. Można sobie wyobrazić, że ten sam mechanizm działa dziś w Wieczystej. W końcu „przyjdź do nas, pograsz sobie z Peszką i Majewskim” to o wiele lepszy magnes niż „przyjdź do nas, pograsz sobie w okręgówce”.
PUCHNĄCA SKRZYNKA NA LISTY
Fabio Paim trafił do Starowic inną drogą. Nie było starej przyjaźni ani negocjacji przy zastawionym stole. – Potrzebowaliśmy doświadczonego zawodnika. Współpracujemy z agencją menedżerską, która zaproponowała nam akurat Fabio – mówi Jakub Reil, trener LZS-u. Informacja o transferze Portugalczyka odbiła się głośnym echem, nie tylko w Polsce. Mało kto zwracał jednak uwagę na dość istotny fakt: niedoszły następca Cristiano Ronaldo od dwóch lat nie grał w żadnym klubie. – Byliśmy świadomi ryzyka. Po tak długiej przerwie mogą zdarzać się jakieś urazy i faktycznie tak się dzieje. Trapią go kontuzje mięśniowe. Wyleczy się, wraca, wygląda już dobrze, po czym znów coś mu dolega. Na boisku widać jednak, że ma dużą wiedzę i kulturę gry. Zastanawialiśmy się też, jakie będzie jego podejście. Baliśmy się, że u osoby, która była przecież w Chelsea, trenowała z Ancelottim, zaangażowanie w czwartej lidze w Polsce będzie zerowe. Tu zostaliśmy pozytywnie zaskoczeni. Fabio walczy, podpowiada chłopakom, wprowadza spokój w grze. Bardzo zależy mu na zwycięstwach i na tym, żeby strzelać gole. Jest wdzięczny za to, że dostał szansę. Wszyscy przyjęli go bardzo dobrze, jego obecność w zespole jest korzyścią zarówno dla mnie jako trenera, jak i dla reszty zawodników – mówi Reil.
Dzięki przyjściu Portugalczyka wzrosło też zainteresowanie klubem. Znajduje to odzwierciedlenie między innymi w… skrzynce na listy. – Do klubu przychodzi bardzo dużo listów ze zdjęciem Fabio i prośbą o autograf. Staramy się na wszystkie odpowiadać. Dużo kibiców, nawet z drużyn przeciwnych, podchodzi po meczach, żeby zrobić sobie zdjęcie. Nasze profile w mediach społecznościowych w krótkim czasie zaczęło obserwować znacznie więcej osób – wymienia trener. Sam piłkarz, który póki co trafił do siatki rywala dwa razy – raz w lidze, raz w pucharze, dostrzega tylko jeden minus. – Mówi, że liga jest specyficzna, siłowa, chociaż na szczęście rywale niekoniecznie skupiają się na nim z jakąś złośliwością. Patrząc przez pryzmat tych kilku miesięcy, jeśli klub ma możliwość sprowadzić do siebie kogoś z dużym nazwiskiem, to warto. Podjęliśmy słuszną decyzję – mówi Reil.
PRZEDŁUŻENIE RĘKI TRENERA
Podobnie, też od kontaktu z menedżerem, zaczęła się przygoda z trzecioligową Polonią Środa Wielkopolska innego znanego obcokrajowca, Luisa Henriqueza. Były piłkarz Lecha Poznań, który w listopadzie skończy 39 lat, występuje w zespole ze Środy już trzeci sezon. Nadal gra wszystko od deski do deski, a w trwającym sezonie – będąc przecież obrońcą – strzelił już cztery gole. I to nie z rzutów karnych! – Przełomowym momentem, po którym wiedziałem już na sto procent, że warto postawić na Luisa była jego deklaracja, że chce się przeprowadzić do Środy razem z całą rodziną. Chciał, żeby jego synowie chodzili tu do szkoły. Dał mi w ten sposób do zrozumienia, że podchodzi do gry u nas bardzo poważnie. Wyczułem, że może to być dla klubu bardzo fajna sprawa – mówi Rafał Ratajczak, prezes Polonii. – Jest jednym z naszych najlepszych zawodników i samo to powoduje, że robi ogromne wrażenie na kolegach z drużyny. Zatrudnienie go było pod każdym względem strzałem w dziesiątkę. Zyskaliśmy świetnego piłkarza, a teraz też trenera, bo cały czas się szkoli i ma już licencję UEFA C.
