Pojedynki Bayernu Monachium z Borussią Dortmund ukształtowały ostatnie dekady w Bundeslidze, stanowią swoiste derby Niemiec. Dość powiedzieć, że w ostatnich trzydziestu latach tylko pięciokrotnie ktoś spoza tej dwójki zostawał mistrzem kraju.
Choć futbolowym tradycjonalistom w Niemczech słowo Klassiker nie przechodzi przez gardło – dla nich ligowym klasykiem są starcia Bayernu z Borussią Moenchengladbach – to międzynarodowy marketing zrobił swoje. Jednak gdy na początku lat 90. BVB wreszcie dojrzała, by rzucić wyzwanie rekordziście pod względem zdobytych tytułów mistrza Niemiec, sytuacja uległa zmianie. Niezależnie od poglądów jedno jest pewne: to wyjątkowy mecz i zawsze będzie już budził wielkie emocje.
Nie inaczej będzie w najbliższą sobotę. Obie drużyny zmierzą się w lidze po raz 108. Bayern wygrał 52 razy, BVB 25, a 30 razy padł remis. Ile spotkań, tyle historii. Pierwsze starcie gigantów w Lidze Mistrzów, gdy Trapattoni nie mógł uwierzyć własnym oczom po pudle Janckera, legendarne wręcz pudło Franka Milla z dwóch metrów do pustej bramki, powrót Mario Goetze na stadion BVB już w barwach Bayernu i koszulki kibiców z przekreślonym nazwiskiem, starcie Matthiasa Sammera z Juergenem Kloppem, interwencja Svena Bendera, ale też wiele pięknych bramek, no i polskie trio piszące piękną historię w Klassikerach.
71:1
Bayern – BVB 11:1, 27 listopada 1971
To nie był Klassiker, jaki znamy dzisiaj. To w ogóle nie był Klassiker. Mecz jak mecz. Starcie Bayernu walczącego o mistrzostwo z Borussią, która chciała utrzymać się w lidze. – W tamtym czasie rywalizowaliśmy tylko z Schalke. FCB był topowym zespołem, my mieliśmy za mało zasobów i możliwości. Wszystko było załatwiane za pięć dwunasta – wspominał w rozmowie z „Kickerem” Juergen Rynio, bramkarz Borussii w tym feralnym meczu – Byliśmy grupą młodych piłkarzy z okolic Dortmundu, a Bayern doświadczonym zespołem o ugruntowanej pozycji.
„Kicker” pisał, że BVB jedzie na mecz z nadzieją, żeby nie wpaść pod koła, a trener życzył sobie nie-wielkiej porażki. Od początku różnica klas była aż nadto widoczna, a tempo nadawali gospodarze. Już w pierwszych dziesięciu minutach piłka dwukrotnie wylądowała na poprzeczce. Do przerwy Bayern prowadził 4:0. – Poszło błyskawicznie. Zamknęliśmy się w szesnastce. Nikt nie atakował, wszyscy po prostu stali przede mną.
Wprawdzie w przerwie trener próbował nas zmotywować, mówił byśmy wzięli się w garść, ale my już się poddaliśmy. Nie mogłem nic zrobić. Moi koledzy tylko się na mnie patrzyli. By zobaczyć piłkę przed strzałem, musiałem patrzeć przez nogi. Oświetlenie też było kiepskie, bo reflektory były częściowo wyłączone – wspominał dalej Rynio. Wciąż tylko słyszał za sobą ryk miejscowych kibiców domagających się szyderczo kolejnych bramek.
Franz Roth z Bayernu popatrzył na tablicę wyników: – Tam przecież nawet nie ma miejsca na dwucyfrowy wynik – pomyślał. To były czasy sprzed cyfrowej ery. Wyświetlacz obsługiwano ręcznie. Ale odpowiedzialny za tablicę był pomysłowym człowiekiem. Krzywo, bo krzywo, ale udało mu się zamontować drugą cyfrę po dziesiątej bramce. Niedługo potem musiał znowu improwizować. Nie było trzeciej tabliczki z jedynką, więc bez zbędnych ceregieli użył siódemki. Tak więc jeśli dobrze się przyjrzeć archiwalnym zdjęciom, wynik końcowy brzmiał 71:1. -Jeden z nas, już nawet nie pamiętam kto, powiedział Muellerowi: – Gerd, dzisiaj możesz zostać królem strzelców – mówił Rynio.
Faktycznie na koniec sezonu Bomber otrzymał armatkę dla najlepszego snajpera, tymczasem Borussia spadła z ligi. Paradoksalnie po meczu w obozach panowały odmienne nastroje. Bayern był samokrytyczny, a Uli Hoeness narzekał na brak własnej ambicji, bo mógł zdobyć pięć bramek. Piłkarze BVB stres odreagowali dowcipkowaniem. Strzelec honorowej bramki, Dieter Weinkauff, z przekonaniem stwierdził, że „jeden Weinkauff to po prostu za mało”. Rynio o mało nie rzucił mu się do gardła.
BEKSA
BVB – Bayern 1:1,19 kwietnia 1997
Po trzech minutach było 1:1. Zarówno w bramkach, jak i w żółtych kartkach. Istny blitzkrieg, który później rozczarował. Ale mecz przeszedł do annałów nie ze względu na aspekt sportowy, a przez sytuację do dzisiaj pokazywaną w niezliczonych retrospekcjach – „starcie” Andreasa Moellera z Lotharem Matthaeusem.
Po jednym z pojedynków i zbyt teatralnej reakcji tego pierwszego, Lothar był wyraźnie zirytowany. A potem jak w najlepszej pantomimie ostentacyjnie otarł oczy obiema rękami. – Andy był znany z tego, że lubił upadać i to nawet bez dotykania. A potem długo leżał na ziemi. Chciałem mu powiedzieć: graj dalej, bądź mężczyzną – opowiadał Matthaeus w „Neue Osnabruec- ker Zeitung”. To wtedy do Moellera przylgnęła łatka beksy. Niezawodni kibice ochrzcili go ksywką: Heintje – od dziecięcej gwiazdy muzycznej.
KUNG-FU-KAHN
BVB – Bayern 2:2, 3 kwietnia 1999
To był jeden z najbardziej spektakularnych meczów pomiędzy Bayernem a Borussią i dobitny przykład, że emocje są gwarantowane niezależnie od formy i pozycji zajmowanej przez oba kluby. Bawarczycy po tym jak rok wcześniej zostali upokorzeni przez sensacyjny triumf Kaiserslautern, tym razem zdominowali rozgrywki. Do czasu rewanżowego Klassikera wygrali 19 z 23 spotkań. Borussia wprawdzie plasowała się w górnej części tabeli, ale o włączeniu się do walki o mistrzostwo mogła zapomnieć – Bayern wyprzedzał ją o dwadzieścia punktów.
Dlaczego zatem mecz przeszedł do historii? Bo w jego trakcie Oliver Kahn zwariował. Do¬słownie. Już wówczas był uważany za szaleńca. Komik Harald Schmidt w swoim programie „za¬błysnął” porównaniami do goryla, co błyskawicznie podłapali kibice na bundesligowych stadionach, regularnie rzucając w bramkarza bananami. Podczas jednego z wyjazdowych spotkań Kahn najzwyczajniej w świecie wziął owoc, obrał go i zjadł. Po czym dostał kategoryczny zakaz od swojego ojca. – Nigdy nie wiadomo, czy ktoś nie wstrzyknie tam trucizny – opowiadał w „Der Spiegel”. Był wtedy na topie, w lidze ciągnął serię ponad 700 minut bez straconej bramki.
Gdy na rozgrzewce z trybun rozległy się gwizdy i posypały się kolejne banany, pomyślał: – Muszę zachować tutaj czyste konto, wyjdę jako zwycięzca. Licznik zatrzymał się na 736 minucie, a jego serię przerwał Heiko Herrlich, powodując frustrację bramkarza. W autobiografii wspominał: – Agresja narastała we mnie z minuty na minutę. Doskonale wiedzieli o tym piłkarze BVB. Juergen Kohler po-wiedział do Herrlicha: – Oliego łatwo sprowokować wysokimi piłkami. Wpadnij na niego, by puściły mu nerwy. Jak usłyszał, tak zrobił. Gdy Kahn przechwycił dośrodkowanie, Herrlich pchnął go w kierunku bramki. To się nie mogło dobrze skończyć. Oli najpierw odepchnął rywala, a potem wyraźnie chciał go ugryźć. – Byłem zaskoczony, ale jednocześnie byłem usatysfakcjonowany. Widziałem, że okazuje słabość. Nie ugryzł mnie, więc chciałem go jeszcze bardziej sprowokować. Demonstracyjnie zatkałem nos, jakby miał nieświeży oddech. Stadion się śmiał, a on na szczęście nie odgryzł mi ucha – wspominał Herrlich.