Pozaboiskowe aspekty jako główny atut zatrudniania znanych piłkarzy w niższych ligach wskazuje również Piotr Dziewicki. – Dają nie tylko jakość sportową, ale też smaczek od strony szkolenia czy psychologicznego podejścia do młodych zawodników – mówi. Trener czwartoligowej Ząbkovii Ząbki, a w przeszłości między innymi Polonii Warszawa (też w czwartej lidze, po degradacji z Ekstraklasy) wyjaśnia swój pogląd na przykładzie Mariusza Ujka. Napastnika z ponad setką meczów w najwyższej klasie na koncie prowadził właśnie w zespole Czarnych Koszul w sezonie 2013-14 zakończonym awansem do trzeciej ligi.
– Nie był gwiazdą, tylko przedłużoną ręką trenera. Razem opracowaliśmy pewien sposób działania z młodymi zawodnikami. Na początku Mariusz przychodził do klubu jako pierwszy, półtorej godziny przed treningiem. Przygotowywał się do zajęć, robił ćwiczenia aktywacyjne, gimnastykę. Reszta zawodników trochę się z niego śmiała. Na zasadzie: co ten stary robi, żeby się zaraz nie rozsypał. To trwało kilka dni. Ale później do Mariusza zaczęli dołączać inni, a po miesiącu prawie cała drużyna przychodziła te półtorej godziny wcześniej – wspomina.
UMIEJĘTNOŚCI TO ZA MAŁO
Były piłkarz tureckiego Antalyasporu zwraca równocześnie uwagę na potencjalne problemy, które mogą narodzić się w tego typu sytuacji. – Jeśli trener ma ogromne ego, taki zawodnik w szatni może być dla niego problemem. Zwłaszcza jeśli będzie wchodził z trenerem w dyskusje, być może kwestionował jego metody. Wiem, że zdarzały się takie problemy i dochodziło na tym tle do rozstań z trenerami. Trzeba umieć to wszystko ułożyć, bo czerpanie wiedzy od doświadczonych zawodników i dobry przykład, jaki potrafią dawać młodszym to nieocenione zalety. Mając w drużynie samą młodzież, nie uzyska się nigdy takiego efektu. Ale trzeba pamiętać, że nie każdy starszy zawodnik się do tego nadaje. Nie każdy będzie przykładem, nie każdy będzie potrafił przekazać swoją wiedzę, wpłynąć pozytywnie na innych. Takich, którzy to potrafią, należy mieć w drużynie, nawet jeśli powoli zaczynają tracić miejsce w wyjściowym składzie – mówi.
Niesmak może pojawić się również, kiedy zawodnik „z nazwiskiem” mimo oczekiwań – a te zazwyczaj są duże – nie zostanie jednak z marszu gwiazdą w trzeciej czy czwartej lidze. – Takim zawodnikom gra się w niższych ligach dość trudno, zwłaszcza od razu po tym przeskoku. Czasami mogą sobie wyobrażać, że dzięki posiadanym umiejętnościom nie muszą wkładać w grę tyle energii, co pozostali, a i tak jakość będzie bardzo wysoka – mówi Dziewicki. – Prowadziłem kiedyś Macieja Rogalskiego, byłego zawodnika Lechii, który po odejściu z pierwszoligowej Chojniczanki Chojnice trafił do mnie do MKS Ciechanów (czwarta liga – przyp. red.). Na początku mu nie szło, przez kilka meczów nie mógł strzelić gola. Prezesi mieli wobec niego większe oczekiwania. Tłumaczyłem im, że nie będzie strzelał po pięć goli w każdym meczu, że jest potrzebny też do innych rzeczy, do poukładania szatni. W końcu postanowiłem „na odblokowanie” posadzić go na ławce w jednym meczu i wpuścić w drugiej połowie, kiedy rywale będą już zmęczeni. Zadziałało, strzelił gola, zanotował asystę, od tego momentu szło mu dużo lepiej – wspomina. Rogalski do dziś gra w niższych ligach. Jako 40-latek jest pewnym punktem czwartoligowej Mławianki Mława. Walczy o awans.
Na koniec coś, bez czego w futbolu nie da się obejść. A na pewno nie wtedy, kiedy będąc prezesem chcesz zatrudnić kogoś, kto dopiero co grał znacznie wyżej. Pieniądze. – Zgadza się, Henriquez ma jedną z wyższych umów w naszym klubie, chociaż i tak w stosunku do innych trzecioligowców nie szastamy pieniędzmi. Kilka rzeczy złożyło się na to, że udało nam się podjąć tę współpracę pod względem finansowym. Jest sponsor, który opłaca Luisowi mieszkanie, a sam zawodnik trenuje też grupy młodzieżowe w klubie. Wszystko jest zaplanowane tak, żeby się spinało – mówi Ratajczak.
MATEUSZ SOKOŁOWSKI
TEKST UKAZAŁ SIĘ W TYGODNIKU „PIŁKA NOŻNA” (nr 44/2020)