Krótko potem z boiska wyleciał Samuel Kuffour, a dziennikarze piszący pomeczowe relacje tylko zacierali ręce. Nie wiedzieli, że to jeszcze nie był koniec show Kahna. Do długiej piłki nie dotarł Stephane Chapuisat, który i tak znajdował się na spalonym. Kahn wybiegając sprintem z własnego pola karnego, złapał piłkę w powietrzu i ciosem jak z filmu kung fu chciał wycelować w szwajcarskiego napastnika. Był w całkowitym delirium. – To był moment, w którym wybuchła we mnie cała nagromadzona agresja. Puściłem hamulce i skoczyłem na niego z wyciągniętą nogą.
Narodził się Kung-Fu-Kahn. Sam Chapuisat bagatelizował całą sytuację: – Zdjęcia w telewizji wyglądały znacznie gorzej niż było w rzeczywistości. Muszę być szczery. Stało się to tak szybko, że nawet nie zdałem sobie z tego sprawy.
Paradoksalnie po tym pokazie sztuk walki Bayern się obudził. Gdy po czerwonej kartce dla Reutera siły na boisku się wyrównały, goście zdobyli dwie bramki. Ten mecz po prostu zasługiwał na jeszcze jeden pokaz, na finałowe fajerwerki. W 77. minucie Oliver Kahn wybronił rzut karny wykonywany przez Rickena. Przed Suedtribune. Kibice BVB mogli rzucać w niego bananami. On spełnił zapowiedź – wyszedł jako zwycięzca. Po latach pytany czego najbardziej się wstydzi z czasów kariery, odparł, że chyba tylko starcia z Herrlichem. Epilog Klassikera miał miejsce ponad miesiąc później. Kahn i Herrlich spotkali się w monachijskim gabinecie doktora Muellera-Wohlfahrta. Herrlich: – Rozmawialiśmy o wszystkim, tylko nie o tym meczu.
RING ZAMIAST BOISKA
BVB – Bayern 1:1, 7 kwietnia 2001
„Upadek dobrych manier”, „Szczyt nienawiści”, „Gwiazdy na ringu”, „Mieszanka taekwondo i black jacka”. Tak wyglądały nagłówki gazet po Klassikerze z kwietnia 2001 roku. Sędzia Hartmut Strampe przeżywał wówczas wyjątkowo ciężkie chwile. Reagować musiał w zasadzie co chwilę. Było to najbrutalniejsze starcie pomiędzy Bayernem a BVB. Już w pierwszej połowie musiał pokazać 8 kartek, a Bixente Lizarazu wyleciał z boiska w 35. minucie. Po przerwie wcale nie było lepiej. Strampe wysłał do szatni jeszcze Stefana Effenberga i Evanilsona. W sumie rozdał 12 żółtych kartek i 3 czerwone. Nigdy wcześniej ani później w Klassikerze nie było tak kolorowo. Strampe: – Poczułem, że gracze już nie reagują ani na moje napomnienia, ani na kartki.
Warto jeszcze wspomnieć, że nie uznał trzech bramek.
NIEOCZEKIWANA ZAMIANA RÓL
Bayern – BVB 2:1, 9 listopada 2002
W barwach Borussii Dortmund Jan Koller zdobył 79 bramek, a jego najbardziej kultowy występ miał miejsce przeciwko Bayernowi w 2002 roku. Tyle że z powodu dość nieoczekiwanej roli. Po emocjonującym meczu Bayern wygrał, ale to czeski wieżowiec był na ustach wszystkich. Już w siódmej minucie dał prowadzenie Borussii. Gospodarze zdołali jednak wyciągnąć na remis, zwłaszcza że grali w przewadze. W 66. minucie mieli grać już 11 na 9. Drugą żółtą kartkę otrzymał Jens Lehmann i musiał opuścić boisko. Pech chciał, że Borussia wykorzystała już limit zmian.
– Wybór był prosty. Jako młody chłopak często grałem jako bramkarz i wszyscy w zespole o tym wiedzieli. Wszedłem między słupki – opowiadał Koller w Sport1. I był to najlepszy występ zawodnika z pola w bramce w historii Bundesligi. Utrzymał czyste konto do końca meczu, broniąc groźny strzał Michaela Ballacka, parując inny i wyciągnął kilka groźnych dośrodkowań, wykorzystując swoje znakomite warunki fizyczne. Jego postawa zrobiła takie wrażenie, że „Kicker” umieścił go w jedenastce kolejki – oczywiście na pozycji bramkarza. Borussia podarowała Czechowi w prezencie parę rękawic z jego nazwiskiem.
IMPERIUM KONTRATAKUJE
BVB – Bayern 5:2,12 maja 2012
W finale Pucharu Niemiec dokonało się ostateczne upokorzenie Bayernu. Nie dość, że od dwóch lat Borussia była mistrzem Niemiec, to na dokładkę rozgromiła bawarskiego giganta w pucharze. Popis dał Robert Lewandowski, zdobywając aż trzy bramki. Z perspektywy czasu można to uznać za największy błąd, jaki Dortmund mógł popełnić. Gdy wzruszony Hans-Joachim Watzke oglądał z murawy jak w strugach konfetti Sebastian Kehl unosi do góry trofeum, już wiedział, że będzie to miało swoje reperkusje. – Imperium zaatakuje, to jasne. Gdy jesteś tak blisko Bayernu, nadejdą konsekwencje. Przekonał się o tym Werder lata temu – mówił.
Uli Hoeness od razu zapowiedział, że będą wzmacniać zespół, dopóki znów nie zostaną dominatorem. Niedługo później wyrzucił Christiana Nerlingera i zastąpił go Matthiasem Sammerem. A już latem przeprowadził pierwszą poważną ofensywę transferową. Berlińska klęska zapoczątkowała najnowszą dominację Bayernu, który wyciągnął wnioski i przez następną dekadę nie pozostawił wątpliwości, do kogo należy miano najlepszego ze-społu w Niemczech. To wtedy rywalizacja pomiędzy oboma klubami zaczęła być szczególnie widoczna, a klimat pomiędzy Monachium a Dort-mundem znacznie się ochłodził.
Gdy Bayern nie-długo później zaczął garściami czerpać z obozu Borussii, Watzke wściekał się, że nie mogli ich pokonać na boisku, więc zniszczą Dortmund transferowo. W ubiegłym roku, gdy monachijczycy maszerowali po dziesiąte z rzędu mistrzostwo, przyznał, że największym błędem BVB było zbytnie zirytowanie Bayernu w 2012 roku. Potwierdził to Rummenigge w Bayerischer Rundfunk: – Taki był nasz nastrój: wrócić i zniszczyć. Za wszelką cenę.
MY PRZECIWKO NAM
Bayern – BVB 2:1, 25 maja 2013
O tym, że karma wraca przekonał się Neven Subotić. Gdy w ligowym Klassikerze w 2012 roku Arjen Robben nie wykorzystał rzutu karnego, praktycznie pieczętując tym samym mistrzostwo BVB, obrońca doskoczył do niego wściekły jak osa i wykrzyczał mu swoje racje prosto w twarz. Gdyby wiedział, co zdarzy się za nieco ponad rok, pewnie by się powstrzymał.
Legendarny finał Ligi Mistrzów z 2013 roku, w którym po raz pierwszy w historii spotkały się dwie niemieckie drużyny. „Bild” tytułował go jako „My przeciwko nam”. Może nie był to najbardziej spektakularny mecz z udziałem Bayernu i Borussii, ale zdecydowanie najważniejszy. Rummenigge po latach wspominał w Welt.de: – Nikt nie mówił ani słowa. Wiedzieliśmy aż za dobrze, że musimy wygrać ten mecz bez względu na wszystko. Musie-liśmy pokazać, że jesteśmy najlepsi nie tylko w Europie, ale także w Niemczech. Tego dnia wróciła nasza pewność siebie.
Borussia mogła wygrać, a Bayern musiał, więc presja była po jego stronie. Zwłaszcza po przegranym domowym finale rok wcześniej. Dortmund do tej pory tylko raz był w finale Ligi Mistrzów, który wygrał. Bayern wprawdzie triumfował czterokrotnie, ale i pięć razy przegrywał decydujący mecz. Hoeness: – To był mecz o dominację w Niemczech.
Po godzinie wynik otworzył Mario Mandżukić, by zaledwie osiem minut później z rzutu karnego wyrównał Ilkay Guendogan. Gdy wszyscy szykowali się do dogrywki, w 89. minucie po genialnej asyście Ribery’ego, Robben przeszedł do nieśmiertelności i odkupił wszystkie poprzednie winy. Rummenigge: – W 85. minucie Hoeness powiedział mi: musimy dojechać do dogrywki. Borussia jest już kompletnie bez sił. Odpowiedziałem: Dla-czego? Nadal możemy strzelić gola.
Po końcowym gwizdku Jerome Boateng zrewanżował się Suboticiowi. To był sukces nie tylko Bayernu, ale także całej Bundesligi i niemieckiego futbolu. Niedługo później Bayern skompletował potrójną koronę.
MACIEJ IWANOW
TEKST UKAZAŁ SIĘ NA ŁAMACH TYGODNIKA „PIŁKA NOŻNA” (NR 13/2023)